SIEĆ NERDHEIM:

Lemire znowu w formie. Recenzja komiksu Pierwotny

Adekwatnie amerykańska okładka, ale to się później w historii zmienia.

Na okładce Lemire, Sorrentino i Stewart. Kiedyś taki zestaw w zupełności by wystarczył, by ciśnienie hype’u we łbie wystrzeliło moje gałki oczne w okolice Pasu Kuipera, przyspieszyło krew w żyłach do prędkości nadświetlnej, no zwieracze by puściły przynajmniej. W człowieku jednak wzbiera cynizm i harda krytyczność, gdy ulubiony scenarzysta nawala średniaki z pasją maniaka, a rysownik w sumie dawno już wyłożył wszystkie karty na stół i oblał je tanim piwem. Z tej trójki twórców tylko Dave Stewart jeszcze nigdy mnie nie zawiódł (i nie przewiduję, by to się miało zmienić), ale na całe szczęście Pierwotny ma szansę ponownie wbić mnie na tory podziwu dla dawnych idoli.

Historia to prosta, ale jakże porypana i pełna rozmachu. Od streszczeń fabularnych w recenzjach zamierzam jednak odchodzić, więc opis proponuję może i nie krótki, ale intencyjnie pełny niejasności. Jest intryga, taki thriller science-fiction, co to sowieci są w niego zaangażowani, Ameryka oczywiście też i kosmiczny wyścig zbrojeń. Poza bezpiecznymi objęciami termosfery odwala się coś dziwacznego, przez co najbardziej możnym kurczą się jaja. Nic z tego jednak nie jest istotne, serca publiki niezawodnie może kupić tylko jedno – zwierzaki, a konkretnie Laika i małpy – Able i Pani Baker.

Przykład stopniowego puszczania wodzy fantazji przez Sorrentino.

Ludzkość w imię nauki czyniła mnóstwo paskudności, ale wysyłanie biednych, nieświadomych zwierząt w kosmos to chyba… no dobra, nie najgorsze, zdecydowanie nawet nie w pierwszej dziesiątce najgorszych czynów, ale coś zdecydowanie telepiącego emocjonalnie. Dobra wiadomość jest taka, że w przeciwieństwie do rosyjskiego psa-astronauty, reprezentanci naczelnych w rzeczywistym świecie na Ziemię wrócili (potem tylko było nieco gorzej). Pierwotny to jednak historia alternatywna pełną gębą, bo Lemire stworzył tu inny świat, inną historię i zbudował na jej fundamentach gęsty jak smoła (choć raczej sztampowy) dreszczowiec. Ja jestem pod wrażeniem, że zrobił to tylko i wyłącznie po to, żeby całkowicie olać fabularne znaczenie całej tej fikcji naukowej i spiskowych wygibasów między bohaterami, KGB i rządem Stanów Zjednoczonych.

Pierwotny to bowiem, w przeciwieństwie do opisywanych przeze mnie poprzednio Korzeni rodzinnych i Sztucznej inteligencji, doskonały przykład komiksu, w którym Lemire rozumie swoje mocne strony. Banały w teoretycznie głównej nici fabularnej przechodzą bez popity, bo budowanie świata ma tu minimalną rolę, jest wystarczające, by służyć za spoiwo dla zabawy uczuciami odbiorcy. Jest to przy tym zabawa tak perfidna, że Wieloryb Aronofskiego się chowa. Lemire całkowicie zdaję sobie sprawę, że losy wystrzelonych bezlitośnie w kosmos zwierzaków nas rozczulą i to na tej kanwie maluje dzieło kłujące wrażliwością z ogromną skutecznością. Jest tu kilka scen mogących nawet z najbardziej zaschniętych kanałów łzowych wycisnąć trochę wilgoci, pełno nadziei i uroku zamkniętych w lekko psychodelicznej narracji, chociaż może „oniryczny” byłoby tu lepszym przymiotnikiem. Wydarzenia, które ukazano nam z perspektywy odległej od ludzkiego rozumowania są najmocniejszą stroną albumu i wcale nie mam pretensji o to, że Lemire z premedytacją poleciał po linii najmniejszego oporu. Dla mnie to działa, ja się wczułem i rozczuliłem jednocześnie. W moim mniemaniu, co może dla wielu być przesadą, Pierwotny jest duchowym spadkobiercą We3 Granta Morrisona z jedną drobną różnicą – tym razem po lekturze miałem dobry humor. Tak też czasem trzeba.

Kompozycja pierwsza klasa. Artyzm i czytelność.

Porównanie do We3 nie jest przypadkowe, również (a może zwłaszcza) w warstwie wizualnej Andrea Sorrentino często i gęsto oddaje hołd robocie Franka Quietly’ego, kreska na niektórych kadrach wygląda niemalże identycznie. Jest to przy tym nadal Sorrentino, którego dobrze znacie. Robi ciągle to samo, ale robi to doskonale. Jeżeli jesteście komiksowymi świeżakami, to już śpieszę z wyjaśnieniem. Technika i styl tego faceta pewnie was zachwycą przy pierwszym kontakcie, potem zauważycie, że właściwie wszystkie rysowane przez niego komiksy wyglądają podobnie i zaczniecie narzekać, by na koniec zacząć dostrzegać drobne niuanse i ponownie ułożyć mu ołtarzyk w kącie pokoju. Etap ostatni nieobowiązkowy, ale u mnie tak było. Sorrentino typowo dla siebie bawi się kadrami, głęboko w dupie ma ich tradycyjne układy, traktuje je często jak trójwymiarowe obiekty i żongluje nimi jak nafetowany klaun. Od swojego typowego stylu, który często wygląda jak przepuszczony przez mocne filtry graficzne tracing, odchodzi z wielką chęcią, ale i rozsądnie. W wielkim skrócie – choć rysownik odwala tu typowe dla siebie cyrki, to robi to z takim kunsztem, że trudno zwątpić w wielki plan stojący za projektem szaty graficznej. Z kolorami Dave’a Stewarta wszystko wygląda dobrze, nawet jeśli ta konkretna szkoła warstwy graficznej nie każdemu podpasuje.

Nawet na bardziej klasycznych kadrowo stronach widać, że Sorrentino świadomie rozkłada uwagę czytelnika.

Cieszę się ogromnie, bo ostatnio już naprawdę myślałem, że Lemire spoczął na laurach, zasnął na nich wręcz, i mamrocząc przez sen rzuca niekontrolowane pomysły na wiatr własnej bujnej fantazji. Pierwotny nie jest komiksem idealnym, fabuła jest pretekstowa, sztampa goni sztampę, a zakończenie olewa większość z postawionych przez fabułę pytań, ale chyba tak właśnie miało być. Sentymentalne bajdurzenie o biednych futrzakach gra tu pierwsze skrzypce, melodię przejmującą i nasyconą emocjami. Jestem pewny, że pełno się znajdzie malkontentów, że dla wielu zbyt dużo tu będzie wizualnych kombinacji i wyciskającej łzy manipulacji. Dla innych z kolei będzie zbyt mało konkretów, a wzruszająca atmosfera nie ukryje niedorobionej fabuły. Może to nawet wy będziecie tymi narzekaczami, ryzyko jest cholernie spore i nie spierałbym się z nikim, komu ten komiks się nie spodoba. Ja dostałem jednak świetnie narysowaną historię płynącą (chyba) prosto z serca i również w moje serducho trafiła ona perfekcyjnie.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Pierwotny
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Jeff Lemire
Rysunki: Andrea Sorrentino, Dave Stewart
Tłumaczenie: Arek Wróblewski
Typ: komiks
Gatunek: science-fiction, obyczajowe
Data premiery: 26.07.2022
Liczba stron: 176
ISBN: 978-83-66589-80-3

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Na okładce Lemire, Sorrentino i Stewart. Kiedyś taki zestaw w zupełności by wystarczył, by ciśnienie hype'u we łbie wystrzeliło moje gałki oczne w okolice Pasu Kuipera, przyspieszyło krew w żyłach do prędkości nadświetlnej, no zwieracze by puściły przynajmniej. W człowieku jednak wzbiera cynizm i...Lemire znowu w formie. Recenzja komiksu Pierwotny
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki