SIEĆ NERDHEIM:

Ja bym jednak chciał kolor. Recenzja komiksu Deadpool: Czerń, biel i krew

Można było w sumie wybrać lepszą okładkę.

Cała seria Czerń, biel i krew, która o dziwo nie jest reklamą mebli, chyba od samego początku czekała na Deadpoola. Wiadomo, gość ma czerwono-czarny kubraczek i pod względem poczucia humoru jest totalnie bia… no dobra, nie powiem tego do końca. Nie ulega jednak wątpliwości, że medialny hype na Wade’a Wilsona troszeczkę osłabł. To czas, kiedy powoli możemy liczyć na nieco lepsze historie z udziałem pyskatego najemnika. Może Marvel, już mniej zmotywowany pieniędzmi do uskuteczniania bezpiecznej powtarzalności, spróbuje czegoś nowego z tą postacią? Całkiem prawdopodobne, ale ten czas jeszcze nie nadszedł.

Deadpool. Czerń, biel i krew to kolejny zbiór z ograniczonej kolorystycznie serii. Tym razem trafiło na Regenerującego Degenerata, który na przestrzeni dwunastu historii będzie mordował osoby i wędrował w miejsca. Jakie osoby i miejsca? Nie do końca pamiętam. Taktycznie zrobiłem sobie dwa tygodnie przerwy między lekturą i tym szczytowym przykładem grafomanii, który macie właśnie niewątpliwą przyjemność czytać. Przez ten czas spomiędzy zwojów mózgowych nie wypadło mi jedynie pięć z zebranych w albumie opowieści, więc najpierw o nich. Pięć to i tak cholernie dużo jak na antologię superhero tego typu.

Rysunki cudne, ale to chyba nie jest czerwień?

Dawno już doszedłem do wniosku, że w przypadku Deadpoola dobre mogą być historie jedynie tak odległe od normalności jak żarcie żółtego sera z dżemorem albo drugi biegun, komediodramaty w stylu norweskim. Na narobienie podstaw do gagu, którego zwieńczeniem byłoby coś tak poważnego jak seppuku, naznaczone emocjonalnie morderstwo albo scena z głównym bohaterem stojącym w deszczu jest jednak zbyt mało miejsca, więc tutaj dominuje ta pierwsza kategoria. Tym sposobem laury fajowości zdobywają ode mnie fragmenty napisane przez Stana Sakai (bo to Stan Sakai, bruh, proste i bystre), Michaela Allreda (bo to Allred, ponownie, klawe absurdy) i Daniela Warrena Johnsona, bo to… no sami już wiecie. Ten ostatni jednak chyba faktycznie potraktował sprawę najpoważniej i poleciał w stosunkowo prostą metafikcję z cyklu tych robiących ciepło w serduszko. Poza nimi całkiem niezłe były wątki napisane przez Davida i Marię Laphamów (Wade w swoim stylu sprawia tu kłopoty kontrolującemu go Killgrave’owi) i Jamesa Stokoe, choć w tym ostatnim Deadpool w Rosji chwilami zbyt mocno starał się być zabawny.

Rysunki fenomenalne, ale to też nie do końca jest czerwień?

Cała reszta to mniej więcej to samo, co na przestrzeni ostatnich lat dostawaliśmy we wszystkich fabułach z najbardziej wymęczonym popkulturowo najemnikiem świata. Przypadkowa akcja i wymuszony humor, który polega na pusczaniu oka do czytelnika z taką częstotliwością, że albo jest to już zupełnie niezauważalne, albo wygląda jak wyjątkowo upierdliwy tik nerwowy. W tej słabszej części też zdarzają się przebłyski, relacja Wade’a z młodziutką Badger jest urocza a większość albumu ma przyjemny, zinowy charakter. Trudno jednak ukryć, że ostatecznie nie jest to produkt tak wyjątkowy, jak mogłoby to sugerować założenie bichromatycznej serii. To typowy Deadpool, ino kolorów ma mniej.

Problem jest tym bardziej widoczny, gdy zdamy sobie sprawę, jak mało wartości dodanej stanowi takie ograniczenie rysunków w warstwie graficznej. To nie jest Sin City. Jest tu niby od groma naprawdę kapitalnych ilustracji. Whilce Portacio zaserwował nam powrót do kanciastych, brutalnych lat 90. w stylu klasycznych komiksów z Lobo. D.W. Johnson zrobił to, co potrafi najlepiej, czyli kompletną dominację wyrazistego cartoonu nad realizmem i powagą. Stan Sakai to, jak już mówiłem, Stan Sakai, więc wiecie, czego się spodziewać. Allred też jak zwykle cudnie jest wyjątkowy graficznie. Co z tego, skoro większość tego albumu wyglądałaby lepiej w pełnym kolorze? Ograniczenie palety to gimmick, który nie wyszedł na dobrze większości z tych rysunków. Wyjątkiem są chyba jedynie dwie historie – lekko mangowy wizualnie i niesamowicie dynamiczny wałek rysowany przez Takashiego Okazaki (drugi mangowy fragment to padaka) i wydłubana przez Martina Coccolo Wisienka z czerwienią nałożoną przez Mattię Iacono. To paradoksalnie jedyna część tomu, w której Mordziaty Mordulec nie nosi swego karmazynowego stroju. Nie poszli na łatwiznę i wyszło doskonale.

Może i czerwieni nadal mało, ale ten fragment najlepiej ją wykorzystuje, na innych stronach widać.

Deadpool. Czerń, biel i krew to koniec końców głównie ogromną motywacja do ciągłego powtarzania „ale“ podczas rekomendacji. Dobra propozycja dla miłośników tej postaci przyzwyczajonych do stęchłego nieco humoru, ale absolutnie nic nowego. Zbiór w większości świetnych ilustracji, ale mocno ograniczony przez tytułowe założenie serii. Deadpool w wydaniu prostszym, bardziej urokliwym komiksowo, ale wciąż jedną nogą stojący mocno w ubitej sztampie przyzwyczajeń. Zdecydowanie można trafić w trykociarstwie gorzej, ale i lepiej nie będzie trudno. Z czystym sercem polecę jedynie komplecistom sklejki marki Black Red White i maniakom, którzy mają przynajmniej dwie figurki Wade’a Wilsona. Ja mam cztery.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Deadpool: Czerń, biel i krew
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Tom Taylor, Ed Brisson, James Stokoe, David Lapham, Maria Lapham, Karla Pacheco, Daniel Warren Johnson, Jay Baruchel, Frank Tieri, Stan Sakai, Christopher Yost, Sanshiro Kasama, Michael Allred
Rysunki: Phil Noto, Whilce Portacio, Rachelle Rosenberg, James Stokoe, Pete Woods, Leonard Kirk, Daniel Warren Johnson, Paco Medina, Federico Blee, Takashi Okazaki, Stan Sakai, Martin Coccolo, Mattia Iacono, Hikaru Uesugi, Michael Allred, Laura Allred
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Typ: komiks
Gatunek: superbohaterowie
Data premiery: 10.05.2022
Liczba stron: 152
ISBN: 978-83-66589-76-6

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
Cała seria Czerń, biel i krew, która o dziwo nie jest reklamą mebli, chyba od samego początku czekała na Deadpoola. Wiadomo, gość ma czerwono-czarny kubraczek i pod względem poczucia humoru jest totalnie bia… no dobra, nie powiem tego do końca. Nie ulega jednak wątpliwości,...Ja bym jednak chciał kolor. Recenzja komiksu Deadpool: Czerń, biel i krew
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki