SIEĆ NERDHEIM:

Cogito/incognito. Recenzja komiksu Terra Incognita

Najtrudniejszy pierwszy krok. Zwłaszcza w nieznane.
Najtrudniejszy pierwszy krok. Zwłaszcza w nieznane.

Owoce współpracy Stanisława Lema i Daniela Mroza znane są nie tylko aktywnym w minionym wieku bibliofilom, ale wszystkim czytelnikom, którzy z twórczością giganta literatury zetknęli się w stopniu wykraczającym poza kanon szkolnych lektur. Cybernetyczno-ludzkie konflikty i aspiracje w graficznym ujęciu flagowego ilustratora Przekroju zyskały bezwarunkową aprobatę Lema. Nazwiska obu słynnych Krakusów znalazły się w zamieszczonym na tylnej okładce opisie komiksu Terra Incognita, za którego fabułę i rysunki odpowiedzialny jest również rodowity Krakus – Łukasz Ryłko. I już na wstępie potwierdzam, co następuje: ich obecność tam jest całkowicie pełnoprawna, przy czym duchowe współautorstwo nie umniejsza wartości pracy faktycznego twórcy.

Ryłko wraca na polską komiksową scenę po przeszło dziesięciu latach, kiedy to nakładem Kultury Gniewu ukazali się jego Śmiercionośni, brawurowo skonstruowana z epizodów koincydentna opowieść, czerpiąca z tradycji kina niemego, symbolizmu i surrealizmu, pełna cytatów i gatunkowych hybrydyzacji. Terra Incognita pozostaje wierna tej wyrazistej i świadomej metodzie, a przy tym dowodzi rozwoju autora na każdym ujawnionym poziomie. Tych jest zaś sporo, ale zacznijmy od podstawowego, czyli samej historii.

Nie rozdziobią nas kruki ni ptaki stymfalijskie!
Nie rozdziobią nas kruki ni ptaki stymfalijskie!

Przez zdecydowaną większość niemal 300 plansz towarzyszy nam w niej robot o kapsułkowatym korpusie opatrzonym cyfrą „1”, nad którą, niby przysłowiowa kropka nad „i”, łypie okrągłe oko. Oko to, wskutek utrudzenia lub czegoś, co w wypadku żywych organizmów określa się „utratą przytomności”, czasami zakrywa powieka i wtedy naprawdę nie możemy być pewni, co zobaczymy w następstwie. Robot spotyka człowieka (co nie jest równoznaczne z mieszkańcem Ziemi), zaprzyjaźnia się z jego rodziną, co rusz traci (a my z nim) poczucie realności miejsca i wydarzeń, ale bohatersko próbuje się w nich odnaleźć.

Na ile jest on jednak właściwym bohaterem, a na ile tymczasową (i w jakiej kategorii czasu?) powłoką zdezorientowanej świadomości, to już zostawiam do samodzielnej oceny wszystkim tym, którzy zdecydują się za nim podążyć, czy wręcz wspomóc jego topograficzne rozeznanie własnym. Jednak bardziej pomocny będzie tutaj nie harcerski staż (nawet z uwzględnieniem najbardziej absurdalnych wypraw u boku zastępu Papcia Chmiela), a instynkt radiotelegrafisty, dostrajającego odbiornik do zmiennej długości i częstotliwości fal groteski, oniryzmu, nostalgii czy purenonsensu. A fale te przenikają się z lekkością pośród równie wpływającego na ich przepływ krajobrazu. A krajobraz ten współtworzą kosmiczne diuny i kaniony z porzuconymi reliktami upadłych wczoraj i jutro cywilizacji. A na tej zainfekowanej szalejem i marzanną retrofuturystycznej rafie jedyną szansę przetrwania dają lelki i budziki (cóż za Lovecraftiańsko-clockpunkowy mariaż omenów!). A to wszystko ledwo fragment kartograficznego wyzwania, jakie przedstawia sobą tytułowy „nieznany ląd”.

Uwaga! Wstrząsy! I Ksenomorfy!
Uwaga! Wstrząsy! I Ksenomorfy!

Wyzwanie to zostało wszak rzucone nie tyle w duchu pionierskiej rywalizacji, co szkatułkowej szarady. I – jak to bywa w wypadku takich konstrukcji – finalnie nie ma ona dna. Schodzimy coraz bardziej w głąb, przy nasilającym się efekcie déjà vu,by w końcu znaleźć się w punkcie startowym, zdublować samego siebie przed kolejnym okrążeniem i po chwili o tym zapomnieć. Coś w ten deseń. Spiralny deseń, który powraca jako jeden z licznych w komiksie Ryłki symboli odsyłających nas do stanu snu, złudzenia, czasowej i umysłowej manipulacji. Gardziołek klepsydry, przez który przesypuje się piasek. Piasek. Sen. No i masz. Znowu mnie wciągnęło.

Ryłko zaprasza nas do intuicyjnej gry wyobraźni i skojarzeń, o formule przypominającej rozgrywanie autorskiej sesji RPG przy użyciu kart z Dixit w wersji black and white. Za konsultację merytoryczną i plastyczną odpowiedzialność ponosi wymieniony na wstępie duet autorów o unikalnym stylu, ale listę nazwisk można swobodnie rozwinąć (i zwinąć – wiadomo, spirala) o takie, które dla Lema i Mroza były równoznaczne z pozycją Mistrza Gry, jak choćby Leśmian (u Ryłki, Srebroniu, też pełno „dolin, wzgórz, bajorów…”) i Ernst. Obok tych, którzy wprost zaznaczyli swoją obecność w tej ekspedycji (dodajmy ukłon w stronę Asimova czy urzekające cameo Füssliego), pozostaje nam jeszcze niezliczona liczba orbitujących w jej polu wizji i rewizji: od Ogrodu rozkoszy ziemskich Boscha do Opowieści kosmikomicznych Italo Calvino. Wspólna linia, splatająca się w znany wzór jednopłaszczyznowej wstęgi.

Lewy nożycowy! Do pieca!
Lewy nożycowy! Do pieca!

Ano właśnie, linia. A właściwie linie. Śmiercionośni są całkowicie niemym komiksem, Terra operuje wprawdzie słowem (i to nie tylko dialogowo; w usta partnerującego robotowi człowieka włożone są pastiszowe opisy przemierzanego świata), ale to rysunek pozostaje podstawową formą przekazu zróżnicowanej, fantasmagorycznej treści. Dynamika wszelkich „zasysaczy” ruchu jest kapitalna, podobnie jak gąbczastość, skalistość, sypkość, kłębistość faktur. Prawdziwie bezgraniczne przestrzenie, na których lęgną się śmieszno-straszno-poetyckie dziwolągi. Kreska ujawnia ogrom wprawy i swobody autora na usługach bogatej nastrojowości. Atmosferę rysunkowych kompozycji cechuje, zgodnie z fizycznym znaczeniem słowa, wielowarstwowość. Jest twarde sf, jest surrealizm, jest też ów melancholijny niepokojący charakter ilustracji Tove Jansson, szczególnie z Komety nad Doliną Muminków. Aha – niezależnie od warstwy wszystkie parametry ciśnienia i temperatury pozostają przyjazne. Można oddychać głęboko bez skrępowania.

Wzorem nieskrępowania (twórczego) pozostaje sam autor. Przejawia się ono również w wątku autotematycznym. Składają się nań nie tylko kadry użyczające nam perspektywy samego autora przy kreślarskim stole, ale i symulacja życia amebicznej kropli tuszu oraz pierwotne obszary zamazanego chaosu plam, maźnięć, bazgrołów. Nie mogłem się oprzeć skojarzeniu z niedawno wydanym w Polsce Imaginarium zbiorowym Wesleya Rodriguesa (zresztą nie tylko na tym poziomie i nie tylko z uwagi na obecność krowy) oraz pionierskimi na rodzimym gruncie manewrami Tadeusza Baranowskiego, do którego stylu również samym rysunkiem nawiązuje Ryłko.

Wyjdźmy poza ramy opowieści...
Wyjdźmy poza ramy opowieści…

Twórca Terry w momentach odsłaniających sam proces powstawania historii, prowokowania w jej obrębie zmian czy zakłóceń, przypomina nam o dwuznaczności samej gry – jest to zabawa, ale i ona czemuś służy. Aha, zdaje się wam, że do TEGO właśnie służy? Spokojnie, to przecież zabawa… Zarysujmy sobie (ha, ha) relację między autorem, bohaterem i czytelnikiem. Standardowe trio. Jak barwy procesowe w druku – CMYK. Wciąż znajdujemy się w obrębie niewidocznego promieniowania, które może rozszczepić się nagle w napotkanym na swej drodze pryzmacie.

Takich niespodzianek/pułapek/łapaczy (non)sensów w trosce o kondycję naszej wyobraźni oraz intelektu autor umieścił liczbę astronomicznie niewiadomą. A o ile sami możemy ją zwiększyć? Znany jest wam może ów przypadek najsłynniejszego przedstawiciela streetartu, Banksy’ego, który na nobilitującą jego działania deszyfrację znaczenia słowa „rat” (rzeczony gryzoń jest częstym heroldem sloganów grafficiarza) jako anagramu „art”, odpowiedział, że nigdy nie przyszło mu to do głowy? Ja po dwukrotnej wyprawie w głąb Terrae Incognitae wpatruję się w wyróżnione w tytule wspomnianymi kolorami triadowymi litery „INCO” i myślę, czy ma to zamierzony związek z „inkaustem”, substancją kluczową dla każdej spisanej/narysowanej opowieści? I ile w nim wspomnianego szaleju czy marzanny?

Gadał dziad do obrazu? Nie tutaj.
Gadał dziad do obrazu? Nie tutaj.

Poddana eksploracji przez Ryłkę Terra Incognita to przestrzeń wypiętrzona wskutek zderzenia płyt wiedzy i wyobraźni – ich „grubość” pozostaje indywidualna, bo przecież ruchy te odbywają się finalnie w naszej głowie. Przy tej okazji dobrze jest też przypomnieć sobie o ogólnym prawie ruchu planet, więc: niech się kręci! Poczujcie dobry zawrót głowy.

Wydawnictwu Kultura Gniewu serdecznie dziękuję za udostępnienie egzemplarza umożliwiającego wielokrotne odbycie zakręconej podróży.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Terra Incognita
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Scenariusz i rysunki: Łukasz Ryłko
Typ: komiks
Gatunek: fantastyka
Data premiery: 18.01.2021
Liczba stron: 304

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
RRR
RRR
2 lat temu

Dzięki za recenzję!

Pozdrawiam
R

Last edited 2 lat temu by RRR
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> +wielopoziomowy scenariusz<br /> +bogactwo nawiązań<br /> +inteligentna i absurdalna gra z czytelnikiem<br /> +graficzne wyczucie i wysmakowanie</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> -gdzie jak gdzie, ale tutaj każdy minus na pewno ma odpowiedni plus!</p>Cogito/incognito. Recenzja komiksu Terra Incognita
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki