SIEĆ NERDHEIM:

Promienna kalka. Recenzja komiksu Geiger, tom 1

Stylowo, minimalistycznie, ale wolałbym faktyczną czachę tytułowego bohatera.

Zapomnijmy na chwilę, że Blackest Night jest prawdopodobnie moim ulubionym eventem w calutkiej historii komiksów o barwnie odzianych uosobieniach procesów katabolicznych. Wcale nie jestem fanem Geoffa Johnsa, wcale nie uwielbiam jego Shazama i Superman and the Legion of Superheroes. To nie tak, że Wojnę z Korpusem Sinestro uważam za jedną najlepszych historii w tym całym zaplutym DC Comics, okej? No dobra, nawet jeśli kłamię, to wciąż nie umniejsza mojej zdolności trzeźwej oceny jakiegoś dzieła tego autora. Uwaga, prezentuje: Doomsday Clock to gówno! A nie, wróć, to innym się nie podobało, mi czytało się całkiem dobrze… Poddaję się. Geiger moim zdaniem też jest kapitalnym komiksem, sami zdecydujecie, czy dla was to jakakolwiek zachęta, a ja myśl pochwalną postaram się rozwinąć.

Nuklearne pustkowie jak z obrazka, przykład reprezentatywny zawierający wszystko, co post-apokaliptyczne misiaczki lubią najbardziej. Piach prawie wszędzie, na nim mutanci i spaskudzeni, dzicy ludzie. Tam, gdzie wszelkiego chromosomalne stabilnego życia nie morduje w sekundę promieniowanie, znajdziemy mocno nastawione na jakiś konkretny gimmick ugrupowania pod przewodnictwem watażków o niemalże przerysowanych osobowościach. W samym centrum tej strefy ciągłego rozpadu jest zaś Tariq – chłop w kapturze o tragicznej historii, który generalnie w dupie ma problemy nowego świata. Plątanina pewnych okoliczności i legenda o świecącym człowieku dreptającym czasem po okolicy nie pozwolą jednak Tariqowi zachować obojętności. Trzeba się stać bohaterem.

Romantyzm nuklearnych pustkowi.

Geneza powstania Geigera jest właściwie oczywista, choć Johns raczej się do tego nie przyzna. Trochę mu się spodnie na dupie zaczęły palić, wyszło kilka nieciekawych nowinek na temat jego zachowań, opinię ma ogólnie średnio pozytywną i nagle jakoś mu przyszło do głowy robić coś swojego, na boku? Niesłychane, zupełnie jakby się zabezpieczał! Najwyraźniej zresztą mu się udało, bo Geiger podobno szykuje się do serializacji na małym ekranie, a z drugiej nie było to chyba konieczne – DC póki co na Johnsa się nie wypięło, choć teoretycznie z piedestału zszedł. Nie powinno nas to wszystko jednak w tym przypadku za bardzo interesować, ale kontekst jest ciekawy.

Tym bardziej, że Johns od zawsze był raczej dobry w wykorzystywaniu pomysłów innych ludzi, skuteczny w przemalowywaniu znanych postaci na swój gust. Nie dziwi mnie więc, że Geiger to nieszczególnie subtelny zlepek oczywistych inspiracji. Wygląda to trochę tak, jakby Johnsowi nie pozwolono na stworzenie rebootu Atomic Knight i wykorzystanie postaci GI Robota, więc trochę przemodelował pewne wzorce i wrzucił je w pod innymi imionami w świat żywcem wyrwany z Mad Maxa. Na protagonistę wziął umiarkowanie nowego bohatera o dezajnie całkowicie zerżniętym z Batman: Beyond, a w roli adwersarza osadził księcia Joffreya z Gry o Tron. Do tego sporo wątków wykutych żywo z najbardziej znanych tropesów z badassowatym twardzielem niechętnie wchodzącym w rolę protektora niewinnych na czele i macie Geigera – dzieło kompletnie pozbawione oryginalności i głębszego znaczenia, a jednocześnie atomowy generator ogromnej frajdy.

Aż po oczach daje!

Ten komiks nie potrzebuje bowiem pretensjonalnego nowatorstwa do spełnienia swojej roli. To w gruncie rzeczy superhero w realiach znanych nam z Fallouta minus stylistyka lat 50. Nie ma szans, żeby większość miłośników takich motywów, ze mną włącznie, nie śliniła się na strony z zachwytu. Głęboko w rzyci mam tu wtórność, bo Johns te wszystkie jawne inspiracje potrafił połączyć w wyrazisty i spójny świat o rozbudowanej historii i ogromnym potencjale. Historia Tariqa mnie porwała, nawet jeśli szare komórki podczas lektury raczej nie odczuły wzmożonego wysiłku. Oklepany dramat głównego bohatera potrafi poruszyć, szybka zmiana jego motywacji jest usprawiedliwiona i naturalna w nawiasie przedstawionych wydarzeń, a napięte relacje wszystkich frakcji dały satysfakcjonujący przedsmak barwnego świata przedstawionego. Nawet jeśli jest on prawie karykaturalnie fantastyczny, to realizm nie był tu celem i dzięki oczywistości tego faktu narracja działa w tej określonej konwencji. Tak, czytałem w tym roku już przynajmniej kilka lepszych komiksów, ale nadal jestem spragniony dalszego kontaktu z tym uniwersum.

Geiger nie jest bowiem historią całkowicie samodzielną, choć do tej przygody nie musicie się szczególnie przygotowywać. Nagle! Comics wypuściło to wydanie jako mini-integral z bonusem w postaci 80-Page Giant. Ten dodatek, poza fajnymi, bezpośrednimi dopiskami do lore świecącego człowieka, służy za wprowadzenie do uniwersum tzw. Bezimiennych, czyli linii wydawniczej opisującej dzieje nadludzi żyjących na różnych punktach osi czasu tego samego świata, w którym Tariq macha pałkami i straszy mordą. Plany były konkretne, w 2022 roku mieliśmy dostać serie Junkyard Joe i Redcoat, a w przyszłości również komiksy o innych postaciach bezczelnie inspirowanych mniej lub bardziej zapomnianymi klasykami wielkich wydawnictw. Do tej pory wyszedł tylko ten pierwszy tytuł, o innych konkretnych nowinek brak, więc Geoff Johns albo się nie spieszy, albo kompletnie porzucił rozdmuchany pomysł. Nie płaczę jednak, w sumie z całej ekipy Geiger interesuje mnie najbardziej i nawet jeśli reszta nigdy nie ujrzy światła dziennego, to ten obszerny teaser skutecznie przyprawia album atmosferą staroszkolnego trykociarstwa. To klimat amerykańskich sklepów komiksowych, w których zeszytówki wypełnione są marketingiem w postaci fabularnych przystawek nakręcających hype na spin-offy. Nostalgia miło połechtana, mam nadzieję, że na tym się nie skończy, ale obcowanie z dalszymi próbami zręcznego unikania naruszania praw autorskich przez Geoffa Johnsa nie jest dla mnie niezbędne.

A bo nie wspomniałem, narracja ma charakter opowieści prowadzonej przez tego gościa bez oka.

W obliczu powyższych akapitów chyba oczywiste jest, że skierowanie się w trykociarską klasykę również w warstwie graficznej jest trafną decyzją. Kreska Gary’ego Franka to podany bez stylistycznych szaleństw realizm zamknięty w solidnych konturach z zadowalającym natężeniem detali. Jednocześnie daleko tym ilustracjom do spandeksowego plastiku i przesadnej grzeczności – brzydota i brutalność post-apokaliptycznego świata nie giną w blasku heroicznej chwały. To bardzo dobry technicznie złoty środek dla pozornie odległych realiów, również dzięki niby niepozornym kolorom nałożonym przez Brada Andersona. To głównie jemu dziękuję za krypnie złodupną promieniującą postać głównego bohatera. Jeśli zaś chcecie różnorodności, to dostarczą wam jej materiały dodatkowe. Większość bonusowej zawartości narysowano w stylu (mniej więcej) podobnym do głównej serii, ale trafi się i urocza wycieczka w stronę Disneya i totalne retro z papierowych gazetek też. Choć wciąż preferuję bardziej stylizowane komiksy, to wszystko ma swoje miejsce i grafikom w Geigerze niewiele można zarzucić.

Nawet mając świadomość swojej sympatii do dzieł Geoffa Johnsa, nie spodziewałem się po tym komiksie zbyt wiele. W sumie, jeśli mam być szczery, to nawet chyba nie do końca poleciłbym go znajomym, którzy co jakiś czas robią pożyczalskie przeszpery w mojej biblioteczce. Żeby polubić Geigera trzeba bowiem spełnić całkiem sporo warunków. Wymagana jest odporność na maksymalne stężenie sztamp, bardziej oczytani odbiorcy muszą mieć kompletnie wywalone na bezczelne kalkowanie klasyki, trzeba też lubić zarówno klasykę superhero jak i post-apo w wersji prawie karykaturalnie intensywnej. Z drugiej strony ten wyjątkowy zestaw cech siedzi chyba wyryty w neuronach wszystkich maniaków nurtów przecinających się na stronach Geigera, a w całym popkulturowym grajdołku takich ludzi nie brakuje. Jeśli więc wciąż wspominacie noce spędzone nad Falloutem i poprzedzające je dni wypełnione peleryniarską literaturą akcji, to nie mogliście trafić lepiej. Ja wręcz promieniuję z zachwytu.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Geiger, tom 1
Wydawnictwo: Nagle! Comics
Scenariusz: Geoff Johns
Rysunki: Gary Frank, Brad Anderson
Tłumaczenie: Olga Mysłowska
Typ: komiks
Gatunek: sci-fi, post-apo, superbohaterowie
Data premiery: 31.05.2023
Liczba stron: 288
ISBN: 9788367725040

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Zapomnijmy na chwilę, że Blackest Night jest prawdopodobnie moim ulubionym eventem w calutkiej historii komiksów o barwnie odzianych uosobieniach procesów katabolicznych. Wcale nie jestem fanem Geoffa Johnsa, wcale nie uwielbiam jego Shazama i Superman and the Legion of Superheroes. To nie tak, że Wojnę...Promienna kalka. Recenzja komiksu Geiger, tom 1
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki