SIEĆ NERDHEIM:

Satanic panic. Recenzja komiksu Reckless (tom 2): Powiernik Diabła

Te klasycznie plakatowe okładki to miód na moje oczy.

Uwaga, tekst długaśny. Jeśli chcecie jedynie wiedzieć, czy warto kontynuować tę serię, to potwierdzam: warto. A teraz przejdźmy do moich wynurzeń.

Jest sam środek lat 80. Spacerujecie po nietypowo odludnej w tej porze roku części plaży w słonecznym Los Angeles. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu powietrze wypełnia napięcie, jakby elektryczna niestabilność wyciekła z niespokojnych neuronów zbudzonego miasta, zwiastując burzę pomimo całkowitej przejrzystości prześmiewczo różowego nieba. Winę za to uczucie zganiacie jednak na wasze osobiste demony, te same, które życie w centrum światowej gonitwy kapitalizmu nauczyło was doskonale uciszać. Nie da się tylko odgonić ochoty na szluga, jakby dym wypełniający płuca miał też przyćmić klarowność złośliwie trzeźwego umysłu. W poszukiwaniu ognia wasze dłonie napotykają niestety pustkę o niemalże metaforycznym aktualnie znaczeniu. Dziura w kieszeni.

Wtedy dostrzegacie faceta siedzącego na piasku. W jego dłoni nie tli się tytoniowe zawiniątko, ale coś mówi wam, że gość z pewnością ma zapalniczkę. To Ethan Reckless, wy jednak nie macie o tym pojęcia. Napędzani głodem, nikotynowym w waszym naiwnym mniemaniu, podchodzicie do nieznajomego i prosicie o pomoc. Ten wyciąga z kieszeni zasłużoną benzynówkę, z rodzaju tych co łapały pociski w Wietnamie, i podaję wam ją z lekkim uśmiechem. Skinięcie głowy, ciche życzenie pomyślności z waszych ust i tyle, kolejna nieznacząca interakcja w mieście martwych miłości. Dopiero odchodząc przechodzi wam przez głowę myśl: „Czy na jego dłoniach to była krew?”. „Tak, moja” –odpowiada wam niemym głosem truchło skinheada zakopanego pod pobliską wieżą ratownika. Spokojnie, zasraniec na to zasłużył, jak zresztą wszyscy przykryci ziemią przez waszego cichego samarytanina. To na nawozie ich ciał w Mieście Aniołów kwitną najpiękniejsze kwiaty, o ile trafi się grunt żyźniejszy od bezlitosnego piasku.

Tylko bohaterowie noir pozwalają sobie na takie przemyślenia podczas walki o własne życie. Szacun.

Pojechałem z tym dyletanckim wstępem, co nie? To chyba najgorsza z prób naśladowania narracji noir, z jakimi będziecie mieli do czynienia w najbliższym czasie. Teraz wyobraźcie sobie jej jakościowe przeciwieństwo a charakter trwającej od lat fabryki wzorowego realizowania sztamp pod przewodnictwem Eda Brubakera i Seana Phillipsa stanie się dla was klarowny. Wybaczcie, ale to już chyba piętnasty komiks tego scenarzysty, który recenzuję na łamach Nerdheim i nie znalazłem nadal większego powodu do biadolenia.

Odstępstwa od normy nie możemy bowiem oczekiwać od samego tomu (co nie jest wadą, ale o tym później). W drugim odcinku serii, która wcale a wcale nie jest jedynie lekkim reskinem kultowego Criminal, znowu śledzimy losy tytułowego Ethana Recklessa: człowieka od naprawiania świata kawałek po kawałku, brutalnie i za odpowiednią cenę. Wszystko zaczyna się od kobiety i nawet nie użyję tutaj zwrotu „tym razem”, bo w reprezentowanym przez Brubakera nurcie prawie-neo-noir początkiem dram wszelakich zawsze będzie płeć piękna i jakimś cudem zarzutów o seksizm nie ma. Pobicie bezbronnego bezdomnego w szlachetnym celu splata losy naszego antybohatera z urzekającą bibliotekarką. W Los Angeles jednak nawet pospolity ekspedient w sklepie skrywa niesamowicie mroczną przeszłość, więc i ta znajomość szybko przeradza się w gonitwę za tajemnicą zaginionej siostry, w historię niebezpieczeństw ulotnej sławy i spisku z udziałem satanistycznych kultów. Zbyt wysokie progi dla każdego poza Recklessem, który wespnie się nań z wielkim trudem, po trupach, ale skutecznie.

Najpierw ogólnie, garść nowych przemyśleń na temat samej serii. Bubaker i Phillips nie ukrywają, że komiksy z serii Reckless to naturalna kontynuacja ich hołdu dla kryminalnych sztamp z czasów Criminal. Podkreślam więc, że to właściwie ta sama bajka, coś jak GTA Vice City w porównaniu do części trzeciej. Te same założenia ulepione w innych realiach, co daje nam fikcję w klimacie lądującym gdzieś pomiędzy przebojowym Miami Vice i Blow Out Briana De Palmy. Autorzy nawet minimalnie nie rezygnują z udoskonalanej przez lata formy, która zakłada (tylko i aż) perfekcyjne powielenie klisz gatunkowych z narracją w wykonaniu pozornie niezłomnego bohatera silącego się na głębokie przemyślenia z efektem generalnie sięgającym zarówno sfery przekonujących metafor jak i grafomanii o urzekająco wymuszonym poziomie mroku. Czy to wtopa Brubakera? Według mnie raczej mistrzowskie ogarnięcie tropesów i żonglowanie nimi. Przeniesienie akcji na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych pozwoliło zwyczajnie na czerpanie z całkowicie świeżego worka motywów charakterystycznych dla kryminałów tamtych lat. To zbrodnia w świetle reflektorów, które mają w zwyczaju wzmacniać otaczającą je ciemność, tragedie skryte w kulcie pozytywności, showbusiness, narkotyki i lata (nie)świetności satanic panic. Pokłony zawarte w tym ołatrzyku dla całej historii noir są tak wyraziste, że aż prawie karykaturalne. Brubakerowi nadal udaje się jednak konsekwentnie trzymać granic realizmu.

Wewnętrznej narracji, jak zwykle, często jest więcej od dialogów.

Potrzebę przytaczania ogólników usprawiedliwiam prostym faktem: drugi tom sagi Reckless skutecznie umacnia w moim mózgowiu wspomniane odczucia, a o nim samym nie mam znowu tak wiele nowego do powiedzenia. Powiernik diabła to historia nieco mniej osobista i zajebiście, bo Ethana już znamy. Dalej będzie nam tu truł o swoich strasznych przejściach i ciężarze rzucającym cień na każdą parę potencjalnie różowych okularów na jego złamanym wielokrotnie nosie, ale nie mierzy się tym razem ze swoją przeszłością bezpośrednio. Wystarczy że podjęte tematy (choć są głównie przejawem wierności typowym dla nurtu wątkom) autor traktuje z trzeźwą dojrzałością i serwuje trafne obserwacje odnośnie popkultury tamtych lat, trwającej do dziś bezwzględności świata gwiazd oraz zwierzęcej potrzeby widza głodnego eksploatacji grzechu. Chociaż trzeba też zauważyć, że Brubaker sam wykorzystuje wątki, które wyśmiewa. Realizacja jednak cieszy tu delikatnością, a scenariusz jest ponownie poprowadzony i napisany wzorowo. Podwójne in medias res na początek, zdrowe rzucanie retrospekcjami, perfekcyjnie dramatyczne dialogi. Przy takim poziomie umiejętności trudno nie wsiąknąć w tę fabularną melasę.

Teraz szok, bo mam też jakiś zarzut. Ethan jest, również z gatunkowej konieczności, zimnym i twardym jak lodowiec sukinkotem, żadna ilość wyrazistej dobroduszności zduszonej obowiązkowymi, dramatycznymi przeżyciami nie ma szans tutaj odwalić totalnego efektu cieplarnianego. Taka jest melodia tej pieśni w wykonaniu Brubakera i zwykle jej brzmienie nie traci spójności, ale moment przekazania złych wieści klientce był nieco przegięty. To nie był chłód, to był sadyzm, który zarówno postacie jak i sam scenariusz zbyły machnięciem ręki. Za cholerę nie pasuje ani do samego Recklessa ani do narracji. Nie jestem w stanie odebrać tego inaczej jak zwyczajne niedopatrzenie w celu sztucznego podkręcenia mroku.

Przesady tego typu nie uświadczycie w rysunkach Seana Phillipsa. Naprawdę nie chce mi się już kolejny raz powtarzać, jak to idealnie pasują one do klimatu narracji, jak doskonałą równowagę odnajduje on między luźną bazgraniną i techniczną doskonałością ostatecznego efektu w ramach proporcji, teł, mimiki i kompozycji poszczególnych kadrów. Młodszego Phillipsa też zresztą coraz bardziej szanuję za niestandardowe podejście do kolorów, za olewniczy stosunek do granic narzucanych przez kontury. Klimat jest w punkt. Kliknijcie w tag „Sean Phillips” nad tym tekstem i przeczytajcie przedostatni akapit w dowolnym tekście, jeśli chcecie więcej konkretów. Lata minęły od kiedy ostatnio psioczyłem na taki styl graficzny i to jedna z tych cech, które bezczelnie zbieram pod wspólnym szyldem gustu nabytego z dojrzałością. Z gnatem przy skroni nie uznał bym tego za mój ulubiony styl w komiksie, ale nie wyobrażam sobie już tych historii pod innym ołówkiem.

Z jakiegoś powodu to zawsze musieli być skinheadzi.

Znowu rozpisałem się bez potrzeby, za co przepraszam, ale zrozumcie: uwielbiam prawie wszystko, co wychodzi spod ręki Eda Brubakera i choć nie jest to opinia w żaden sposób kontrowersyjna, to czuję potrzebę jej dokładnego uargumentowania. Żeby później nie było, że ktoś wydał hajs na szajs przez moje zachwyty. Mimo wszystko uważam, ze ryzyko takiego rozczarowania jest praktycznie zerowe. Przynajmniej jeśli wciąż ciągnie was do opowieści poprowadzonych na utartych torach noir, w których nieoczywisty moralnie protagonista wchodzi w świat zbrodni jak pocisk wysokiego kalibru, robi krwawą siekę i sam wychodzi z drugiej strony jeszcze bardziej pokaleczony, zniekształcony wręcz. Dzięki temu jego wyczyny robią wciąż wrażenie i możemy wciąż przymykać oko na jawną toksyczność takich archetypów dla otaczającego je środowiska. To kolejny odcinek festiwalu samoświadomości w wykonaniu ludzi, którzy na składaniu pokłonów kryminalnej klasyce już dawno starli sobie stawy biodrowe.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Reckless (tom 2): Powiernik Diabła
Wydawnictwo: Mucha Comics
Autorzy: Ed Brubaker, Sean Phillips, Jacob Phillips
Gatunek: Kryminał
Tłumaczenie: Maria Lengren
Data premiery: 24.02.2023
Liczba stron: 144
ISBN: 978-83-67571-03-6

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Uwaga, tekst długaśny. Jeśli chcecie jedynie wiedzieć, czy warto kontynuować tę serię, to potwierdzam: warto. A teraz przejdźmy do moich wynurzeń. Jest sam środek lat 80. Spacerujecie po nietypowo odludnej w tej porze roku części plaży w słonecznym Los Angeles. Z jakiegoś bliżej nieokreślonego powodu...Satanic panic. Recenzja komiksu Reckless (tom 2): Powiernik Diabła
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki