Stéphane Fert Skórą z tysiąca bestii błyskawicznie doszlusował do grona autorów, którzy umiejętnie, bez ogłuszającej pirotechniki wydobywają z zasobów tradycyjnej baśni współczesny komentarz. Mój niedosyt związany z tym tytułem wzbudził tylko format komiksu, zbyt mały, by pozwolił pełniej nasycić wzrok przenikającymi się monochromatycznymi odcieniami akwareli i rozfalowaną głębią tła. Krocząca we mgle nie cierpi na ów gabarytowy niedostatek, ale… Tak, tak – coś kosztem czegoś, jak się już pewno domyślacie. Przynajmniej według mojego recenzenckiego przelicznika. Bo co do tego, że autor w swoim nowym komiksie obraca walutą o mocnym dziś kursie, nie mam wątpliwości.
Między górami, między lasami żyje sobie społeczność czarownic. Z naciskiem na „sobie”, bo świadomie izoluje się od Krainy Pominiętych, której mieszkańcy kierują się innym kompasem życiowym. Dodatkową granicę ich enklawy i możliwych wpływów świata zewnętrznego wyznacza tajemnicza, wroga Mgła. Pośród uposażonych w unikalne charaktery i talenty czarownic dorasta od niemowlęctwa ogrzyca Tempérance – przedstawicielka rasy związanej (czy tylko wedle przesądów?) ze zjawiskiem Mgły. Dziewczyna pozostaje świadoma swojej inności, ale i szczerości uczuć oraz opieki, jakimi darzą ją liczne ciocie i przybrana matka, zrzędliwa wiedźma Grissetta. Podczas ceremonii mającej oficjalnie potwierdzić włączenie Tempérance w siostrzane grono czarownic, dochodzi do niespotykanego od dawna ataku Mgły. Incydent, okupiony śmiercią jednej z sióstr, prowokuje konflikt wewnątrz wspólnoty – czy to obecność „obcego pierwiastka” odnowiła zagrożenie? Tempérance postanawia ruszyć prosto w paszczę lwa, by przekonać siebie i innych, do którego świata należy. Do wyprawy w trybie bezwarunkowym dołącza Grissetta, a w ochotniczym jeszcze dwie „siostry” oraz „Pominięta”, czyli zwykła dziewczyna, Helena, która trafiła do osady czarownic z prośbą o pomoc w kobiecych sprawach. Wspólna droga ujawnia wzajemne niesnaski i, zdawałoby się, pogrzebane dawno fakty.
Fabuła ma przejrzystą konstrukcję, spełniającą wszelkie parametry formuły odmieńca/wybrańca mierzącego się z własnym charakterem, tożsamością i pozycją w jakimś Odpowiednio Większym, Nieznanym Dotąd Planie. Co do kwestii charakteru, to żałuję, że nie zaznaczono choćby w przypisie, jak duża rozbieżność zachodzi między francuskim znaczeniem imienia bohaterki a skojarzeniem, jakie wywołuje ono u polskiego czytelnika (koniec dygresji). Krajobraz do prezentacji opowieści Fert dobrał tak, by również niedzielnym spacerowiczom punkty widokowe wyeksponowały treściowe walory wycieczki – wyemancypowana społeczność silnych kobiet, równowaga praw natury kontra agresywność cywilizacji, istotność samoakceptacji i społeczna odwaga. I choć tendencyjność marszruty jest oczywista, to autor realizuje ją z dowcipem, urokiem i wprawą.
Siostry czarownice bowiem skutecznie warzą (mikstury oraz potrawy z dyni) i swarzą (się). Doceniam lekkość i bezpruderyjność dialogów, w których nie brak uszczypliwości i drażliwych dla wiedźmowego grona tematów, które gładko wchodzą we współczesny kontekst (np. zakres „magii kosmetycznej” czy walory dyniowej monodiety). Jest też zgrabnie ujęta typologia czarów („zaklęcia i dary”), teoria „oddechu”, nie pozwalająca zaburzyć harmonii w naturze, no i stare, niezawodne kung-fu. Rozdziały otwierają emanujące mocą Magna Mater cytaty z fikcyjnych dzieł sióstr czarownic o wyraziście dobranych specjalizacjach (Poetka, Włóczniczka, Cieśla, Dzika), które udatnie wspomagają wrażenie, że mamy do czynienia z odpowiednio starożytnym, matriarchalnym i wartościowym systemem, ale niestety wypartym. Niemal wszystko mieści się w konwencji właściwej „shrekowym” animacjom, atrakcyjnym z różnych względów dla różnych grup wiekowych. „Niemal”, bo zdaję sobie sprawę, że widok nagich wiedźmich piersi podczas „sabatu” czy całujących się kobiet może podlegać co surowszej rodzicielskiej cenzurze. Ja widzę tu pole do wspólnej lektury.
Najbardziej moją przyjemność lektury wzmógł jednak talent rysunkowy Ferta i stosowana przez niego charakterystyczna, oparta na nakładających się odcieniach paleta barw. Pewne partie komiksu mają dzięki niej zniewalającą emocjonalną temperaturę. Dobrze działają akcenty widocznego już na okładce różu i rozległe plamy, z których Fert ze swobodą formuje dynamiczne sylwetki, lesisto-górskie plenery i różne żyjątka. Lubię też jego zdawkowy, szybkim pociągnięciem kładziony kontur i ilustracyjną pełnię, którą najbardziej zdradzają okładka, winietki na stronach ze wspomnianymi cytatami i zamieszczony na końcu szkicownik. Francuz potrafi jednak czarować kompozycją i w obszarze mniejszego kadru.
Przyznaję, że w trakcie lektury krzywiłem się jawnie na tematyczną tendencyjność nowego komiksu Ferta, porównując go ze wspomnianą, oryginalniejszą w scenariuszu Skórą… Ale jakoś niepostrzeżenie humor mi się odkwasił (czary?) i – świadom zaistniałych oraz możliwych uproszczeń fabularnych – czekam na kontynuację inicjacyjnej przygody młodej Tempérance i pełny obraz tego, co wciąż jeszcze skrywa się za Mgłą.
Wydawnictwu Timof serdecznie dziękujemy za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Krocząca we mgle Tom 1. Oddech rzeczy
Wydawnictwo: Timof Comics
Scenariusz i rysunki: Stéphane Fert
Typ: komiks
Gatunek: fantasy
Data premiery: 17.01.2024
Liczba stron: 136
ISBN: 9788367440714