SIEĆ NERDHEIM:

Mistrzostwo niespójności. Recenzja komiksu Miasto innych

Można odnieść mylne wrażenie, że Staś dowodzi truposzami.

Steve Niles napełnia mnie nadzieją na przyszłość. To człowiek, który dowodzi, że można zasłynąć na świecie jako scenarzysta (nawet w tak wymagającym gatunku jak komiksowy horror) i współpracować z najbardziej zdolnymi rysownikami naszego globu, nie mając na koncie ani jednego tytułu fabularnie sięgającego ponad przeciętność. Fakt, 30 dni mroku to hicior, a jego albumy stworzone z Berniem Wrightsonem to absolutny must have dla fanów gatunku, ale mam wrażenie, że cała jego popularność opiera się na zręcznym operowaniu uwielbianymi tropesami, nieustannym szastaniu odniesieniami do klasyków i ostatecznie, chyba głównie, na charyzmie pomagającej angażować się we współprace ze znacznie zdolniejszymi ludźmi. Miasto innych doskonale wpisuje się w ten trend.

Bombelek się ukisił.

Zacznijmy od Wrightsona, bo nie oszukujmy się, dla niego większość z nas kupiła (bądź kupi) ten tom. Zaznaczmy też od razu – nie jest to Bernie w najlepszym wydaniu, moim nieskromnym i bezczelnym zdaniem. Opinia ta chyba jednak nie jest szczególnie kontrowersyjna, kreska Wrightona najbardziej podoba mi się w czerni i bieli, zalana plamami nieprzeniknionego tuszu. Nawet w kolorze (a może zwłaszcza?) jego perfekcyjnie skomponowane kadry, żywcem wyrwane z plakatów do horrorów z przedwiecznych czasów, zyskiwały ujęte w nawias czarnych linii i kształtów. W Mieście innych José Villarrubia z reguły raczej nakładał kolor bezpośrednio na ołówki mistrza i tyle. Mogło być lepiej, bo i ogółem niektóre kadry jak na tak docenianego twórcę wyglądają słabo.

Oczywiście to nadal jest Wrightson, poniżej pewnego poziomu nie schodzimy. Znajdziecie więc w tym albumie ogromną ilość wizualnej grozy od człowieka, który na przekazywaniu jej popkulturowego oblicza znał się chyba najlepiej (w obrębie klasycznego podejścia do tematu, wampiry, wilkołaki i te sprawy). Całkiem sporo tu momentów przejściowych, w których nieco mniej drobiazgowe podejście do ilustracji w sumie skutecznie zgrywa się z szybszą narracją, oczy czytelnika nie zatrzymują się na szczegółach. Nie brakuje jednak kadrów godnych umieszczenia na ścianie piwnicy maniaka filmów typu Potwora z Czarnej Laguny albo jakiejś Maski Czerwonego Moru, wiadomo o co chodzi.

Profesjonalista i koneser dobrego kina. To nasz bohater.

Fabularnie zresztą, co by nie gadać, Niles podobnie odwołuje się do klasyków z tą różnicą, że brakuje mu polotu choćby zbliżonego poziomem do talentu i umiejętności technicznych Wrightsona. Klimatycznie to opowieść raczej zbliżona do odzianych w skórę, zatopionych w wiecznym półmroku amerykańskich uliczek z nadnaturalnych filmów przełomu lat 80. I 90., coś w stylu Underworld z mniejszym rozmachem albo Blisko ciemności. Niektórym pewnie miło to też pogila tęsknotę za kinem klasy B oglądanym po kryjomu na Polsacie, gdy rodzice już spali. Niestety narracja jest skrajnie tendencyjna, skacze po (umiarkowanie) istotnych momentach bez zastanowienia i nie prowadzi właściwie do niczego. Wielki potencjał krył się w postaci głównego bohatera, Stasia Bludowskiego, bo to gość z typu tych, co żują szkło i srają piaskiem. Nawet po wstępie, w którym obligatoryjny szalony naukowiec przemyca się przez granicę wewnątrz bebechów nieszczęsnej kobitki, Bludowski przedstawiając się wydaje się być odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu. Dla niego to nie problem, on nie ma uczuć, nie popełnia błędów, jest socjopatą i potworem gorszym od tych wszystkich nadnaturalnych pierdół.

Oto zaczątki jednej ze wspomnianych niespójności.

No tyle, że nie jest. Dosłownie dwie strony (no, może trzy, nie liczyłem) po przedstawieniu samego siebie jako bezrefleksyjnej maszyny do niwelowania pulsu, facet zaczyna mieć głębokie przemyślenia na temat sensu swojego życia i celu krwawej ścieżki. Czemu? Po co to komu było? Ludzki bardziej miał być, złożony, realny? Nie mam pojęcia, ale nie działa to w ogóle. Kto zresztą miał przyjemność czytać miniserię Simon Dark – polecam sprawdzić przy okazji, jedno z lepszych dzieł Nilesa w ramach DC Comics – ten wie, że problemy z konsekwentnym budowaniem protagonistów są dla tego scenarzysty nawet nie częstym błędem, ale jakimś wypaczonym modus operandi. Jakby ciągle chciał zjeść ciastko i mieć ciastko, a Miasto innych bardzo dużo traci przez ten błąd. Tabuny spróchniałych nieumarłych rozbijające się o twardego jak skała, niezłomnego i bezlitosnego mordercę w długim płaszczu byłyby epickim doznaniem i nawet można by do tego dopisać jakieś drugie dno. Coś o ludzkości triumfującej jedynie w swojej najbardziej zwierzęcej postaci albo jakieś inne bzdury, nie trzeba było z mordulca robić misiaka nagle przejętego losem przypadkowej sąsiadki uzależnionej od narkotyków.

Fun jednak jakiś jest i podejrzewam, że to właśnie zasługa nocy spędzonych w niebieskawym blasku starego, wysłużonego Grundiga. Krew leje się gęsto, body horroru nam Wrightson nie oszczędza, tabunów nieumarłych zresztą też nie. Zmiękczony antybohater nadal często raczy złodupnością i drapieżną brutalnością, antagonista jest wręcz karykaturalnie nikczemny. Wszystkie części składowe teoretycznie leżą dokładnie tam, gdzie powinny, ale Steve Niles nie potrafił ułożyć ich w całkowicie solidną konstrukcję. Tragedii nie ma, ale Wrightson nawet w gorszej formie zasługiwał na coś zdecydowanie lepszego scenariuszowo.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Miasto innych
Wydawnictwo: KBOOM
Scenariusz: Steve Niles
Rysunki: Bernie Wrightson, José Villarrubia
Tłumaczenie: Piotr Czarnota
Typ: komiks
Gatunek: horror, akcja
Data premiery: 16.01.2022
Liczba stron: 128
ISBN: 978-83-965896-4-4

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Steve Niles napełnia mnie nadzieją na przyszłość. To człowiek, który dowodzi, że można zasłynąć na świecie jako scenarzysta (nawet w tak wymagającym gatunku jak komiksowy horror) i współpracować z najbardziej zdolnymi rysownikami naszego globu, nie mając na koncie ani jednego tytułu fabularnie sięgającego ponad...Mistrzostwo niespójności. Recenzja komiksu Miasto innych
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki