SIEĆ NERDHEIM:

Bliższa ciału koszula, a duchowi płaszcz. Recenzja komiksu Perramus. W płaszczu zapomnienia

Czas czaszki nadszedł!
Czas czaszki nadszedł!

Wydawnictwo Non Stop Comics wzorowo realizuje strategię zaznajomienia polskiego czytelnika z twórczością Alberto Brecci. Zarówno Mort Cinder, jak i Zew Cthulhu to dowody nie tylko nietuzinkowego stylu i odważnych, oszałamiających różnorodnością graficznych rozwiązań, ale też symbiozy tychże z treścią. Ten warunek, będący dla komiksowego medium pożądanym wyznacznikiem jakości, w osobie latynoskiego rysownika dopełnia się szczególnie wyraziście. Choć wiadomo, że w wypadku Brecci zasadza się on na współpracy ze scenarzystami lub tekstem literackim, to jego wyczucie formy jest po prostu fenomenalne. To artysta, który czyta więcej niż ze zrozumieniem, bo z wyobraźnią.

Wymienione tytuły budowały we mnie tę pewność aż do chwili konfrontacji z Perramusem. Do opasłego albumu podchodziłem z apetytem i zaciekawieniem, które jednak nie zakładały aż tak szerokiego marginesu dla całości wrażeń. W efekcie nie wiem, kiedy uda mi się wyjść z osłupienia. Komiks zaserwował mi coś w rodzaju mentalnego (i zmysłowego; w końcu to opowiadanie obrazem) masażu powięziowego. Przychodzisz na wizytę niby już oswojony z tematem – no wiadomo, masaż to masaż, będzie ugniatanko, ale pewno jakieś takie inne, może przyjemniejsze, zdrowotniejsze, sprawdźmy – i oj, oj, uach, aj, uff! Wstajesz, nie poznając własnego ciała.

Nocą wszystkie czaszki są jeszcze bardziej białe.
Nocą wszystkie czaszki są jeszcze bardziej białe.

Dawno nie miałem takiego poczucia bezradności wobec tego, co chciałbym napisać, a co nie byłoby przy tym tylko streszczeniem fabuły czy synonimicznym przetworzeniem zamieszczonego już przez wydawcę tekstu reklamowego, do którego mogę zresztą z czystym sumieniem odesłać wszystkich zainteresowanych. Mimo niewątpliwej zasadności użytych tam słów i tak nie przygotuje on Was na to, co w pełni odsłoni przed Wami dzieło Sasturaina i Brecci. Ale tę pełnię będziecie składać jak przedstawiające wielkomiejski nocny pejzaż puzzle z 1000 elementów. I niekoniecznie musi on przedstawiać Buenos Aires.

Na kartach Perramusa znajdziecie satyrę, pulpę, politykę, kakotopię, pikareskę, intertekstualność, absurd, a wszystko stopione w jednym usmolonym kotle argentyńskiej kultury, wiszącym nad ogniem historii państwa i ustroju. Dobrowolnie pozbawiony tożsamości bohater, o imieniu zapożyczonym od firmy odzieżowej, w każdej z czterech składających się na całość cyklu ksiąg zagłębia się w polityczno-sensacyjne intrygi, czyniąc to w tempie grożącym urazami ciśnieniowymi. Równie szybko zyskuje kompanów (atletyczny Urugwajczyk „Canelones” i dysydencki weteran „Wróg”), których towarzystwo, jeśli nie zmniejsza tego ryzyka, to pozwala znaleźć oparcie w honorowej męskiej więzi. Jej prosty kształt bardziej wymagającym czyni obecność ślepego Mistrza, Borgesa (wszelkie podobieństwo i niepodobieństwo do argentyńskiego autora zamierzone), zlecającego trójce amigos udział w zadaniach o symbolicznym dla idei wolności i narodu charakterze. Konieczność i skomplikowanie tych misji tworzy argumenty na paradoksalność losów człowieka jako jednostki wpisanej w zbiorowość, którą mechanizmy władzy próbują uparcie ujednolicić i kontrolować.

Narysuj to jeszcze raz, Alberto...
Narysuj to jeszcze raz, Alberto…

Jakkolwiek sucho bądź oklepanie brzmi Wam powyższe zdanie, wszystkie te manewry prowadzone są w stylu Swiftowskich Podróży do wielu odległych narodów świata…, znanych pod skróconym tytułem Podróży Guliwera, czy satyrycznej, łotrzykowskiej twórczości przywołanego w komiksie Francisco de Quevedo, autora wcześniejszego od irlandzkiego mistrza ironii i kpiny. Co Perramusowi daje przynależność do tej poetyki? Uniwersalny, niezależny od obecnej wszak bogatej warstwy aluzyjnej przekaz, czytelny dzięki karykaturalności charakterów i absurdalnym wariacjom na temat kapitalizmu, komunizmu i dyktatury. Wiele scen oddziałuje na czytelnika świadomie kreowaną przez autorów (czemu towarzyszyła wyczuwalnie skatologiczna przyjemność) atmosferą teatru absurdu. Jak w przypadku Ubu Króla – nie trzeba być teatrologiem, by śmieszył „koń fynansowy i drąg fyzykalny”. Wyspa Guana, Cyrk Inteligentnych Clownów czy casting na herbowe zwierzę miasta Santa María są epizodami wymownymi dla odbiorcy pod każdą szerokością geograficzną. Zaś treść posłowia wystarczająco zarysowuje kontekst historyczny. Z tym podręcznym kluczem Perramus otwiera kolejny poziom interpretacji.

A tych w całym dziele nie brakuje. Obok kwestii ustroju społecznego równie ważne miejsce zajmuje perspektywa duchowego dziedzictwa i literackich, fikcyjnych (oczywisty patronat Borgesa) opracowań rzeczywistości. Celuje w tym zwłaszcza ostatnia część komiksu, w której inicjatorem akcji osnutej wokół odzyskania zębów legendy argentyńskiej estrady jest Gabriel Garcia Marquez. Wiązany z tym autorem i z licznym gronem pisarzy latynoamerykańskich termin realizmu magicznego można zastosować i do Perramusa. Szczególnie księgę drugą, zatytułowaną Dusza miasta cechuje symboliczna, łamigłówkowa struktura. W przybliżeniu intencji twórców ważne są słowa ich samych, zamieszczone przed każdą z czterech części i to one, wraz ze wspomnianym posłowiem i kilkoma objaśnieniami od tłumacza, lepiej oddadzą specyfikę oraz bogactwo treści, niż moje powściągane z trudem peany nad samym tytułem.

Cóż - nie można mieć wszystkiego.
Cóż – nie można mieć wszystkiego.

Zwłaszcza ciężko mi jest pohamować się z wyrazami zachwytu nad warsztatem Brecci. Jeśli wyżej pisałem o usmolonym kotle, w którym warzy się cała historia, to Breccia nadał jej graficzny kształt przy pomocy obecnych w tym procesie sadzy, zwęglonych drew, popiołu i dymu. Nie godzi się tego określać innym słowem jak Mistrzostwo. Plamy, linie, punkty, smugi – oszałamiający plastyczny rozmach, tusz wciągnięty przez tornado i poskromiony narzędziem rysownika. Urozmaicona faktura, maksimum odcieni, ekspresjonistyczna dynamika. I przede wszystkim coś, co stanowi dla polskiego odbiorcy novum w nieograniczonej palecie możliwości Brecci – bezmierna galeria groteskowych twarzy, urzekająca jak kartoteka posterunku policyjnego w narkotykowym raju. Jak słusznie zauważa Laura Caraballo, autorka posłowia, pośród nich rysy tytułowego bohatera są neutralne i ma to również znaczenie dla jego konstrukcji jako „człowieka bez pamięci”. Zresztą w tym komiksie wszystko ma mniejsze czy większe, ale zawsze znaczenie.

Nie da się pędzić przez tak zakomponowane plansze, czasem wręcz potrzebne jest wzrokowe uporządkowanie stłoczonego na nich ruchu i wydzielenie poszczególnych postaci. Między innymi to właśnie sprawia, że Perramus nie jest komiksem na jedno posiedzenie. Dobrze czyta się go z zachowaniem podziału na księgi, a nawet na tworzące je pomniejsze rozdziały. Ta kompozycja, gdy uwzględnić kolejność i odrębność kolejnych części, to przykład możliwego połączenia dyscypliny i swobody twórczej. Jest tu i dystans i miłość do tworzywa – literatury, nie tylko „wysokiej” oraz sztuk plastycznych.

To coś więcej niż kac moralny.
To coś więcej niż kac moralny.

Wiem, że tak poczęte dzieło Sasturaina spotyka się z zarzutem zbytniej hermetyczności treści i rozbuchania formy. Powiedziałbym jednak, że Perramus to komiks nie tyle wymagający, co bogaty, a w tym bogactwie nie tyle skąpy i zazdrosny, co szczodry i rubaszny. Zaś udzielający nam pośrednio tego bogactwa trzej amigos mogliby śmiało zaśpiewać za Sztywnym Palem Azji piosenkę jakby dedykowaną okryciu jednego z nich: „Nie straszne nam lata płynące / Nie groźne nam mowy wylewne / Nie skuszą nas prawdy mylące / Nasze peleryny peleryny są pewne”. Myślę, że Mistrz Borges uprawomocniłby symboliczną wymowę i tego cytatu.

Wydawnictwu Non Stop Comics serdecznie dziękuję za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Perramus. W płaszczu zapomnienia
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Scenariusz: Juan Sasturain
Rysunki: Alberto Breccia
Tłumaczenie: Iwona Michałowska-Gabrych
Typ: komiks
Gatunek: polityczny/sensacyjny/satyryczny
Data premiery: 12.10.2020
Liczba stron: 488

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> +oszałamiająca oprawa graficzna<br /> +bogaty, wielowarstwowy scenariusz<br /> +zróżnicowana, a przy tym spójna poetyka<br /> +wartościowe posłowie, biogramy i słowo od tłumacza<br /> +piękna edycja</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> -brak</p>Bliższa ciału koszula, a duchowi płaszcz. Recenzja komiksu Perramus. W płaszczu zapomnienia
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki