SIEĆ NERDHEIM:

Na rozpęd ponuro. Recenzja komiksu Extremity tom 1: Artystka

W tej łopacie kryje się jakaś metafora.
W tej łopacie kryje się jakaś metafora.

W naturze równowaga musi być, więc gdy po dwóch kapitalnych (moim skromnym zdaniem) komiksach Daniela Warrena Johnsona narzekający dotąd Krzychu z zaprzyjaźnionego Rękopisu znalezionego w Arkham dostaje komiks tego autora, który mu się podoba, ja siłą rzeczy jestem zmuszony pobiadolić. Nie jest to zadanie łatwe, bo wciąż mamy do czynienia z robotą pierdzielonego mistrza obrazkowego bajania, ale pierwszy tom Extremity pokazał mi, jakie to konkretne cechy warsztatu tegoż tuza sztuki obrazowej najtrafniej strzelały subiektywnymi wektorami w moją krwiopompę.

Na poziomie absolutnego zbrojenia konstrukcji dostajemy historię bardzo podobną do wydanych wcześniej przez Nagle! Comics, wspomnianych zresztą na wstępie, Murder Falcon i Z całej pety!. Extremity jest kroniką skomplikowanych relacji z najbliższymi w obliczu wielkiej straty, różnicą stają się setting post-apokaliptyczny (z naciskiem na „post”, bo technologia starego świata to już wykopki), brutalna powaga i podbicie zgrzytów z rzeczonymi bliskimi do… heh, ekstremum. Konkretniej: Thea była najbardziej utalentowaną artystką w klanie Roto dopóki bezwzględny atak armii Paznina nie odebrał jej wszystkiego. Zabili jej matkę, urżnęli dzierżącą ołówek dłoń, a czułego ojca zmienili w bezwzględnego demona zemsty. Więcej o samej fabule wiedzieć nie musicie, te gołe fundamenty całkowicie wystarczą do zrozumienia stawek, o jakie toczy się tu wojna.

Nie wiem, czy OC to pokryje.
Nie wiem, czy OC to pokryje.

Mam tendencję przy opisywaniu komiksów godnych oceny 8/10 poświęcać trzy soczyste akapity na narzekania tłumaczące odjęcie tych dwóch punktów, więc zacznę od pochwał celem trafniejszego zobrazowania moich odczuć. Extremity to bardzo dobra pozycja. Na kanwie skrajnie wyrazistego światotwórstwa i ociekającej juchą, mrocznej epopei Daniel Warren Johnson swoim zwyczajem mówi o znacznie ważniejszych, przyziemnych problemach. Na pierwszy plan wychodzi tu chyba to zasrane, legendarne mierzenie się z oczekiwaniami stawianymi nam przez rodziców, przez które połowa mojego pokolenia odlicza srogie procenty z wypłat na poczet terapii. Ten wątek, w połączeniu z oczywistą metaforą niemocy twórczej, przeplata się z rozważaniami o zgubności życia motywowanego zemstą oraz ogólnie o słuszności wendetty jako takiej w realiach grubszego konfliktu. Paznina są okrutni w opór, co do tego nie ma wątpliwości, ale Abba Jerome (staruszek protagonistki i jej wrażliwego, miłościwego brata) w dostarczaniu retrybucji rozpędził się tak mocno, że bezwiednie wpadł w poślizg na odczłowieczającym go gównie i tak sunie bez kontroli do tej pory. Rozpaczliwie bezsensowne, zwłaszcza gdy już dowiemy się, jaką rolę zemsta odgrywała w ataku służącym za katalizator całej historii.

W tak wyrazistym świecie pogrążonym w tak… ekstremalnej (no muszę!) wojnie trzeba głównie docenić szaroburość charakterów postaci. Właściwie nikt tutaj, z drobnymi wyjątkami, nie chce krzywdzić innych. Od pogrążonego w depresji robota stworzonego w celu rozłupywania czaszek, przez muzyka odpowiedzialnego za bębny wojny (ino w formie skrzypiec), po nieszczęsnego hodowcę bestii niewolniczo wplątanego w ten konflikt. Prawie żadnej postaci wojna tutaj nie definiuje, a służy jedynie za bardzo wyraźnie destrukcyjną nakładkę na rozbudowane i bez niej charaktery. Nawet ten toczący pianę z pyska Jerome przez pęknięcia w metaforycznie porastającym go szajsie potrafi okazać ojcowską troskę. Ambiwalentne odczucia gwarantowane, ale to efekt bardzo naturalnych decyzji w scenariuszu. Sama wojna jest tu zresztą oczywistym generatorem intensywnej akcji, nie da się jednak z czystym sercem czerpać przyjemności z rozwałki i latających flaków. Tak samo jak mieszkańcy świata przedstawionego odczuwamy dotkliwie ciężar wieloletniego konfliktu.

Brutalności jest sporo, większość umyślnie nieprzyjemna.
Brutalności jest sporo, większość umyślnie nieprzyjemna.

Z czym mam więc problem? Sam autor w sumie przyznaje, że w przeciwieństwie do jego innych komiksów Extremity powstawało w trudach, na przestrzeni kilku lat. Z całej pety! i Murder Falcon stworzył później, więc może sam wyciągnął z tej przygody wnioski podobne do moich. Dla mnie siła jego scenariuszy płynie właśnie z zajebiście odczuwalnej swobody artystycznej, z wyjątkowego flow historii łączących absolutnie niepoważne eksplozje popkulturowych bzdur z motywami chwytającymi za serce. To najczęściej piguły na jeden album zbiorczy, więc i uderzające mocniej w porównaniu do poważniejszego i zdecydowanie bardziej mrocznego Extremity, które pozostaje najdłuższą serią tego tuza. W moim bardzo osobistym odczuciu jest to więc Warren Johnson odrobinę rozwodniony i pozbawiony nieco poruszającej słodyczy. Chyba oczywistym jest, że dla niektórych przyprawienie szaleńczej pulpy powagą i stonowanie części szaleństw może być jednak pozytywnym nośnikiem większej strawności.

Graficznie Extremity to też nie jest szczyt możliwości Daniela Warrena Johnsona, chociaż brzmi to śmiesznie, bo nawet jako debiutant chłop rysowniczo zjadał na śniadanie większość mainstreamu. Wypada słabiej jedynie w porównaniu do samego siebie z przyszłości, bo częściej trafiają mu się tutaj kadry nieco pustawe lub nabazgrane częściowo od niechcenia. Częściej, czyli wciąż bardzo rzadko, bo w późniejszych tytułach to już ze świecą szukać można najdrobniejszych powodów do takiego czepialstwa. Poza tymi drobnymi niedociągnięciami to nadal najlepszy przykład artysty, który w swoim rozpoznawalnym stylu przekazuje odbiorcy głównie własną radość z tworzenia. Krecha bardzo wyrazista, nakręcająca zarówno dynamikę sekwencyjnej akcji jak i świetną kompozycję spokojniejszych splashy. Pozornie chaotyczne bazgranie tony szczegółów z imponująco utrzymaną czytelnością. Najważniejsze jednak, że to tutaj rozpoczęła się współpraca Johnsona z Mikiem Spicerem, kapitalnym kolorystą, którego umiejętności po dziś dzień dociskają ich wspólne ilustracje do granic perfekcji.

Ręka za rękę, takimi zasadami kieruje się ten świat.
Ręka za rękę, takimi zasadami kieruje się ten świat.

Sobie ponarzekałem, hoho, prawie wcale. Wiem, rzadko jestem bardzo krytyczny, ale zwyczajnie wolę pisać wam o komiksach, które sam z radością wciskam na przepełnione już półki. Robota Daniela Warrena Johnsona czaruje mnie z taką skutecznością, że nawet taki przykład delikatnie gorszej formy w jego wykonaniu uważam za tytuł przynajmniej bardzo dobry. Extremity ma zresztą jeszcze trochę kart do odkrycia, bo przecież na tym tomie się historia nie kończy, a ten autor potrafi na zwieńczenie wątków przywalić z zaskoczenia. Nawet jeśli to etap przejściowy w karierze, takie leciutkie poszukiwanie własnej drogi, to nadal zaowocowało to komiksem poruszającym i mądrze mówiącym o bardzo poważnych sprawach. Nie przegapiłbym za żadne skarby.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Extremity tom 1: Artystka
Wydawnictwo: Nagle! Comics
Scenariusz: Daniel Warren Johnson
Rysunki: Daniel Warren Johnson, Mike Spicer
Tłumaczenie: Elżbieta Janota
Typ: komiks
Gatunek: akcja, fantasy, science-fiction
Data premiery: 24.07.2024
Liczba stron: 136
ISBN: 9788367725347

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
spot_img
W naturze równowaga musi być, więc gdy po dwóch kapitalnych (moim skromnym zdaniem) komiksach Daniela Warrena Johnsona narzekający dotąd Krzychu z zaprzyjaźnionego Rękopisu znalezionego w Arkham dostaje komiks tego autora, który mu się podoba, ja siłą rzeczy jestem zmuszony pobiadolić. Nie jest to zadanie...Na rozpęd ponuro. Recenzja komiksu Extremity tom 1: Artystka
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki