Filmowe Ghost in the Shell, mające premierę w 1995 roku, jest jednym z najbardziej ikonicznych anime. Swoją rozpoznawalnością przebiło bańkę fanów tego typu produkcji, dostając się do tak zwanego mainstreamu i inspirując wielu późniejszych twórców, w tym siostry Wachowskie lub Hideo Kojimę. Stało się tak z paru powodów, począwszy od ciężkiej, przesiąkniętej filozoficzno-egzystencjalnymi wątkami fabuły, w której prowadzone śledztwo stanowiło tło, po zapadającą w pamięć, klimatyczną muzykę i wysoki poziom animacji. Podobny los spotkał kontynuację, która wyszła w 2004 roku po dziewięcioletnim okresie produkcyjnym. Między obiema produkcjami pojawił się jeszcze serial Ghost in the Shell: Stand Alone Complex.
Nie ukrywam, że jestem ogromnym fanem omawianej serii i od pierwszej chwili, kiedy usłyszałem, że Netflix ma zamiar stworzyć kolejny serial animowany w tym uniwersum, poczułem niezwykłe podekscytowanie. Później, wraz z opublikowaniem nowego wizerunku Pani Major, a następnie trailera, do pierwotnej radości zaczął dołączać strach o poziom nadciągającego tytułu. Wreszcie, po miesiącach oczekiwania, premiera jest już za nami. Oglądnąłem pierwszy sezon Ghost in the Shell: SAC_2045 i… jest niespodziewanie dobrze.
Fabuła anime przenosi widza do 2045 roku, ukazując skutek wprowadzenia ułożonego przez kraje G-4 planu zrównoważonego rozwoju. Miał on na celu utrzymanie stanu „Zrównoważonej Wojny”, którego założeniem było wzmocnienie przemysłu. Ostatecznie w 2044 roku doszło do globalnej katastrofy w postaci zbankrutowania świata. W zrujnowanej gospodarce zarówno tradycyjne, jak i kryptowaluty przestały mieć jakąkolwiek wartość. Stan wojny wciąż się utrzymuje, co z jednej strony stanowi podstawę dla resztek przemysłu, a z drugiej doprowadza do licznych mniejszych konfliktów, aktów terrorystycznych i wojen domowych. Grupka najemników nazywająca się Ghost, prowadzona przez Major Motoko Kusanagi, złożona z byłych pracowników rozwiązanej już Sekcji Dziewiątej, stara się przetrwać w tym niezbyt sympatycznym świecie. Decydując się na odparcie najazdu na miasteczko w Ameryce Północnej, nie spodziewają się, że ściągną tym na siebie uwagę amerykańskiej agencji rządowej. Okazuje się bowiem, że były japoński oddział do zadań specjalnych jako jedyny jest w stanie poradzić sobie z wrogiem, z jakim ludzkość jeszcze się nie mierzyła: z postludźmi.
Przez dwanaście odcinków, które składają się na pierwszy sezon, obserwujemy, jak znani z poprzednich produkcji tej serii bohaterowie powoli odkrywają prawdę oraz prowadzą śledztwo wokół nowego rodzaju człowieka. Są one przeładowane akcją, począwszy od pościgów po strzelaniny, bijatyki i hakowanie cybermózgów, co okazuje się niespodziewanie przyjemne. Spowodowane jest to bardzo dobrze wyreżyserowanymi scenami. Widz ani przez chwilę nie czuje się zagubiony, doskonale widząc wykonywane przez postaci ruchy i mogąc się odnaleźć w ferworze walki. Ma to duży związek z wybraną stylistyką i wykorzystaniem grafiki komputerowej zamiast tradycyjnej animacji. Jedyne, co może rozczarować część starych fanów w prezentowanej historii, to brak poruszenia tak charakterystycznych dla serii tematów, jak chociażby granice człowieczeństwa. Zamiast tego twórcy zdecydowali się sięgnąć przede wszystkim po wątki ekonomiczno-społeczne, prezentując nam, jak upadek gospodarki wpłynął na życie ludzi.
Jeżeli jesteśmy już przy wizualnej stronie anime – ta wypada naprawdę dobrze. Chociaż z początku może kłuć w oczy pewna plastikowość modeli postaci, to już po pierwszym odcinku daje się do tego przyzwyczaić. W przypadku projektów lokacji te niestety nie zawsze się sprawdzają. Zwłaszcza kiedy ukazywane jest miasto za dnia, które wygląda na niezwykle puste i generyczne. Bohaterowie spacerują ulicami, gdzie stężenie ludzi wcale nie pasuje do jednego z najbardziej zatłoczonych miejsc na świecie. Na szczęście rekompensują to nocne kadry, gdzie metropolia stanowi wyłącznie tło, lub sceny, w których bohaterowie przyjeżdżają na wieś i przebywają pośród roślinności.
Kolejnym mankamentem jest muzyka. Pomiędzy przyjemnym openingiem i w porządku endingiem nie pamiętam żadnego motywu muzycznego. Nie jestem w stanie sobie nawet przypomnieć, w jakie rejony wpadały utwory. Kompletna pusta w mojej głowie.
Netflixowa produkcja rozczarowuje też ograniczoną skalą wydarzeń. Chociaż bohaterowie przebywają w samym środku rządowych potyczek dyplomatycznych, walczą z postludźmi, jak również biorą udział w zwalczaniu buntowników, to nie czuć powagi sytuacji. Czasem, kiedy postaci rozmawiają o sytuacji na świecie, aż prosi się o prezentację w jakiejkolwiek formie, by móc zobaczyć realne konsekwencje ciągłej wojny. Zamiast tego mamy scenę w pierwszych odcinkach w zdegradowanych przedmieściach i jeden odcinek ukazujący spanikowanych, bojących się o własną przyszłość staruszków.
Wszystko to składa się na tytuł dobry. Nie pozbawiony wad, ale przyjemny i przystępny w odbiorze. Część starych fanów serii może się od niego odbić ze względu na zmiany, mające przyciągnąć nowe pokolenie widzów, ale mimo wszystko to wciąż ten sam, lubiany przez wielu Ghost in the Shell,tylko trochę inaczej wyglądający.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Ghost in the Shell: SAC_2045
Rok produkcji: 2020
Typ: anime cyberpunk
Reżyser: Shinji Aramaki, Kenji Kamiyama
Studio: Production I.G
Liczba epizodów: 12
Kocham GITS. Ale od tej nowej serii odbiłem się od razu. Piszesz, że jest „przyjemna i przystępna w odbiorze”. I to jest dla mnie jej największa wad. GITS były dotąd mroczne, niepokojące, nawet trudne w zrozumieniu (szczególnie Innocence). Chyba dobrze obrazuje tę różnicę właśnie motyw muzyczny. W filmach muzyka to przyprawiający o dreszcz majstersztyk (znów – mocno niepokojący). W SAC 1 i 2 wypada to gorzej. Ale po wysłuchaniu intra z SAC_2045 po prostu… uszy mi krwawią 🙂
Po części się z tobą zgadzam, lecz ja bym trochę lepiej ocenił to anime