Dwóch chłopaków, jeden rozklekotany citroën visa i mnóstwo francuskich powieści. Oraz poezji. Brzmi jak podróż beatników? Prawie, chociaż ta ma miejsce w roku, kiedy trzecia część wód stała się gorzka od światła gwiazdy piołun.
W tym apokaliptycznym, postczarnobylskim pejzażu dwaj kuzyni jadą bocznymi drogami z Francji do Turcji. Ich eurotrip obejmuje Jugosławię w przededniu rozpadu i krwawej wojny domowej, prześlizgną się przez nią ścigani nieprzyjemnym wrażeniem kompletnej obcości bloku wschodniego. Zerkną na piękne i chaotyczne Włochy, jednak nawet one nie zatrzymają ich na długo. Anatolia! To będzie prawdziwa kraina refleksji i wspomnień. A dużo później jeden z nich pojedzie wreszcie do ojczyzny Czarnobyla – i to wszystko razem stworzy opowieść.
Nicolas de Crécy stworzył wielki, ciężki, pozornie zupełnie realistyczny pamiętnik drogi, którą odbył 33 lata wcześniej. Jego wspomnienia weszły w wiek chrystusowy, zdążyły pomieszać się z malarstwem i czytanymi kiedyś powieściami, zgubić chronologię, splątać się z zupełnie innymi czasami. Czytamy, jakbyśmy słuchali niespiesznych opowieści ulubionego wujka, pełnych dygresji i nieoczekiwanych skojarzeń. Nieoczekiwanych dla nas, dla niego chyba przećwiczonych wielokrotnie: po anegdocie o tym, jak wybuchł silnik citroëna, naturalnie należy przejść do katolickich kolonii dla dzieci. Słuchaczom daje to… ogromne poczucie bezpieczeństwa. Każda zła przygoda ma swoje wyznaczone miejsce i nie może go opuścić, niczego już nie popsuje. Nie da się też ukryć, że narrator zwycięsko wyszedł z opałów. Mamy go przed sobą, właśnie przechodzi do momentu, kiedy pokaże nam turnerowski i zupełnie nieznośny Stambuł.
Książki na tylnym siedzeniu visy muszą kiedyś wypalić. To erudycyjny komiks, wycieczka do głowy intelektualisty i artysty. Flanera żyjącego jakby był postacią z francuskiej powieści. Będziecie czytać i zgrzytać zębami, że nie przerobiliście w liceum (pod stołem) więcej surrealizmu. Lub beatników. A, jeszcze teatru absurdu… Na szczęście ma razie nikt nie odpytuje z Rimbauda, to by was tylko dobiło jako czytelnika totalnie nieprzygotowanego na Visę tranzytową. Ale chwileczkę, czy naprawdę? Przecież wszystko to doskonale czujecie. Miłość do literatury. Zew włóczęgi, która zawsze powinna wieść na południe lub w góry. Czy ja słyszę, że nucicie piosenki Stachury? I Brela?
Wspomniałam, że realizm jest tu troszkę pozorowany. Najwięcej wycieczek poza twardą rzeczywistość dostrzeżecie w sposobie snucia przez de Crécy’ego opowieści. Dramatyczne momenty pomieszają się z cytatami i zabawami językiem, których świadkiem był zardzewiały citroën. A co z obrazem? Kreska na pierwszy rzut oka was nie zaskoczy: to porządna francuska szkoła lekkiego konturu, rozedrganego cieniowania i monochromatycznych, raczej pastelowych barw. Dużo postaci zawieszonych w ruchu, szczegółowy rysunek twarzy i nieco mniej – sylwetki. Jednak czasem pędzelek autora ześlizguje się w impresję, rozedrgane plamy mające pokazać ogrom światła lub zagubienie bohatera w hałasie miasta. Niektóre z kadrów usłyszycie, chociaż nie pochodzą ze znanych animacji.
De Crécy snuje swoje wspomnienia jako dorosły facet patrzący na młodego siebie. Dlatego czasem marudzi jak „typowy stary”, jak to kiedyś było lepiej (a gówniarze więcej czytali)! Kiedy indziej wpada w mistyczne tony, których nie powstydziłby się żaden student. Bywa sentymentalny i brutalny, wspomina urocze wioski i rozjechane na drodze zwierzęta. Krótko mówiąc, usłyszycie w nim swojego ojca i siebie kilka(naście) lat temu. Te zmiany tonacji czasem brzmią dysonansem, w większości robią jednak dobrą robotę. Poza tym czeka was w tym komiksie kilka metatekstowych niespodzianek, autora dyscyplinuje pewien surrealista, a temat Czarnobyla wróci w bardzo ciekawej wycieczce, bo jest to też historia o demokracji i innych ustrojach.
Po Visie nie ruszę do Turcji, za to będę wspominać historie de Crécy’ego podczas swoich wędrówek. Albo kiedy latem złapiemy słońce w przednią szybę, a do tego będzie z górki. Zamierzam za to wrócić do surrealistów, kilkanaście lat po licealnej fascynacji mogą wciąż działać. Szykuje mi się zatem wycieczka po antykwariatach, a może w czasie. To wielkie tomiszcze sprawiło mi dużo radości, znalazłam w nim nie tylko wspomnienia, ale głos intelektualisty mówiący do sobie podobnych. A najwyraźniej ostatnio trochę mi tego brakuje.