Jurkir: Moja redaktorska kupka wstydu niestety od pewnego czasu szybciej rośnie, niż maleje, ale nadszedł wreszcie moment, by zdjąć z niej tytuł, który zdecydowanie za długo się na niej znajdował. Mowa tu oczywiście o wspólnym dziecku Tomasza Kontnego i Marka Turka – Wydział 7. Głównym powodem, dla którego to wybitne dzieło czekało tyle czasu, było oczekiwanie na odpowiedni moment. Przyznam, przegapiłem finał pierwszego sezonu, a nie widziałem raczej sensu w recenzji pojedynczych numerów, no ale nastał koniec drugiego i wreszcie przyszedł moment na skreślenie pozycji z listy zaległości.
Justin: Ha, Jurku, u mnie było podobnie, z tą różnicą, że zagapiłem się z finałem sezonu drugiego. A Wydział 7 od początku wzbudzał mój apetyt, wzmagany postnymi okresami dzielącymi kolejne numery. Za to na potrzeby naszej rozmowy mogliśmy sobie zafundować pełny dwudaniowy, przepraszam – dwusezonowy posiłek z deserem (zeszyt specjalny) i cóż – w takiej postaci gama smaków przedstawia się nie tylko pełniej, ale wciąż świeżo.
Jurkir: Przechodząc już jednak do oceny samego produktu – zeszytowa forma wydawnicza jest już wystarczającym powodem, by się zainteresować tym tytułem. Musicie przyznać, że trzeba mieć odwagę, by porwać się na takie coś w Polsce. Fabuła opowiada o oddziale Służby Bezpieczeństwa odpowiedzialnym za sprawy naznaczone obecnością zjawisk paranormalnych. Jak możecie się zorientować po ostatnim zdaniu, akcja ma miejsce w czasach PRL-u, a precyzyjnie w jego środkowym okresie, czyli latach 60. W ramach scenariusza śledzimy losy kilku postaci i poznajemy je zarówno w solowych przygodach, jak i mniejszych i większych grupowych kombinacjach. W każdych zagłębiamy się zarówno w przeszłość, jak i teraźniejszość życiorysów bohaterów. Żadne z prezentowanych wydarzeń nie pozostaje bez znaczenia i moim zdaniem to jeden z większych plusów tej serii. Jeśli jakiś wątek, nawet najmniejszy, pojawił się gdzieś, to możecie być pewni, że znajdzie swoją kontynuację lub wyrażenie w innym miejscu. Ich dobór też pozostaje nie bez kozery – każdy zawiera ogromny aspekt budujący charakterystykę postaci. Ja wiem, że opisywane zabiegi są immanentnym elementem narracji w modelu „potwora tygodnia”, niemniej twórcom należy się uznanie ze względu na skalę zastosowania tego czynnika przy bardzo ograniczonym polu. Mam tu na myśli zarówno ilość opublikowanych zeszytów, jak i miejsce, które można wykorzystać w ich obrębie. To nie jedyny sprawnie zastosowany element – nie obyło się też bez przytyków do ówczesnego ustroju politycznego oraz stosowanych w nim metod. Jak sami widzicie, scenariuszem jestem zachwycony.
Justin: Podzielam i aprobuję. Dla mnie czynnik „realistyczny” w serii jest decydujący, jeśli chodzi o jej oryginalność. Niby wykorzystuje znane klisze i budzi automatyczne skojarzenia z B.B.P.O. czy Archiwum X, ale nie pozostaje w ich cieniu. Twórcy mówią wprost, że chcieli dać rodzimemu odbiorcy polską pulpę na wysokim poziomie i to zdecydowanie się powiodło. Otrzymaliśmy produkt, który nie jest przepoconym od nadgorliwej fascynacji pastiszem, nie jest anarchistyczną parodią, a starannie przemyślanym, pełnym smaczków (i niesmaczków, jakich pełna jest historia przemian ustrojowych naszego kraju) projektem. I odważnym, jeśli chodzi o wspomnianą przez Ciebie formę zeszytową, która przecież sama w sobie jest również oczywistym sentymenalnym zwrotem ku wydawniczej historii komiksu w Polsce. Przymrużę tutaj oko i przywołam sztandarowe hasło, z jakim komunizm obłaskawiał historyjki obrazkowe: „Obca forma, nasza treść”, jego chorążym mianując Jana Żbika. Dziś już forma nieobca, ale, jak wykazuje fabuła Wydziału 7, też nie ślepo skosmopolityzowana. Łatwość, z jaką seria poprzez wyczucie epoki pociąga za sobą możliwe rozwinięcia, dopowiedzenia, skojarzenia jest kapitalna. We mnie, jak i zapewne w każdym, kto choćby pokosztował prlowskich realiów, odpala mechanikę „A gdyby tak…” i wzmaga zaintrygowanie – jakie zjawisko, jaki komponent ówczesnej codzienności scenarzysta wplecie w losy bohaterów? Dansingi, dewizowcy, letnisko, gruziński koniak, są równie ważne jak wyścig mocarstw, „cywilizowanie” wsi, nadzór partyjnej wierchuszki czy relacje władz z kościołem.
Jurkir: Przejdźmy teraz do warstwy artystycznej. Projektu nie firmuje jeden zespół odpowiedzialny za szatę graficzną, natomiast można zauważyć, że pewne nazwiska się powtarzają. Jestem w stanie zrozumieć tych, którzy nie są fanami takiego rozwiązania, ale osobiście mi to nie przeszkadza. Pomimo rozbieżnych styli, łatwo poznać głównych bohaterów, natomiast problem jest z pobocznymi. Ostatnio dowiedziałem się, że ktoś, kogo traktowałem jako jedną postać, jest w rzeczywistości trzema różnymi. Nie brakuje tu też miejscami połączenia narracji z warstwą wizualną – historia z perspektywy dziecka czy wizyta w psychiatryku. Niemniej byłoby fajnie, gdyby tego typu zabiegi zachodziły częściej.
Justin: Udział tak zróżnicowanej stylistycznie grupy rysowników to znów składnik przepisu na świeżość. Szczególnie w przypadku, gdy pomysłodawcy pozostawiają rysownikom właściwie wolną rękę. Atmosfera współpracy opartej na pasji, wyjściowej chęci zrobienia „czegoś fajnego”, jest znakiem firmowym Wydziału. Znów – to nie jest produkcyjniak (choć do tego modelu co rusz się odowołuje), ale sukcesywnie rozwijający się kolektyw. Fenomen, jeśli chodzi o łączenie pod jednym adresem mniej i bardziej utytułowanych artystów, jak i otwieranie przed nimi pola wyzwań. Wykorzystanie charakterystycznej dla danego rysownika dynamiki (jak w przypadku Pawlaka czy Adlera) nie wyklucza niespodzianek (urzekł mnie stylizacyjny talent Owedyka). Wiele pochwał za adekwatność drapieżnej kreski zbiera Krzysztof Budziejewski. Wiemy też, że przed nami numery ilustrowane kobiecymi dłońmi (Unka Odya). Frajda idzie w parze z profesjonalizmem – czego chcieć więcej? Kontny i Turek wykazują (na to liczę) wszystkim malkontentom polskiego Komiksowa, że na pytanie „Pomożecie?” można usłyszeć pełne szczerego entuzjazmu „Pomożemy!”. Pamiętajcie, obywatelu czytelniku: Wy też możecie pomóc!
Jurkir: Oglądając kolejne zeszyty, można zauważyć, jaki postęp zrobiła seria na przestrzeni tego całego czasu, nie tylko w treści, ale i projekcie produktu. Bardzo podoba mi się, jak budowane są stopniowo charakterystyczne elementy wyróżniające markę. Mam tu na myśli takie zabiegi, jak retro stylizowane logo w ramce w rogu komiksu, lista protagonistów występujących w danym zeszycie z portretem obok (bardzo przydatne z uwagi na zmieniających się , a także dodatki na końcu i chronologiczny spis wydanych dotychczas tytułów. Mogłoby się zdawać, że to pierdoły, ale porównując obecny standard serii z pierwszym zeszytem – tworzą ogromną różnicę.
Justin: Wszystkie wymienione przez Ciebie detale to kolejny dowód spójności i ciągłej pracy, rozwoju twórców, którzy wyczuwalnie hołubią swoje dziecko. I czytelnika, który każdorazowo dostaje możliwość wyboru kupna zeszytu z okładką podstawową lub limitowaną. I choć autorzy stanowczo wzbraniają się przed koncepcją omnibusa, w jaki można by spiąć wszystkie sezony (w planach jest ich 5), to może, może kiedyś doczekamy art booka zbierającego wszystkie wydane okładki?
Jurkir: Przejdźmy jednak do minusów. Wiem, że wcześniej chwaliłem kunszt w spinaniu historii w krótkiej formie, ale czasem niestety mam wrażenie, że narracja na tym traci, bo rozwiązanie następuje zbyt szybko i brakuje miejsca na podbudowanie klimatu grozy i niepewności czy skonstruowanie zawoalowanej intrygi. Oprócz tego minimalnymi, ale jednak wadami są wszystkie wymienione wcześniej elementy, które wskazywały, że czegoś jest za mało, jak to np. było w przypadku zabiegów z rysunkami.
Justin: Hmm, to jest niewdzięczna sytuacja, bo przy założeniach koncepcji zeszytowej takie wrażenia są nieuniknione. Na razie w obrębie serii mieliśmy tylko jeden przypadek bezpośredniej kontynuacji, historii rozbitej na dwa zeszyty (Żywa woda i Martwa woda), wiemy też, że przed nami numer o podwójnej objętości, rysowany przez Łukasza Godlewskiego, ale to 24-stronicowy zeszyt pozostaje podstawową jednostką konstrukcyjną i narzuca dyscyplinę twórczą. Owszem, mam podobne do Ciebie niedosyty, choć nikną one wobec sprawności, z jaką twórcy operują estetykami grozy i znajdują jeszcze miejsce na urozmaicony sposób rozbudowy postaci. Zestawienie doświadczeń wydanych dotychczas sezonów intryguje – jaki kierunek przyjmie seria w kolejnych, jeśli chodzi o rozkładanie akcentów?
Jurkir: Oba dotąd wydane sezony są od siebie znacząco różne w konstrukcji. Pierwszy dosyć dynamicznie podbudowuje historię i realizuje akcję, pozostawiając na finał bardzo emocjonalną, ale nie mającą tak naprawdę wpływu na bieżące wydarzenia opowieść. Drugi natomiast idzie w odwrotnym, bardziej klasycznym kierunku. Każdy epizod pcha powoli narrację do przodu, rozwijając przy tym postacie, by ostatecznie zmieść czytelnika z planszy. Szczerze powiedziawszy, nie potrafię określić, która metoda bardziej mi odpowiada, niemniej finału pierwszego nie odczuwało się jako końca pewnego etapu. Gdyby na tym zakończyła się historia Wydziału 7, można by było czuć spory niedosyt. W przypadku drugiego mamy cliffhanger, ale z gatunku tych dobrych, który zamyka aktualną linię fabularną, a zarazem pozostawia spore pole do popisu w przyszłości.
Justin: Wracamy do kluczowej dla serii zasady różnorodności i jednoczesnego osadzenia w konkretnych realiach. Znamy ramy czasowe, których, zgodnie z zapowiedziami, chcą trzymać się twórcy. Znamy grono głównych bohaterów, Znamy postaci, które już przykucnęły w gotowości do skoku w głąb fabuły. I znamy/odzyskujemy (właściwe podkreślić) to niepowtarzalne uczucie towarzyszące wyczekiwaniu na niespodzianki, jakie ma przynieść kolejny zeszyt. To wielki, choć wciąż niesięgający zasłużonej skali, sukces Wydziału 7.
Jurkir: Jak sami widzicie po powyższej laurce, Wydział 7 to seria, która zrobiła na nas gigantyczne wrażenie. Nie jesteśmy odosobnieni w zachwytach, bo każdy czytelnik tego tytułu, z jakim udało nam się rozmawiać, podziela to zdanie. Jeśli sami już czytaliście i macie inną opinię (choć ciężko nam w to uwierzyć), to dajcie znać, a jeśli kartoteka Wydziału 7 była wam dotąd obca, to chyba nie potrzebujecie więcej zachęt, by do niej zajrzeć, prawda?
Tytuł: Wydział 7
Wydawnictwo: Ongrys
Autorzy: Tomasz Kontny, Marek Turek
Gatunek: Horror, Kryminalny
Liczba stron: ~30