SIEĆ NERDHEIM:

Akcja gratyfikacja. Recenzja komiksu Maska, tom 1

Okładki to tu naprawdę uczta dla oka, krwawa uczta.

Maska ma zaszczytne miejsce na osi czasu mojego popkulturowego żywota. To był chyba pierwszy przypadek, gdy dziecięciem będąc, na skutek totalnie mylącego charakteru adaptacji (filmowej i serialowej, wiecie), zostałem wystawiony na oddziaływanie komiksu zdecydowanie zbyt ochoczo chlapiącego flakami po stronach. Moi rodzice raczej zwracali uwagę na to, co czytam, ale zmyleni grzecznym jajcarstwem filmu i kreskówki (których swoją drogą nigdy nie lubiłem) kupili mi znany wam z pewnością komiks Lobo/Maska (który po dziś dzień uwielbiam). Jako gówniarz oczywiście uznałem fabułę wypełnioną ewisceracją i dziesiątkami kreatywnych obelg za szczytowe osiągnięcie literatury dla dojrzałego czytelnika. Wyobraźcie sobie więc, jaka była moja radość, gdy okazało się, że pierwsze występy Wielkiego Łba były niemalże równie krwawe. A jak ucieszyłem się, gdy zapowiedziano polskie wydanie!

Pierwszy grubiaszczy tom maskowego omnibusa od Non Stop Comics to właściwie trzy historie składające się praktycznie na początek szajb odwalanych przez nosicieli szmaragdowej przysłony ryja. Zaczyna się od pierwotnej, mniej sympatycznej wersji znanego nam z bardziej popularnych wersji tej historii Stanley’a Ipkissa. Jako totalny przegryw i frustrat, gość kupuje gadżet w formie prezentu dla swojej kobiety, ale prędko ulega negatywnemu wpływowi maski, która eliminuje u właściciela wszelkie hamulce i normy moralne, jednocześnie obdarzając go praktycznie boskimi mocami (z jakiegoś powodu objawiającymi się w kreskówkowej stylistyce). Krótka przygoda w rozsmarowywanie niemiłych mu osób po ścianach miasta kończy się źle, przeklęty przedmiot wpada w łapki jego kobiety, a następnie ścigającego go od początku policjanta. Następne rozdziały malują na zielono gęby mafijnego popychadła i grupki młodocianych buntowników. Przez wszystkie wątki, niczym ludzki buldożer, przetacza się Walter – osiłek mafii, który potrafi przypierdzielić na tyle mocno, że nawet magia tego nie ogarnia.

Z początku wszystko wygląda raczej niedbale.

Oczywistym jest, że z perspektywy czasu już nie uważam Maski za najdojrzalszy komiks świata, w żadnym wypadku. Na pewno nie jest to historyjka dla dzieci, choć cechy najwyraźniej o tym świadczące wypadają raczej infantylnie (to też nie jest minus, ale o tym później). Udało mi się jednak, pod płaszczykiem niewybrednych żartów i galopującej parady obrażeń, znaleźć naprawdę poważną wartość w tych historiach. Po pierwsze, konstrukcja scenariusza nie jest głupia. Podstawowe założenie (przegryw dostaje dużą moc, potem przychodzą konsekwencje) jest łatwe w realizacji, ale John Arcudi w każdym z nowych wątków postarał się jakoś postawić ten wzorzec na głowie albo przynajmniej lekko go wykrzywić. Po drugie, skutkiem tych fikołków są naprawdę fajnie rozpisane postacie. Maskę zapamiętałem jako czołowego reprezentanta krawędziowych lat 90., więc faktyczny kunszt narracyjny był miłym zaskoczeniem, które równocześnie rozjaśniło mi nieco przyczyny kultowego statusu tego komiksu.

Warto chyba w tym momencie wcisnąć akapit informacyjny, takie małe „przeczytałem na wiki, więc wy nie musicie”. Może was zainteresować fakt, że te pierwsze komiksy o Big Headzie (tak oryginalnie nazywał się bohater) nie były, no, pierwsze. Postać zaczęła wdzierać się do świata z umysłu Mike’a Richardsona (założyciela Dark Horse Comics) już w 1982 roku. Kilka lat później Wielki Łeb pojawiał się jako Masque w krótkich stripach, by dopiero w 1991 roku wpaść w kreatywne łapki Johna Arcudi’ego i Douga Mahnke, na początku w ramach antologii Mayhem. Co panowie tam rozpoczęli, dokończyli już jako The Mask, The Mask Returns i The Mask Strikes Back. To właśnie te trzy serie zamknięto w dostępnym już u nas fioletowym klocu, a wspominam o tym dlatego, że w przerwie od chwalenia tomiszcza czuję się zobowiązany uświadomić wam pewien przykry fakt – to zdecydowanie najlepsze, co Maska ma do zaoferowania, potem Arcudi i Mahnke pożegnali się z tytułem a jakość nabrała mocno chwiejnego charakteru.

Mahnke do scen z Maską przykłada się jakby mocniej.

Wróćmy jednak do przyjemności, bo sporo jej jeszcze zostało do objaśnienia. Druga strona wyzwalającego endorfiny medalu jest w tym albumie nieco inna od tej yntelyhenckiej z trzeciego akapitu, odnosi się do bardziej pierwotnych potrzeb – głodu nieszczególnie wyszukanego (ale o dziwo dalekiego od ordynarnej przesady) komizmu i satysfakcjonująco podanej przemocy. Pod tym względem Maska to mało wyszukana rozrywka, ale te proste dania podaje z wyczuciem. Bądźmy szczerzy, wielu z nas czasem chciałoby odgryźć się złemu światu za pomocą czegoś bardziej dosadnego od cichego poburkiwania w zaciszu własnego domu, więc obserwowanie mściwych wyczynów Wielkiego Łba bywa mocno gratyfikujące. Arcudi pod tym względem wpisał się w ogólnie obowiązującą, krwawą kampę lat 90., ale też zatrzymał się w swoim rozpędzie o krok przed karykaturalnością. To wciąż może nie być dobra lektura dla czytelnika niezaznajomionego ze specyfiką twórczości tamtych lat, ale nawet minimalnie doświadczonym miłośnikom komiksowej nostalgii powinna sprawić sporo radości.

Warto tutaj też wspomnieć o stylistyce Douga Mahnke – jemu już prawie całkowicie udało się uniknąć utonięcia w najntisowym bajorku baniastych mięśni, powykręcanych kręgosłupów, chorobliwie wąskich talii u płci pięknej i karabinów z czterdziestoma lufami. Chłop operuje w estetyce ogólnej niedbałości, poza standardowy układ kadrów wychodzi zwykle jedynie dymkami, zaskakuje jedynie sporadycznie za pomocą kreskówkowo przesadzonej mimiki. Mamy jednak niepowtarzalną okazję obserwowania wyraźnej ewolucji jego umiejętności, z kolejnymi zeszytami przebłyski imponującej drobiazgowości stają się coraz częstsze. Dzięki temu większość tego kolosa wypełniają naprawdę staranne ilustracje pokryte bogatą paletą barw przez kilku kolorystów z Chrisem Chalenorem na czele. Groteska staje się coraz bardziej groteskowa, gęby wykrzywiają się mocniej, ale stosunkowo realistyczne fragmenty też zyskują na drobiazgowości. Przy genialnych okładkach bebechy albumu czasem wyglądają biednie, no ale czas to pieniądz, nie można mieć wszystkiego.

To tylko przedsmak radosnej brutalności.

Jeśli zimny pot zlewa wasze czoła na myśl o brnięcie w kolejną serię, a w sumie to choćby minimalnie ciepło na serduszku robi się wam przy wspominaniu tryhardowego kiczu lat 90., warto znaleźć dla Maski miejsce na półce. To stosunkowo samodzielne, zamknięte historie, więc kontynuowanie ich nie jest konieczne. Nawet ten duch końca dwudziestego wieku występuje tu w grzeczniejszej wersji, ze smakiem wręcz, pomimo raczej powszechnej w komiksie brutalności. Dla mnie to była resuscytacja wspomnień, w których jadąc sypiącym się PKSem, starałem się ukryć przed siedzącą obok mamą zawartość zakupionego przez nią zeszytu. Lubię myśleć, że dwie dekady pozwoliły mi trochę wydorośleć, ale większość z odkrytych wtedy popisów komiksowego odczłowieczenia, z Maską na czele, podoba mi się nadal, ogromnie i niezmiennie.

SZCZEGÓŁY
Tytuł: Maska tom 1
Tytuł oryginalny: The Mask Omnibus Vol. 1
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Scenarzyści: John Arcudi
Ilustracje: Doug Mahnke, Matt Webb, Keith Williams, Rich Perrotta, Chris Chalenor i inni
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Data premiery: 25.11.2021
Liczba stron: 376
ISBN: 978-83-8230-153-3

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Maska ma zaszczytne miejsce na osi czasu mojego popkulturowego żywota. To był chyba pierwszy przypadek, gdy dziecięciem będąc, na skutek totalnie mylącego charakteru adaptacji (filmowej i serialowej, wiecie), zostałem wystawiony na oddziaływanie komiksu zdecydowanie zbyt ochoczo chlapiącego flakami po stronach. Moi rodzice raczej zwracali...Akcja gratyfikacja. Recenzja komiksu Maska, tom 1
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki