Z marszu przyznam się do hipokryzji. Po świetnym Słyszeliście, co zrobił Eddie Gein? to będzie już drugi raz, kiedy przyjdzie mi chwalić komiks o seryjnym mordercy, odcinając się jednocześnie od niezdrowego hype’u na historie o takich zwyrodnialcach. Morderca znad Green River: Prawdziwa Historia Detektywistyczna również pokazuje bowiem, jak poruszać taką tematykę bez żerowania na sensacji, bez lizania dupy monstrom odpowiedzialnym za cierpienie setek ludzi w oczekiwaniu na zarobek przyciągnięty przez magnetyzm ich kuriozalnych osobowości. Scenariusz Jeffa Jensena mógłby wręcz służyć za wzór takiego podejścia.
Trochę tła historycznego, bo z jakiegoś powodu (o tym później) Gary Ridgway nie stanął w galerii morderczych sław obok takich celebrytów jak Ted Bundy, John Wayne Gacy czy Jeffrey Dahmer. Oczywiście każdy średnio obyty pasjonat true crime o nim słyszał, w końcu facetowi udowodniono 49 zabójstw (drugi wynik w USA), ale no hiciora na Netflixie jeszcze nie ma, odpukać. Morderca znad Green River: Prawdziwa Historia Detektywistyczna to jego historia, w jakimś stopniu. Komiks opowiada właściwie o tym, co działo się po zatrzymaniu bestii – o jego współpracy z policją, gdy po 20 latach wodzenia władz za nos, Ridgway, by uniknąć kary śmierci, zgodził się pomóc odnaleźć zwłoki przynajmniej części swoich ofiar. Kontekst uzupełniają liczne retrospekcje.
Czytelnik z marszu powinien zadać sobie pytanie: jakim cudem człowiek impulsywny, średnio inteligentny i jawnie objawiający swoje dewiacje w życiu codziennym unikał schwytania przez tak długi czas? Jak udało mu się oszukać wariograf? Jakim cudem dopiero zaawansowane techniki badań DNA pozwoliły złapać potwora, który niektóre ze swoich ofiar porzucał w tych samych miejscach i wracał do nich w celu zaspokojenia nekrofilskich żądz? Nie znajdziecie tutaj definitywnej odpowiedzi ani na te pytania, ani na wiele innych, nawet ważniejszych. Znajdziecie za to całkiem prawdopodobną sugestię, która jednocześnie jest główną źródłem głównych zalet albumu. Oczywiście poza absolutną podstawą, czyli dobrze poprowadzoną i wciągającą narracją.
Ridgway był bowiem, pomimo swoich dziwactw, człowiekiem kompletnie niepozornym, nudnym wręcz i Jeff Jansen w swoim scenariuszu doskonale to podkreśla. Autor nie robi z mordercy nieodgadnionego nadczłowieka, prędzej zaznacza, jak to żałosne indywiduum unikało policji przez fart i niedoskonałość technik dochodzeniowych. Czasem nawet było mi frajera szkoda – martwiące, ale to też świadczy o talencie Jansena. Nikt tu też nie wykłada nam genezy zaburzeń Ridgwaya, nie usprawiedliwia żadnych zachowań opowieściami o trudnym dzieciństwie. Wątek pierwszego głównego bohatera jest prosty i sprowadza się do jednego, bardzo przyziemnego wniosku: wielkie zbrodnie często odbywają się bez fajerwerków automatycznie generujących scenariusze. Drugim, nawet ważniejszym, protagonistą jest tutaj za to ojciec autora, jeden z policjantów zajmujących się sprawą mordercy znad Green River i to tutaj odnajdziemy naszego przewodnika po ciemności. To właśnie jego pracy Jansen składa hołd, a retrospekcje ukazujące zwykłe fragmenty z życia rodzinnego przypominają o tej mniej odrażającej stronie człowieczeństwa, bez zbytniego słodzenia.
Po tym całym gadaniu o przyziemności i odcinaniu się od prób usilnego uatrakcyjniania makabrycznej historii nikogo nie powinno dziwić, że Morderca znad Green River… jest komiksem czarno-białym, słuszny wybór. Nieszczególnie wielbię realizm zamknięty w gładziutkich konturach, ale Jonathan Case dorzuca tu drobniutką (choć odczuwalną) nutkę staroszkolnej kreskówkowości i oszczędną umowność, więc rysunki nie są tak do końca bezpłciowe. Z pewnością nie można mu odmówić znajomości medium, umiejętności zręcznego prowadzenia historii od strony wizualnej i zrozumienia niuansów ludzkiej mimiki. Ja jednak wolę bardziej popkulturową stronę jego twórczości i choć obrany tu przez niego styl pasuje do klimatu narracji jak ulał, to zdecydowanie mogło być lepiej. Swój stosunek do warstwy graficznej tego komiksu określiłbym jako obojętny szacunek.
Jeśli przez ostatni akapit zapomnieliście, to powtórzę – Morderca znad Green River: Prawdziwa Historia Detektywistyczna to sztos. Komiks, któremu udaje się jednocześnie w angażujący sposób opowiedzieć najbardziej pozbawioną rewelacji część historii jednego z prawdopodobnie najnudniejszych seryjnych morderców w historii. Ta namacalna miałkość też jednocześnie nie umniejsza dramatu i cierpienia spowodowanego przez zbrodniarza, a całość ostatecznie ma charakter laurki złożonej przez syna w ręce ojca. Kontrast tej miłości z chłodnym profesjonalizmem wątków kryminalnych buduje narrację o wyjątkowym i zapadającym w pamięć charakterze. Spokojnie mogę stwierdzić, że to jeden z lepszych komiksów opartych na faktach w mojej biblioteczce i mocno subiektywnemu niezadowoleniu z rysunków nie udało się tego zmienić.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Morderca znad Green River: Prawdziwa Historia Detektywistyczna
Wydawnictwo: KBOOM
Scenariusz: Jeff Jensen
Rysunki: Johnathan Case
Tłumaczenie: Konrad Mikrut
Typ: komiks
Gatunek: kryminał, dramat
Data premiery: 06.06.2023
Liczba stron: 240
ISBN: 978-83-965896-8-2