SIEĆ NERDHEIM:

Niech nie wstaje. Recenzja komiksu Superman. Ten, który spadł

Superman z tyłu telepatycznie przekazuje „Jon, oddaj mi gacie, jestem goły”.

Wiecie jak to jest z komiksami wielkich wydawców. Dzieją się rzeczy, jakość historii jest w najlepszym wypadku bardzo chwiejna, wspomniane rzeczy zbyt się komplikują i czytelnicy zaczynają mieć dosyć. Korporacyjni możnowładcy zarządzają wielkie wydarzenie, ładują kasę w marketing, wydarzenie miesza w status quo i magicznie mamy nowe perspektywy, szansę na przyjście czegoś nowego i dobrego. Na następny dzień odpowiedzialni za to całe zamieszanie doznają wybiórczej amnezji, zaczynają powtarzać te same błędy i proces toczy się od nowa.

Szybko, synu, heroiczne i nienaturalne pozy, zdjęcia robią! Strona z wersji anglojęzycznej.

Dark Nights: Metal było takim właśnie resetem, po części, fatalną realizacją mokrych snów z młodości Scotta Snydera też było, może nawet bardziej. Z różnych przyczyn i do pewnego momentu było to nawet zabawne, tłumaczyłem się już w recenzjach tamtych komiksów i wystarczy. Klasycznie, po zakończeniu chaotycznego pierdzielnika i zatrzymaniu maszyny losującej wątki całego wszechświata przyszło nowe – Stan(y) przyszłości, które przestrzegały nas przed złymi perspektywami, czającymi się za temporalnym horyzontem. Ku mojemu zaskoczeniu, w ramach tego wprowadzenia i następujących po nim serii, trafiło nam się całkiem sporo niezłego superbohaterstwa, bez szału i najmniejszych nawet szans na kultowość, ale wciąż poziom był niezły. Superman. Ten, który spadł paskudnie go zaniża.

Rzecz tyczy się po równi Clarka Kenta i jego Syna Jona, dwóch Supermanów oczywiście. Młody spędził jakiś czas w przyszłości, gdzie przyszło mu się mierzyć z ogromnym ciężarem wielkiego tal… (nadal chcę Cage’a w rolu Człowieka ze Stali), ze spuścizną heroicznych czynów swojego ojca, zmarłego wtedy już tragicznie. Nie do końca wiadomo jak oryginalny Supcio zmarł, mniej więcej wiadomo kiedy. Rodzinka naparza więc radośnie kosmitów, leci sobie na planetę opanowaną przez bazarową podróbkę Shadow Kinga z Marvela, a Jon słusznie martwi się o swojego ojca. Rozumiecie, sztampowe trykoty jako pretekst do nakreślenia skomplikowanej relacji rodzinnej, rozterki targające Supermanem z powodu poczucia obowiązku. Przydałby się Jeff Lemire, może wtedy jakikolwiek głębszy temat zostałby tu faktycznie poruszony.

Wyjątkowy crossover, Superman załącza kaiō-kena. Strona z wersji anglojęzycznej.

Tak się niestety nie dzieje. Wiecie, że jakże realna problematyka jest poruszana, bo scenariusz wciska wam to bezpośrednio. Zero subtelności, zero przemyśleń i wniosków. Tylko Superman, który właściwie bezrefleksyjnie olewa całkiem rozsądne zmartwienia swojego syna i łopatologiczne porównanie ich sytuacji do dosłownego ojcobójstwa. Dzięki, DC, znowu poczułem się, jakbym miał 10 lat, już rozumiem podstawowe metafory i domagam się przynajmniej słoneczka z chmurką w nagrodę.

Typowy banał powszechnej szkoły spandeksowej dostajemy też w warstwie graficznej. Phil Hester dobrze sobie radzi z perspektywą i dynamiką akcji, ale jego rysunki to wizualny ekwiwalent sylikonu w rękach nieumiejętnego chirurga plastycznego. Ilustracje widocznie cyfrowe, nienaturalne i generalnie puste, leniwe wręcz. Akcja wycelowana w cartoonową stylistykę klasycznych animacji DC, ale chybiona. Nieco lepiej wypada Scott Godlewski, bo u niego i detali więcej, i te pełniejsze kadry lepiej ułożone. To jednak kolejny artysta, który traci tak bardzo znaczącą szansę na moją sympatię przez sposób, w jaki rysuje twarze. Serio, Scott, widziałeś kiedyś człowieka? Wiadomo, ludzie są różni i nie umniejszam nikomu w żadnym wypadku ze względu na wygląd, ale taki rozstaw oczu jest zwykle skutkiem defektu. Fakt, że mimika dla tego rysownika oznacza całą połowę twarzy unoszącą się wraz z brwią nie pomaga. Już lepiej by to wyglądało, gdyby wszyscy mieli ryjce w postaci dwóch kropek i kreski. Ach, prawie zapomniałem, rysował tu też trochę Norm Rapmund, ale w sumie nie ma nad czym się rozwodzić.

Tak, to są te lepsze rysunki w tomie. Strona z wersji anglojęzycznej.

Przeciętność, chciałoby się rzec, ale jest gorzej. Po kilku w miarę zadowalających, nowych seriach od DC Comics przyszła pora na ten komiks, ten, który spadł (wiem, okropny żart). Spadł z rowerka albo z półki, jak wolicie. Tak jak poprzednio wydane tytuły, to również standardowe superhero, ale wyróżnia się jedynie negatywnie – całkowitym brakiem fabularnego celu, powierzchownością wymuszonej głębi i kilkoma rażącymi bzdurami w scenariuszu. Po dodaniu do tego rachunku średnio zachwycających rysunków, którym też zresztą nie brakuje kłujących w oczy potknięć, cała gra staje się niewarta świeczki. Nie polecam nikomu.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Superman. Ten, który spadł
Wydawnictwo: Egmont
Scenariusz: Phillip Kennedy Johnson
Rysunki: Scott Godlewski, Phil Hester, Norm Rapmund
Tłumaczenie: Jakub Syty
Typ: komiks
Gatunek: superbohaterowie, akcja
Data premiery: 25.01.2023
Liczba stron: 132
EAN: 9788328157293

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Wiecie jak to jest z komiksami wielkich wydawców. Dzieją się rzeczy, jakość historii jest w najlepszym wypadku bardzo chwiejna, wspomniane rzeczy zbyt się komplikują i czytelnicy zaczynają mieć dosyć. Korporacyjni możnowładcy zarządzają wielkie wydarzenie, ładują kasę w marketing, wydarzenie miesza w status quo i...Niech nie wstaje. Recenzja komiksu Superman. Ten, który spadł
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki