SIEĆ NERDHEIM:

Piknik na skraju post-magicznej drogi. Recenzja komiksu Coda tom 1

KorektaJustin
Co na zewnątrz, to i w środku.

Coda fajna jest, głównie (ale nie tylko) z jednego powodu. Mariaż magicznego fantasy i postapokalipsy wciąż jest dosyć rzadko wykorzystywanym settingiem. Ale zaraz – powiecie – przecież mamy ruiny zdziadziałych elfów w Skyrimie, w World of Warcraft pałętają się prastare maszyny, Sanderson i Robert Jordan pisali fajowe książki w takim klimacie. Jasne, zdarza się, jednak wciąż mówiąc o postapo, najczęściej myślimy o futurystycznych efektach technologicznej hekatomby. Rzadko możemy poobserwować, jak wyglądałby taki typowy świat fantasy, taki grajdołek rycerzy, smoków i lochów, z którego zniknęła nagle magia. Tu z pomocą przychodzi komiks Simona Spurriera.

Przez postmagiczne, wciąż zaskakująco barwne pustkowia prowadzi nas wewnętrzny monolog i zewnętrzna rozpierducha prowadzone z kolei przez siwego, marudnego ex-barda. Bezimienny, jednonogi śmiałek przemierza krajobraz na swoim żarłocznym jedno/wielorożcu, zbierając pozostałości minionego świata. Wygrzebuje je z wciąż jeszcze gadatliwego, smoczego truchła i odbiera watażkom o wątpliwej moralności, nieco mimowolnie ciągnąc za sobą szlak skrajnie kolorowej destrukcji. Jednocześnie kpi z przestarzałych, naiwnych sentymentów, samemu będąc napędzanym przez jeden z nich – mocno romantyzowane pragnienie ocalenia damy swego serca.

Rzeczony smok w kiepskiej kondycji.

Banał na banale, ale znane smaki podane nam są w doskonale przemyślanej i oryginalnej konfiguracji. Coda to do bólu typowe postapo, Mad Maxa czuć tu na kilometr. Protagonista jest samotnikiem i wyrzutkiem, doskonale ogarniającym wszystkie niuanse problematycznego świata. Niemalże równorzędnie istotnym bohaterem historii staje się jego pojazd – kultowy relikt poprzedniej rzeczywistości, przepuszczony przez brudny filtr bardziej aktualnego, rdzawego klimatu. Na ich drodze stają bandyci i uformowane na dziko, trochę prowizoryczne społeczności, rządzone przez potężnych dziwaków, wciąż niechętnych do rozstania się z echami utraconych cudów.

Siła scenariusza Simona Spurriera leży w konsekwentnym i spójnym budowaniu przedstawionego świata. Na każdym kroku, wykorzystując  sprawdzone i oklepane pomysły, autor pamięta, że przeszłością tego świata była (ponownie dosyć typowa) kraina fiołkowych cudowności, magów w długich szatach, orków i przygody. Dzięki temu z oklepanej genezy przepuszczonej przez równie oklepany filtr rozwoju społeczeństwa po druzgocącej apokalipsie dostajemy coś, co jest świeże i angażujące. Nie na samym wordlbuildingu się to kończy, bo nawet w prostym queście głównego bohatera znajdzie się miejsce na zwrot, który przewrotnie wypacza schematy o damulkach w opałach.

Rzeczony bandyta, w całkiem dobrej kondycji.

Problemem jest jedynie tempo opowieści. Wstępnie mało sympatyczny bohater przeskakuje z miejsca na miejsce, spotyka postacie znane sobie, ale nie czytelnikowi i bardzo szybko doprowadza do jakiegoś przewrotu. Dzieje się  dużo i czasami trudno nadążyć za tym co, dlaczego i gdzie się aktualnie dzieje. Dopiero pod koniec albumu byłem w stanie dostosować się do narzuconego tempa i śledzić akcję tak, jak chciał tego autor. Fajnie, że to się w ogóle udało, ale początek lektury był zdecydowanie zbyt ciężkostrawny, przez co nie mogłem w pełni docenić wszystkich szczegółów.

Nie miałem za to najmniejszego problemu z zachwycaniem się kreską Matíasa Bergary. W dziełach młodego rysownika widać zarówno świadomość obecnie panujących trendów, jak i ogromny szacunek do bardziej tradycyjnych form. Coda jest dzięki niemu zaskakującą fuzją starego, europejskiego komiksu fantasy (głównie w tłach) i nowomodnej dynamiki, w której siła wyrazu wygrywa z realizmem. Kadry zachwycają różnorodnymi perspektywami, a sceny akcji wybuchają z każdym ruchem. To wszystko doskonale podkreślił Michael Doig przy pomocy niemalże przytłaczającej ferii barw, które pomimo różnorodności zdają się być przepuszczone przez filtr lekkiego zepsucia i wyprania, co podkreśla unikatowy charakter świata pozbawionego jednego z kluczowych elementów swojej egzystencji. Źródło radochy na każdej stronie i wizualny majstersztyk, słusznie nominowany do nagrody Eisnera.

Rzeczony jedno/wielorożec i jednocześnie powód zmiany kondycji bandyty.

Choć nie udało mi się wbić z marszu we wciąż magiczne realia przedstawione w tym komiksie, to odrobina cierpliwości i skupienia doprowadziła mnie do smoczej groty wypełnionej zachwycającymi skarbami. Świat zbudowany z prostych i sprawdzonych klocków zachwyca logiczną konstrukcją i spójnością. W każdym jego fragmencie widać procesy przyczynowo-skutkowe, które zebrane razem dają solidny fundament dla porywającej historii. Pozostaje mieć nadzieję, że kontynuacja przyniesie solidną narrację w ścisłym trzonie fabularnym, gdyż podwaliny pod nią są nad wyraz mocne. No i jest krwiożerczy, rzucający bluzgami jednorożec, wiele więcej do radości mi nie potrzeba. Jeśli lubicie fantasy, ale trochę się wam już znudziło, albo jeśli sprawiały wam przyjemność szaleńcze rajdy po pustyni i brutalne starcia o drogocenne paliwo, to Coda jest dla was.

Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Non Stop Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Coda tom 1
Wydawnictwo: Non Stop Comics
Scenariusz: Simon Spurrier
Rysunki: Matias Bergara, Michael Doig
Tłumaczenie: Marceli Szpak
Typ: komiks
Gatunek: fantasy/post-apo
Data premiery: 27.01.2020
Liczba stron: 128

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Rafał "yaiez" Piernikowski
Rafał "yaiez" Piernikowski
Piszę o głupotach od kiedy tylko nauczyłem się, jak wyglądają literki. Od fanowskiego systemu RPG w czasach podstawówki i opowiadań w ramach lore uniwersum Warcrafta przeszedłem do kulturowej grafomanii. Od lat prowadzę bloga muzycznego Nieregularnie Relacjonowana Temperatura Hałasu, tylko troszkę krócej działam w redakcji Nerdheim. Jako anglista z wykształcenia język traktuję swobodnie, dopóki spełnia swoją funkcję użytkową, co jest zręcznym usprawiedliwieniem mojego nieposzanowania podstawowych zasad. Zawodowo zajmuję się ubezpieczeniami na rynek USA. Prywatnie katuję skrzeczącą muzykę, tony komiksów (Ameryka, Japonia, Europa w tej kolejności), gry video, planszóweczki i składam modele japońskich robotów.
<p><strong>Plusy:</strong><br /> + sprawna fuzja post-apo i magii<br /> + cudowne rysunki<br /> + jedno/wielorożec</p> <p><strong>Minusy:</strong><br /> – trudny początek<br /> – mało charyzmatyczny bohater</p> Piknik na skraju post-magicznej drogi. Recenzja komiksu Coda tom 1
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki