SIEĆ NERDHEIM:

Ładny staroć. Recenzja komiksu Legendy X-Men: Jim Lee

Popkultura lubi bić czołem o glebę w hołdzie uznanym twórcom. Antologie zbierające do kupy ważne dzieła wielkich artystów, w dowolnej kategorii, zawsze znajdą oddane grono odbiorców. Marvel i DC Comics mają pod tym względem wyjątkowego farta, bo nazwisk do wyboru mają setki, a nawet pewnie paździerze zbierające „dzieła” Roba Liefielda albo – kontrowersyjna opinia – Humberto Ramosa w porządnym wydaniu powinny znaleźć tysiące zainteresowanych nabywców. Chyba tylko Greg Land jest fatalny w taki sposób, że nawet ironicznie już nikt nie chce patrzeć na jego rysunki. Takiego problemu jednak nie ma z Jimem Lee, bo obok Jacka Kirby’ego to chyba najbardziej znany artysta tworzący dla Domu Pomysłów. Kompleciści wydań istotnych zwyczajnie nie mają wyboru: Legendy X-Men spod jego ołówka wypada mieć na półce.

Do tej pory kminię, jaki program treningowy stosował Magneto. Tak wyglądać w jego wieku...
Do tej pory kminię, jaki program treningowy stosował Magneto. Tak wyglądać w jego wieku…

Czy warto jednak ten komiks czytać? To już zależy od waszego podejścia. Trochę pisał tu Claremont, więc ta część jest przynajmniej niezła, sporo skrobał sam Jim Lee i na chwilę obecną są to już fabuły wręcz ikoniczne. Jeśli jednak miałbym kolejny raz podejść do tematu przez kontekst X-Menowego bingo czasem wspominanego przeze mnie na łamach Rękopisu znalezionego w Arkham, to ten zbiór uderza we wszelkie mutanckie banały. Wraca przeszłość Wolverine’a i grzebie mu we łbie, Magneto gubi się między nienawiścią do faszystów i fanatyzmem sięgającym eugeniki, Bishop ostrzega przed apokaliptyczną przyszłością, a Mojo (jak zwykle) ślini się na słupki oglądalności.

W sumie mógłbym to określić jako bardzo miłą, nostalgiczną podróż. To stosunkowo stare komiksy, więc trudno mówić tu o odgrzewaniu kotleta. Część z tych wątków możecie nawet kojarzyć z klasycznego X-Men: The Animated Series, gdzie bezpośrednio zaadaptowana została na przykład imba z Bishopem oskarżającym Gambita o bycie w najbliższej przyszłości zdrajcą odpowiedzialnym za klęskę X-Men. Fabuły dosyć wdzięczne, często wciąż archaicznie wypchane ekspozycją, czasem nawet zabawne i to tak umyślnie, w dialogowych przekomarzankach między bohaterami. Najważniejsze, że główna siła najlepszych komiksów o homo superior znajdzie się i tutaj: chemia między członkami ekipy jest sprawna, szkoła Xaviera to dom rodzinny dla bandy dziwaków i to jest urocze. Trzeba tylko przymknąć oko na głupie decyzje i fluktuacje poczytalności, które zarówno ci „dobrzy” jak i złoczyńcy odwalają na potrzeby narracji. W latach 90. był to chyba standard.

Magneto troszkę się tutaj miota w swoich przekonaniach.
Magneto troszkę się tutaj miota w swoich przekonaniach.

Nie dla fabuły się jednak tutaj zebraliśmy, a przynajmniej ja nie tego w tych Legendach X-Men szukałem. Rysunki Jima Lee są… cóż, superlatywy będą zaraz. Zacznę od tego, że taką szkołę kreślenia trzeba lubić. Jeśli nie zbieraliście za młodu komiksów od TM-Semic albo retroaktywnie nie zajaraliście się stosunkowo staroszkolną estetyką tego medium, ten zbiór może być dla was wizualnie przytłaczający. Choć ja osobiście uwielbiam bardziej nowoczesne podejście do ilustracji, to tu byłem zachwycony. Zapomniałem, jak wiele ikonicznych grafik wyszło spod ręki tego człowieka. Co drugą stronę znajdzie się tu rysunek totalnie nadający się na plakat, kompozycja każdego kadru jest pieczołowicie zaplanowana, a ilość szczegółów powala. Przy prawie bezbłędnej, intensywnej kolorystyce to naprawdę robi wrażenie i choć musiałem nieco przymknąć oko na typowe dla tamtych czasów przegięcia anatomiczne (zwłaszcza u postaci o kobiecych kształtach), to poczułem się znowu jak gnojek chłonący każdy detal na zasypanych nimi stronach. Chyba taki był cel tego albumu, ja jestem całkowicie usatysfakcjonowany, a na koniec jest jeszcze zbiór większych ilustracji. Tak to powinno wyglądać.

Dobra, twarze i sylwetki czasem wyglądają dziwnie, ale planować kadry to Jim Lee potrafił.
Dobra, twarze i sylwetki czasem wyglądają dziwnie, ale planować kadry to Jim Lee potrafił.

Koniec końców klawa rzecz. Ja tam do staroci podchodzę dosyć sceptycznie i bawię się przy nich różnie, często kiepsko, ale tu byłem kontent. Łatwo zresztą takie pozycje recenzować, bo rzeczy pokroju X-Men Legendy: Jim Lee mają swoja ściśle określone grono odbiorców. Są to maniacy klasycznych mutantów. Ludzie, co to za gnoja biegli do domu oglądać tę starą kreskówkę na Jetix (albo nawet jeszcze Fox Kids) i jeszcze gdzieś na strychu przynajmniej – jeśli nie w jakimś dumnie wyeksponowanym miejscu – mają zeszyty od TM-Semic. Dla nich to pozycja obowiązkowa, bo potrafią zignorować postacie nieustannie tłumaczące im, że woda jest mokra i inne podyktowane wiekiem komiksu absurdy. Reszta, poza świeżymi zapaleńcami badającymi historię trykociarstwa, może sobie zakup odpuścić. Może, ale nie musi, bo rysunki Jima Lee są kapitalne. Absolutnie nie stwierdziłbym, że się nie starzeją, tak się już raczej obecnie nie rysuje. W jego akurat przypadku jednak tęskniłem chwilami za kipiącymi od muskularnej przesady latami 90. Niepojęte.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Legendy X-Men: Jim Lee
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Chris Claremont, John Byrne, Scott Lobdell, Jim Lee, Howard Mackie
Rysunki: Jim Lee, Ron Wagner
Tłumaczenie: Dominik Szcześniak, Jakub Jankowski, Michał Toński, Marvel Arek Wróblewski
Typ: komiks
Gatunek: superbohaterowie, akcja
Data premiery: 22.12.2023
Liczba stron: 340

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
spot_img
Popkultura lubi bić czołem o glebę w hołdzie uznanym twórcom. Antologie zbierające do kupy ważne dzieła wielkich artystów, w dowolnej kategorii, zawsze znajdą oddane grono odbiorców. Marvel i DC Comics mają pod tym względem wyjątkowego farta, bo nazwisk do wyboru mają setki, a nawet...Ładny staroć. Recenzja komiksu Legendy X-Men: Jim Lee
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki