SIEĆ NERDHEIM:

Watchmen lite. Recenzja komiksu Jupiter’s Circle. Orbita Jowisza

Quietly cieszy przynajmniej na okładkach.

Jobla idzie dostać z tym Millarem. Niedawno zjechałem praktycznie od góry do dołu jego scenariusz do Reborn, potem chwaliłem całkiem przyjemnego Hucka, a nie dalej jak kilka dni temu wylałem gorzkie żale na temat kipiącego przesadą Nemezis. Prosta matematyka każe wierzyć, że w tym naprzemiennym porządku przyszła pora na zadowolenie, ale czy prequel Dziedzictwa Jowisza naprawdę może choć trochę tak dobry, jak oryginalna seria? Bez ilustracji Franka Quietly’ego na dodatek?

Lata 50. zeszłego wieku, perypetie ekipy pięknych, białych i wpływowych ludzi. W klimacie bardziej zbliżonym do Mad Men niż do słonecznego Happy Days, z zapartym tchem śledzimy dramatyczne wydarzenia znane nam z rzeczywistości przepuszczonej przez filtr zachodniej telewizji. Trudy małżeńskiego życia i zawodowej presji przeplatają się z powszechną homofobią, seksizmem, kryzysem wieku średniego i przytłaczającą ilością papierosów na metr kwadratowy druku. Osobiste problemy wpływają na sprawy najwyższego szczebla (i niestety vice versa), a chorobliwy ostracyzm zmusza wielu dobrych ludzi do ukrywania prawdy o sobie. Już brzmi dosyć ciekawie, nie? To dodajcie sobie do tego fakt, że większość obsady po godzinach śmiga w kolorowych rajtuzach, tłukąc niegodziwców i randkując w kosmosie.

Oldschool od pierwszych stron.

Czy prequel całkiem fajnego Dziedzictwa Jowisza był komuś faktycznie potrzebny? Raczej nie, ale Orbita Jowisza radzi sobie dobrze jako samodzielna opowieść. Wszystko dzieje się w czasach, gdy banda nadludzko potężnych przebierańców jeszcze przemierzała przestworza w blasku chwały. Trykociarze cieszą się społecznym poparciem, gazety opisują ich epickie potyczki z mackowatymi potworami i morderczymi robotami, sami herosi wciąż wierzą w słuszność swojej działalności, przynajmniej na początku. Jak wspomniałem w opisie fabuły – większość problemów skrywa się pod maskami. Mark Millar korzysta z okazji do wysunięcia kilku komentarzy na temat kondycji i mentalności społeczeństwa w tamtych czasach, nie zaskakując specjalnie oryginalnymi obserwacjami, ale też i nie przeginając w charakterystyczny dla siebie sposób. To po prostu całkiem mądra, wciągająca obyczajówka. Momentami wypełniona nadzieją i optymizmem, czasem przytłaczająco gorzka fuzja przeróżnych wątków o średnio rozbujanej amplitudzie atmosfery – czyli coś, co Millarowi wychodzi ostatnimi czasy najlepiej.

Uważałem ten prequel za raczej zbędny dodatek do głównej fabuły Dziedzictwa Jowisza, ale jeden fakt docenić trzeba. Jupiter’s Circle czyta się dobrze, bo wszystkie przeszłe wydarzenia faktycznie naturalnie i sensownie wpisują się w swoje wcześniej rozpisane następstwa i nie rażą wymuszeniem. Nie wiem, czy Millar zaplanował te wątki jeszcze przed stworzeniem Dziedzictwa (ponoć nie), ale z pewnością można odnieść takie wrażenie. Ostatecznie wszelkie dodatkowe, uzupełniające się informacje nie wpływają szczególnie na odbiór żadnego z tytułów – nie psują, nie podkręcają, ale jeśli podobało wam się jedno, to i po drugie możecie śmiało sięgnąć.

Tajemnice skrywają się nie tylko pod maskami.

Brakuje mi tutaj rysunków Franka Quietly’ego. Jego wybiórczo szczegółowa kreska i przemyślane kompozycje kadrów wypełniły Dziedzictwo Jowisza bardzo charakterystyczną i schludną, zamierzoną brzydotą. Perfekcyjnie pasowało to do częściowo negatywnego wydźwięku fabuły o upadku ideałów, a i w zakresie zwykłej dynamiki akcji było wzorowo. Z drugiej strony rozumiem zmianę stylistyki w Orbicie – licznemu zespołowi ilustratorów udało się wypełnić album stylistyką przywołującą wspomnienia ze srebrnej ery superbohaterstwa w nieco wygładzonej i bardziej dopracowanej technicznie formie. Sześciu rysowników, trzy osoby odpowiedzialne za tusz, okładki od Quietly’ego i Billa Sienkiewicza, a całość jakimś cudem wygląda spójnie. Na pewno spora w tym zasługa kolorów Ive Svorciny – bogata, nieco przytłumiona paleta barw gra w rytmie naturalnie wyblakłego retro, utrzymuje sceny w tonacjach dopasowanych do klimatu zamierzonego w fabule i skutecznie podkreśla ważniejsze elementy kadrów. Z tej pokaźnej gromady ludzi zamieszanych w realizację tej serii to właśnie kolorystę nagrodziłbym laurem wyraźnego wybicia się ponad przeciętność. Nawet jeśli nie zdecydował się na uwielbianą przeze mnie zabawę formą, eksperymenty i kombinacje wychodzące poza ramy porządnej poprawności.

Ostatnio, w recenzji Nemezis, podzieliłem komiksy Millara na trzy kategorie: wybitne, fatalnie pretensjonalne i przyjemne, zachowawcze średniaki. Jupiter’s Circle to jeden z lepszych przedstawicieli tej ostatniej kategorii – względnie wciągająca, łatwa w odbiorze czytanka z zachowawczo zaimplementowanym pierwiastkiem komentarza społecznego. Trochę zbędne tło dla Dziedzictwa Jowisza, które jednak nie zawodzi jako samodzielna opowieść i ze względu na fabułę powinno spodobać się miłośnikom pierwowzoru. Nie brakuje tu lekkich przytyków w stronę superbohaterskiej sztampy, ale scenariusz skupia się bardziej na wykorzystaniu pelerynowych schematów w ramach obyczajówki o życiu wymuskanych elit lat 50. Inwazje z innych wymiarów i typowi wielkogłowi kosmici to tylko charakterny dodatek. Można przeczytać, raczej nie trzeba, ja w sumie polecam.

Co by się nie działo, macki z kosmosu muszą być.

Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Jupiter’s Circle. Orbita Jowisza
Wydawnictwo: Image Comics / Mucha Comics
Autorzy: Mark Millar, Ive Svorcina, Wilfredo Torres, Davide Gianfelice, Rick Burchett, Chris Sprouse i inni
Tłumaczenie: Marek Starosta
Data premiery: 18.12.2019
Liczba stron: 296

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + kolory<br /> + nie knoci wątków pierwowzoru<br /> + miód trykociarskiej starej szkoły<br /> + przyjemnie się czyta</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – w sumie po prostu nic wybitnego<br /> – trochę zbyt nieśmiało traktuje ważne kwestie</p>Watchmen lite. Recenzja komiksu Jupiter’s Circle. Orbita Jowisza
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki