SIEĆ NERDHEIM:

W tej trawie są węże. Recenzja komiksu The Goon tom 5

Rozwalona siekiera to bardzo błyskotliwa metafora rozwalonej siekiery.

Sadyzm we mnie chyba wzbiera i myśli nikczemne. Moje uczucia do Zbira są mniej więcej takie same, co stosunek muchy do fekaliów (porównanie dopasowane do klimatu serii). Nie jest też tajemnicą, że poprzedni tom nieco mnie zawiódł przesytem wujaszkowego humoru. Mądrala rzekłby: czep się pan tramwaja! Przecież Eric Powell od początku jedzie po bandzie i to nie odkrywczą kontrowersją, a raczej żartami o kupie i fujarach. Narzekałem, bo ostatnio heheszki nie trafiły w mój gust i jest to fakt, przyznaję to. Nawet najbardziej wkręconą w wiatrak gnojówkę da się jednak odkręcić i dokładnie to się teraz stało. Czemu sadyzm? Bo wzrost jakości nierozłącznie wiąże się w serii Powella z intensywnością cierpień protagonisty.

Udręki na Smutnej nie brakuje, kochany oprych w pasiastej koszuli na skutek pewnych wydarzeń właściwie załamuje się kompletnie, obraca się przeciw swoim sojusznikom, chleje na umór (bardziej niż zwykle) i zakopuje resztki ciepła skrytego za hardą, pokrytą bliznami mordą. Co takiego się właściwie stało? Wszystko, moi drodzy. Wielka chmura gówna zbierającego się od dawna nad głowami bohaterów popuściła dramatycznym monsunem. Echa przeszłości, kolejne rozterki sercowe, latynoskie jaszczury i ostateczna kulminacja starcia z potężnym złem spędzają sen z powiek. Nadzieja, która w teorii umiera ostatnia, dawno już gnije w rynsztoku, a rozwiązanie sytuacji będzie okazuje się być intensywne i… cóż, nie chcę walić spoilerów, ale satysfakcja gwarantowana.

Zaczyna się jak u Hitchcocka.

To w sumie nie o to chodzi, że lubię patrzeć, jak Zbirowi ktoś sól sypie w każdą rozoraną bubę. Powell po prostu kupił mnie (i zwiększył moją tolerancję na toaletowe żarty) znajdując doskonałą równowagę między grzebaniem w kloakach humoru i dłubaniem w duszach swoich postaci. Każda seksistowska, fekalna anegdotka traciła negatywny wydźwięk dzięki odpowiednio dawkowanej, choć zwykle grubo ciosanej, głębi zakapiorów z pierwszego i drugiego planu (Gigantus ftw). Zbir to niewątpliwie menda, drań i brutal, ale pomimo przerysowanej wręcz konwencji zawsze był też ludzki i trudno było nie przejąć się jego rozterkami. Tym bardziej cieszył każdy moment, w którym ten opryskliwy osiłek wychodził z tarapatów dzięki sile swojego ducha i dzięki temu, że w głębi serca porządny z niego chłop. W ramach tej serii to już ograna taktyka narracyjna, ale okazuje się wciąż diabelnie skuteczna.

Też nie jestem posiadaczem szczególnie wysublimowanego gustu – sporo z tego paskudnego kpiarstwa faktycznie mnie bawi. Zwłaszcza że Powell opanował ten rodzaj satyry do perwersyjnej perfekcji i przyciszył jej wydźwięk dzięki osadzeniu akcji w karykaturalnie mrocznych realiach czerpiących oczywiste inspiracje z klasyków zarówno komiksu, jak i z twórczości tuzów grozy. Jest taki nurt w muzyce zwany dark cabaret, to (w dużym skrócie) wypadowa cyrku, burleski, gotyku i punka. Zapuśćcie sobie przy lekturze coś z repertuaru Marc and the Mambas, The Dresden Dolls, albo nawet Strange Weather zawsze genialnej Marianne Faithfull. Pomoże Wam to poczuć klimat ulicy Smutnej. Szkoda tylko, że główna historia tak naprawdę zajmuje połowę albumu – reszta to tona materiałów dodatkowych (to zawsze wielki plus) i Goon Noir, czyli luźne epizody, głównie kilka uroczych historii gościnnych wyczarowanych przez naprawdę znane nazwiska. Pozytywnie zaskoczyła mnie część napisana przez Pattona Oswalta, zawsze zapominam o komiksowej zajawce tego sympatycznego gościa. Fajowa też była na przykład komedia przypadku w wykonaniu Rogera Landridge, ale niektóre z tych historii, jak na przykład wałek z penisowatym niemilcem autorstwa Briana Pohsena, wykazały się raczej lekkim niezrozumieniem tego, dzięki czemu Powell może sobie na ordynarne śmieszki pozwolić.

Ktoś skroił Braci Be.

Te stworzone przez innych fragmenty dostarczają też sporo różnorodności wizualnej. Napisałbym nawet, że to wkład bardzo potrzebny, ale przecież autor Zbira nieustannie zapobiega wdarciu się nudy dzięki drobnym zmianom stylu. Jego turpistyczna, pulpowa kreska prezentuje się świetnie zarówno w grubych konturach wypełnionych czarnymi cieniami, jak i w estetyce bardziej szkicowanej lub cieniowanej delikatniejszą akwarelą. Barwy wciąż trzymają się okolic cuchnącego targu rybnego, ale te brązy, zielenie i szarości to kolory, w których Goon prezentuje się najlepiej. Niby z Powella żaden maestro, daleko mu do tytanów szczegółowości lub kompozycji pokroju Moebiusa czy nawet Bollanda. Trzeba jednak przyznać, że mistrzowsko opanował bycie… Powellem. Zbirowe strony to parada perfekcyjnej i rozpoznawalnej przeciętności. Trzymając się tradycyjnej sekwencyjności autor prowadzi narrację gładko i choć trudno obiekty jego starań nazwać pięknymi, to każdy cal brzydoty narysowany jest starannie. Jestem fanem, żadna to tajemnica, byłem nim od samego początku, a czas tylko przypieczętował moje uwielbienie. W Goon Noir też wydarzył się cud, bo okazało się, że przesadne żonglowanie proporcjami Humberto Ramosa w pewnych konwencjach się sprawdza. Tylko nie w superhero.

Mądre cytaty mówią, że komedia to tragedia plus czas, lub tragedia, która przytrafia się innym. Dzięki Zbirowi kolejny raz zrozumiałem, jak głupie i dalekie od prawdy bywają takie gadki, a przynajmniej przy aktualnym, dramatycznym i potocznym rozumieniu słowa „tragedia”. Tutaj czas odbiera chwilowej komedii trywialność i obnaża podatność czytelnika na udrękę momentami mendowatych protagonistów. To ogromna wartość dodana serii Goon  – cegiełka perfekcyjnie dopełniająca pozostałe składniki. Bez niej to też byłby dobry komiks, bzdurna czarna komedyjka punktująca urokiem olewającego konwenanse i rozeznanego w klasyce autora. Dzięki dodaniu łyżki capiącego nihilizmem dziegciu, urasta do rangi dzieła kultowego, jednego z moich ulubionych. Smutno, że piąty tom kolekcji to zakończenie wydania bazującego na Library Edition. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Non Stop Comics pójdzie za ciosem i pozwoli nam zapoznać się zarówno ze spin-offem Lords of Misery, jak i rozpoczętą w 2019 roku kontynuacją głównej serii.

Nigdy w życiu nie można doprowadzić do chwili, w której gadające manekiny są normą.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: The Goon tom 5
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Scenariusz: Eric Powell
Rysunki: Eric Powell
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Typ: komiks
Gatunek: horror/komedia
Data premiery: 30.04.2021
Liczba stron: 480

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Sadyzm we mnie chyba wzbiera i myśli nikczemne. Moje uczucia do Zbira są mniej więcej takie same, co stosunek muchy do fekaliów (porównanie dopasowane do klimatu serii). Nie jest też tajemnicą, że poprzedni tom nieco mnie zawiódł przesytem wujaszkowego humoru. Mądrala rzekłby: czep się...W tej trawie są węże. Recenzja komiksu The Goon tom 5
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki