SIEĆ NERDHEIM:

Egzystencjalna plecha. Recenzja komiksu Fungae

Grzybica?

Odkąd pamiętam, przedzieramy się, przeciskamy, przepychamy. Nie wiem, jak Ojciec wyczuwa właściwy kierunek. Dżungla jest wszędzie. W głąb, wzwyż, w krąg. Pnącza, korzenie, gałęzie. Przydzielanie i mnożenie słów nie ma sensu. „Trzeba iść, żeby żyć” – te są najważniejsze. Ale moje kroki wciąż gubią podpowiadany przez to hasło rytm. Potykam się, grzęznę, słabnę. Czuję złość, wstyd, lęk. I coś jak pęczniejący kłębek ciepła, gdy Matka pomaga mi wstać i zmusza Ojca do postoju w tej żmudnej, wycieńczającej, niekończącej się przeprawie. Tak, wątpię, że kiedykolwiek nastąpi jej koniec. Ale nie mam wyboru. Trzeba iść…

Tak mógłby brzmieć wpis rozpoczynający dziennik prowadzony przez bohatera Fungae – chłopaka w wieku pokwitania, którego z braku poczynionej przez autorów komiksu imiennej indywidualizacji będę dalej nazywał Synem. Nie bierzcie tego za wątpliwy dowód mojej przenikliwości i krytycznoliterackiego wyrafinowania – podobnie podane wprost archetypowe kategorie wypełniają cały scenariusz Wojtka Wawszczyka, a rysunki Tomasza Lwa Leśniaka rozwijają je w przytłaczający, wizyjny sposób. I jest to proces organicznie zgodny z biologiczną specyfiką tytułowych „grzybów” (wraz z halucynogennymi właściwościami niektórych z nich).

Stosunek warstw fabularnej i plastycznej w Fungae przybiera bowiem proporcje, jakim w grzybowej analogii odpowiadają rozległa podziemna grzybnia i mięsisty owocnik. Schemat historii jest prościutki jak zewnętrzna budowa grzyba. Trzyosobowa rodzina przeprawia się przez dżunglę, przestrzegając pierwotnych zasad przetrwania – zjeść coś, nie dać się zjeść, znaleźć schronienie. Trzon, kapelusz, basta. Ale to, co wyleciało spod kapelusza, zawiesina zarodników, plus to, co rozpościera się pod pieńkowatą nóżką, królestwo plechy, poraża skalą rozrostu.

Trzeba mieć siłę przebicia!

W rozmowach na temat wspólnego komiksowego projektu (bo do tej pory panowie spotykali się przy realizacjach filmów animowanych) Wojtek mówi wprost, że za ostateczne rozmiary prezentowanego owocnika odpowiedzialny jest Tomasz. Scenarzysta zamierzał zamknąć pomysł na 60 planszach, rysownik pomnożył ich liczbę niemal siedmiokrotnie, a przyznaje, że w koncepcyjnej kumulacji jego wizja sięgnęła aż 600 stron! I powiem tylko, że jakkolwiek przyjąłbym w ciemno każde tak rozrysowane poszerzenie, to wierzę, że Fungae w zaprezentowanej postaci jest najlepszą przepracowaną wersją pomysłu.

Wspólnie wygenerowana przez autorów energia emanuje z komiksu niczym parny fluid. Cytowanym wyżej zestawieniem cyfr nie umniejszałbym roli Wojtka Wawszczyka w zagęszczaniu nastroju, jaki spowija tę paraboliczną, egzystencjalną przypowieść (kto zna Pana Żarówkę, ten wie, jak W. W. potrafi opowiadać). Możemy tylko domyślać się intensywności dyskusji towarzyszących wyborom długości poszczególnych sekwencji, zawartości kadrów, emocji oddanych mimiką i wielkością postaci… W ich efekcie Fungae to dzieło o dopieszczonej konstrukcji, która nie odbiera mu ekspresji i nicującego doznania nagości życiowych konfrontacji. Używając znów modelu grzyba – rozpoznacie tu nieomylnie trzon zwątpienia i kapelusz nadziei. I – jak to z grzybami – nie zawsze od razu widać, gdzie jest robaczywy.

Wypruci i rozpruwacz

Całość doświadczeń osnutych wokół powyższych pojęć obrazują członkowie Rodziny, stypizowani z fizyczną i psychologiczną surowością – zwalisty i zasadniczy Ojciec, szczupła i uczuciowa Matka, chuderlawy i spolegliwy Syn. Oczywiście podczas wędrówki ujawnią odstępstwa od swych zasadniczych cech (lub też wyniosą je do górnych rejestrów), a skąpe komentarze, jakie pociągają za sobą te sytuacje, trafiają bezbłędnie w sedno obaw znanych każdemu rodzicowi i dziecku. Wyjęte z ciągu opowieści nie miałyby większej siły przekonywania niż pokrzepiające mądrości z kartoników na herbatkach Yogi Tea, ale ów przygniatający, ponury mozół odbywającej się głównie w milczeniu pielgrzymki sprawia, że sprowadzają nas do rdzenia rodzinnych relacji – różnych postaci opiekuńczości, poświęcenia, wychowania, przekazania wiedzy, usamodzielnienia…

Podkreślę – nie odbywa się to w płytki sposób, choć dialogi pewno zabrzmią wam nieraz niebezpiecznie znajomo, a zawtóruje im z równą pewnością echo wzgardy, z jaką kwituje się / zwykło się kwitować podobne zdania: „Zrozumiesz, jak dorośniesz” czy „Starałem się być dobrym ojcem”. Czy swoją doskonale uchwyconą nieporadnością potrafią wynieść czytelnika ponad poziom obojętności? Na takiej penetracji najprostszych i okulawionych w wyrazie intencji opiera się siła prezentacji uniwersaliów w wykonaniu Wawszczyka i Leśniaka.

Siłę tę potęguje osadzenie akcji w scenerii rodem z prehistorii, gdzie dominację osiągnęła flora w spotworniałym wymiarze, a bohaterowie prezentują się jak nieco bardziej wymowni jaskiniowcy. Ani przez moment nie miałem wrażenia, że ci umowni przedstawiciele ludzkości noszą w sobie pamięć o jakimś utraconym świecie, który niegdyś należał do nich. Nie określałbym tego świata jako postapokaliptycznego (choć schemat „drogi” i wyniszczającej zarazy jest w Fungae ewidentny), nie wpisywałbym go w ramy eko-horroru (choć spełnia jego wytyczne), bo to przede wszystkim parabola ludzkiej kondycji, instynktownej walki z ciągłym zagrożeniem, którym jest poczucie absurdu istnienia. Bo próby jego obłaskawienia za pomocą „cywilizacji i kultury” wypadają nieprzekonująco, czego dowodzi przypadkowe spotkanie z inną przemierzającą dżunglę rodziną (nie mogłem się przy tym oprzeć skojarzeniu z Rzezią Polańskiego).

Welcome to the jungle!

Ów „konflikt egzystencjalny” wykluwa się i narasta podczas scen wyjętych z elementarza życia w dziczy, wraz z całą niepoddaną cenzurze malowniczą oprawą. Widać wręcz, że zderzenie „prawa dżungli” z sublimującą nasz byt „myślą”, „refleksją” czy „świadomością” miało wydobyć słodko-gorzki smak, a autorzy jawnie maczają paluchy w tym godnym podniebienia Vonneguta czy Čapka grzybowym sosie, by potem je bez skrępowania oblizać. Tak, nie brak tu i groteskowego, makabrycznego poczucia humoru. Przynajmniej takie wrażenie nasila się we mnie, gdy patrzę na sposób, w jaki Leśniak wypełnił część spośród 400 stron komiksu – sceny z gigantycznymi insektami i drapieżną rośliną mają iście splatterowy charakter.

Skojarzony po wsze czasy z przygodami Jeża Jerzego rysownik wykazuje jednak przede wszystkim, że lata pracy spędzone przy animacji udoskonaliły jego sposób myślenia obrazem (Na pewno przydało się tu i doświadczenie Wojtka Wawszczyka). Cały album jest świadomie naznaczony filmową techniką – wolne najazdy, takież niespieszne sekwencje ruchu, szerokie plany, zatrzymania dla wyeksponowania zmian emocji, zabójcza dynamika (sceny polowania i ucieczki). Mnóstwo cało- i dwustronicowych rysunków, jakby podstawowym zadaniem kadru było wypełnić całą dostępną oku przestrzeń. Jasne, są to zabiegi wspólne kadrom komiksowym i filmowym, ale tutaj tę zależność widać bardzo mocno. Najważniejsze, że wszystko razem pracuje na korzyść historii, tworząc imponująco przytłaczające krajobrazy, pośród których łatwo poddać się myśli o ludzkiej znikomości. Takiej, której kosmiczny wymiar objawił się m.in. w Providence pewnemu pisarzowi o pociągłej twarzy. I w Krakowie, innemu wizjonerowi, takiemu łysemu w okularach.

Mu-cha-cha-cha-cha!

Plątanina, która na okładce więzi rozpaczliwie sięgające przez nią palce, jest częścią rozległego, niepojętego żywego organizmu – przeraża on pierwotną siłą, pozostając czymś niby bezkształtnym, nieprzewidywalnym w formie, pleniącym się wzorcem chaosu, który może wniknąć w dowolny organizm i wchłonąć go. Rurki, wypustki, wici – elastyczne, nabrzmiałe, sękate. Na kadrach zobaczymy ich bezmiar, w którym odsłaniają się struktury tuneli, żył czy nawet zwojów mózgowych. Leśniak oddał tę niejednoznaczną żywotność i jej grozę z natchnionym rozmachem. Wykorzystał graficznie całą gamę symbolicznych znaczeń naturalnie objawiającej się formy okręgu – czarna plama, mogąca być źrenicą lub wejściem do jaskini, jasna granica blasku roztaczanego przez ognisko, „światełko w tunelu”… I nasycił wszystko równie znaczącymi kolorami.

Każdy z kilkunastu składających się na Fungae epizodów ma swój wiodący, korespondujący z treścią i emocjami odcień. Wiąże to etapy opowieści w sposób organiczny (co zresztą jest jakością obecną w każdym elemencie komiksu) i zsyła na łepetynę (na pewno na moją) katusze wyszukiwania słów, które najlepiej oddałyby naturę tych barw, przybliżając przy tym źródło ich inspiracji. Weźmy choćby najprostszy przykład, kolor rozświetlający tytuł – jadowicie fosforyzująca, toksyczna wybroczyna, narkotycznie mdlący śluz. Pigmentowe zniuansowanie zagarnia zmysły w trybie 5D, w czym duża zasługa użytego papieru.

Pozyskiwanie nawozu naturalnego

Pomaga on również odpowiednio zadziałać obejmującym dwie strony blackoutom, które oddzielają poszczególne cząstki fabuły. W każdą sytuację wchodzimy z lśniącego mroku, przy czym nie zawsze wzrok ma czas przygotować się na to, co napotka po odwróceniu kartki – raz zostaje porażony, raz gubi się w kolejnej odsłonie monstrualnych oplotów. Tutaj nie dociera światło, jest tylko chora poświata, mogąca się gorączkowo rozżarzyć. Chociaż… jest wyjątek, ale nie mogę go zdradzić, nie psując wam jednocześnie wrażeń. Z tych samych powodów nie ulegnę pokusie analizowania innych symbolicznie wymownych momentów tej wrośniętej w mrok gwiazd plechy, jaką jest Fungae.

Duetowi Wawszczyk&Leśniak udało się zlokalizować i zwizualizować nasz egzystencjalny matecznik. Niewdzięcznie żyzny dla trudów i lęków, nad którymi nie ma czasu się zbytnio zastanawiać, bo trzeba iść… Choćby na grzyby.

Wydawnictwu Kultura Gniewu serdecznie dziękujemy za możliwość degustacji owoców grzybobrania.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Fungae
Wydawnictwo: Kultura Gniewu
Scenariusz: Wojtek Wawszczyk
Ilustracje: Tomasz Lew Leśniak
Typ: komiks
Gatunek: fantastyka/egzystencjalizm
Data premiery: 25.01.2023
Liczba stron: 416
ISBN: 9788367360227

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Łukasz "Justin" Łęcki
Łukasz "Justin" Łęcki
Dzieciństwo spędziłem przy komiksach TM-Semic, konsoli Pegasus i arcade’owych bijatykach. Od kilkudziesięciu lat sukcesywnie podnoszę stopień czytelniczego wtajemniczenia, nie obierając przy tym szczególnej specjalizacji. Fascynują mnie mity, folklor, omen, symbole – wszystko, co tworzy panoptyczny rdzeń ludzkiej wyobraźni. Estetycznie i duchowo czuję się związany z modernizmem, ale dzięki dzieciom i znajomym udaje mi się utrzymywać niezbędny poziom cywilizacyjnej ogłady. Nałogowo wizytuję antykwariaty książkowe i sklepowe działy słodyczy. Piszę też dla wortalu i czasopisma Ryms.
Odkąd pamiętam, przedzieramy się, przeciskamy, przepychamy. Nie wiem, jak Ojciec wyczuwa właściwy kierunek. Dżungla jest wszędzie. W głąb, wzwyż, w krąg. Pnącza, korzenie, gałęzie. Przydzielanie i mnożenie słów nie ma sensu. „Trzeba iść, żeby żyć” – te są najważniejsze. Ale moje kroki wciąż gubią...Egzystencjalna plecha. Recenzja komiksu Fungae
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki