SIEĆ NERDHEIM:

Jaki ojciec, taki syn? Recenzja komiksu Krew Barbarzyńcy

No, lancet to nie jest...
No, lancet to nie jest…

Conan – jeden z bohaterów, którym medialna nieśmiertelność zaczęła ciążyć. Pionier gatunku fantasy oraz ikona stylu „barbarian”. Od swoich literackich narodzin w latach 30. XX wieku doczekał się całego grona oddanych kronikarzy, którzy podjęli dzieło rozbudowy jego awanturniczej biografii po śmierci Roberta E. Howarda, twórcy postaci Cymeryjczyka i przyległego doń świata. To nie jemu, a właśnie tym gorliwym skrybom zawdzięczamy listę heroicznych przydomków Conana, dłuższą niż te przypisane całej dynastii władców Wielkiej Lechii. Pozycję Barbarzyńcy Wszech Czasów umocniły filmy, animacje i komiksy. I choć niezmordowany Cymeryjczyk radzi sobie z najdziwniejszymi wyzwaniami scenarzystów, to nieuniknione stało się pytanie: który Conan to jeszcze TEN Conan? Ten oryginalny, pierwotny, wierny wizji Howarda?

Komiks Krew Barbarzyńcy zawdzięczamy trójce hiszpańskich autorów, którzy śmiało deklarują, że dokopali się do „czystej esencji” cymeryjskiego barbarzyństwa. Że ich historia wynika z kilkudziesięcioletniej znajomości z Conanem, że nie jest przy tym odtworzeniem czy pastiszem, że Howardowski duch stapia się w niej ze znanym każdemu psychofanowi najświętszym, unikalnym wyobrażeniem bohatera na własność – wiecie, w relacji, której objaśnianie im usilniejsze, tym bardziej mętne (z czego zresztą scenarzysta, El Torres, tłumaczy się z dystansem w posłowiu). A co na to wyniki podstawowego badania tytułowej krwi?

Ci z sąsiedniej wsi zaczęli, myśmy skończyli...
Ci z sąsiedniej wsi zaczęli, myśmy skończyli…

Jej pierwszym dawcą jest młody mężczyzna o sylwetce pozbawionej mięśniowej hipertrofii i włosach przystrzyżonych na żołnierską modłę, czyli diametralnie różniący się od obiegowego rysopisu Conana. Zaskoczenie? Nie do końca – to Conan junior, książę Akwilonii, na której tronie zasiadł przed laty jego legendarny ojciec, wprowadzając znaczącą stabilizację w swoje dotychczasowe burzliwe życie. Patrolując tereny graniczące z terytoriami barbarzyńskiego (tak, tak!) plemienia Piktów, książę przechwytuje z ich rąk nubijską jasnowidzkę. Ta raczy go przepowiednią dotyczącą jego ojca i losów Akwilonii. Książę Conan nie godzi się z rzekomą nieustępliwością kroków nadchodzącej przyszłości i zamierza ją wyprzedzić. Wkracza na dzikie tereny, by odszukać Shebabę Sag – piktyjską przywódczynię, wiedźmę, córkę Zogar Saga, do którego śmierci przyczynił się w przeszłości Conan senior, zabijając demona z bagien. Teraz Shebaba ma u swojego boku kolejnego demona z linii patronującego Piktom boga Jhebbal Saga i pomysł na ostateczną pokoleniową konfrontację. Obok tego wątku rozwija się w spokojniejszym trybie historia starego króla, samego Conana, zmęczonego obcymi jego nieokiełznanej naturze obowiązkami władcy imperium.

Streszczona w poprzednim akapicie historia to schemat typowy dla fantasy z cymeryjskim znakiem jakości. Miecz i magia, z jedną znaczącą różnicą – miecz znajduje się w ręku reprezentanta cywilizacji, magia staje się zaś wyłącznie dziedziną prymitywnego chaosu. Obie siły w osobach księcia Conana i Shebaby Sag jawią się jako bezkompromisowo dumne z własnych przymiotów i zajadłe względem siebie. El Torres tym gwałtownym w przebiegu, pełnym pogardy i żądzy zemsty starciem postaw zakreśla skrajne punkty w swojej (czy i Howardowskiej?) wykładni „barbarzyństwa”. Jej egzystencjalny mrok wyraża się dojrzalej w ścieżce losu – czy wyborach – Conana ojca i króla. W tym celu scenarzysta dobrze wykorzystał obecność wspomnianej przepowiedni – dopiero w finałowym rozdziale wyjaśnia się, co z przedstawionych w komiksie wydarzeń z udziałem Conana seniora jest domniemaną, możliwą rzeczywistością.

A właściciel? Też w piachu?
A właściciel? Też w piachu?

Wątek ten prezentuje się przekonująco jako portret człowieka dokonującego rozrachunku ze swoim życiem. Starzejący się Conan jest jak jeden z tych wycofanych, milczących bohaterów-samotników, którzy nie dbają o chwałę dokonanych czynów, bo dostrzegli marność, upadek i kres świata. Tak, Krew barbarzyńcy zawiera porcję surowej, heroicznej wzniosłości dopełnionej konfliktem w relacji między ojcem i synem, którzy różnie pojmują „zew krwi”. Nie ma tu jednak miejsca na zbytnie rozgrzebywanie psychologicznego tła, to nie przewrót w uniwersum Conana na miarę Powrotu Mrocznego Rycerza w przypadku Batmana, ale motywacje nie są ani toporne, ani rozmydlone. El Torresowi udało się tę podniosłość nastroju wydobyć w postaci, z jaką powinni się zgodzić nie tylko fani prozy Howarda, gdyż przy wyraźnie melancholijnym charakterze jest ponura i brutalna.

Za natężenie tych ostatnich cech odpowiadają w równej mierze rysunki Joe Bocardo – ostre i wyszczerbione jednocześnie, jak przystało na wysłużony brzeszczot barbarzyńskiego oręża. Nagość i krew bez cenzury, ale i bez tendencji do zbędnego szokowania. Charaktery podkreślono bez zarzutu – Conan senior i junior mają podobnie chmurne spojrzenie oraz kamienne oblicze zimnokrwistego egzekutora, Shebaba Sag jest diabolicznie erotyczna, nubijska wieszczka Ramla przytłoczona swoimi wizjami… Przy tym każda postać została naznaczona graficznie detalem, który wymownie ją indywidualizuje. Podobnie udało się Bocardo zaprezentować przestrzeń – bez panoramicznych pejzaży, monumentalnych wnętrz, a jednak wystarczająco trafnie, by stworzyć wrażenie rozległości i urozmaicenia terenów, na których toczy się akcja. Przytłumione kolory Manoli Martineza dobrze robią zwłaszcza dla rozróżnienia czasu akcji na noc i dzień, co nadaje dodatkowe znaczenie wątkom ojca i syna. Od pierwszych stron rysunki skojarzyły mi się z pracami R.M. Guéry (seria Skalp) – nieregularne cieniowanie, dynamika, brudny realizm, tylko tutaj akurat spełniający wymogi gatunku fantasy przy stylizacji na czasy podbojów okresu Cesarstwa Rzymskiego.

"She-Baba"? Że jak "He-Man"?
„She-Baba”? Że jak „He-Man”?

To też jest dowodem uczciwego spojrzenia na mapę Howardowskiego świata, potraktowanego w Krwi barbarzyńcy bardziej dosłownie względem inspiracji niż tylko w zakresie zapożyczonego z kultur starożytnych (i łaciny) nazewnictwa, jakim Howard hojnie upstrzył czasy Ery Hyboryjskiej. Oczywiście to wciąż dekoracja, ale sugestywna w stopie rzymsko-grecko-celtycko-egipsko-afrykańskich wzorców. Zaskakująco prezentują się na tym tle Piktowie, którzy wyglądem przypominają czirokeskich wojowników, choć zapewne miało to czysto wizualnie poszerzyć zakres odniesień do ogólnego starcia kultur, w jakim przyporządkowuje się stronom miana „cywilizowanych” i… „cywilizujących”.

Krew Barbarzyńcy zawiera sporo subtelności będących hołdem dla prozy Howarda o Conanie. Urzekła mnie obecna na okładce i wyklejkach emblematyczna kompozycja z głowami lwa, pod jakim to imieniem był znany Cymeryjczyk. Cytaty między rozdziałami przypominają o rdzeniu koncepcji bohatera. Ukoronowaniem tych zabiegów jest dla mnie jednak klamra narracyjna, która wciąga nas w świat nadchodzącej opowieści jako przygodnych słuchaczy (bezpośrednio skierowana jest bowiem do kogoś innego, ale o tym sza!) i niewymuszenie uwzniośla proces mitologizacji. Pamięć o Conanie, o tym moim pierwszym kontakcie z postacią (a co tam, podzielę się – było to opowiadanie Ludzie Czarnego Kręgu), odżyła błyskawicznie.

Vanitas vanitatum, czyli Conan Myśliciel.
Vanitas vanitatum, czyli Conan Myśliciel.

Podaję zatem wynik przeprowadzonego przeze mnie badania. Stwierdzam obecność reklamowanego przez hiszpańskich krwiobiorców pierwiastka barbarzyństwa w stężeniu ponadprzeciętnym względem wzorcowego. Konflikt serologiczny wykluczony. Godny, przemyślany i pełen pasji hołd względem jednego z honorowych krwiodawców popkultury. I po prostu solidny komiks.

Wydawnictwu Mandioca serdecznie dziękujemy za udostępnienie materiału do analizy.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Krew Barbarzyńcy
Wydawnictwo: Mandioca
Scenariusz: El Torres
Rysunki: Joe Bocardo
Tłumaczenie: Jakub Jankowski
Typ: komiks
Gatunek: fantasy
Data premiery: 20.04.2023
Liczba stron: 128
ISBN:  9788396483553

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
Conan – jeden z bohaterów, którym medialna nieśmiertelność zaczęła ciążyć. Pionier gatunku fantasy oraz ikona stylu „barbarian”. Od swoich literackich narodzin w latach 30. XX wieku doczekał się całego grona oddanych kronikarzy, którzy podjęli dzieło rozbudowy jego awanturniczej biografii po śmierci Roberta E. Howarda,...Jaki ojciec, taki syn? Recenzja komiksu Krew Barbarzyńcy
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki