Zauważyłem, że miewam liczne problemy z dziełami, które nawiązują do twórczości Lovecrafta (są drobnymi bądź jawnymi laurkami względem Samotnika z Providence), a przy tym cieszą się powszechną sympatią. Chyba łatwo się domyślić, dlaczego o tym wspominam. Dokładnie tak, mam pewne obiekcje względem Zagłady Gotham i postaram się o nich opowiedzieć w tej recenzji.
Co charakteryzuje opowiadania wspomnianego przeze mnie we wstępie pisarza? Wiele osób zapewne wskazałoby macki, złe księgi, tajne kulty. Wszystko to rzeczywiście w mniejszym lub większym stopniu pojawia się w tekstach amerykańskiego twórcy. Ale czy są to najistotniejsze aspekty? Nie wydaje mi się. Są one z pewnością najbardziej widoczne. Stanowią bowiem typowe motywy grozy, przez co najprościej jest skorzystać właśnie z nich. Inaczej jest z wątkami oraz symboliką wpisaną w większość tekstów Lovecrafta. Chodzi mi o strach przed obcością, nieuchronność szaleństwa dotykającego człowieka po zajrzeniu za cienką kurtynę rzeczywistości lub też powszechny marazm. Przedstawienie tych aspektów jest o wiele trudniejsze. Wymaga nie tylko wrzucenia do swojego dzieła wspomnienia o Wielkich Przedwiecznych, ale także odpowiedniego pokierowania całą historią i bohaterami. Tutaj właśnie pojawia się Zagłada Gotham ze scenariuszem napisanym przez Mike’a Mignolę oraz Richarda Pace’a, z którą mam nie lada problem. Mianowicie z jednej strony autorzy sięgnęli po te prostsze lovecraftowe nawiązania, ale z drugiej zrobili to w sposób niezwykle kreatywny, łącząc wątki charakterystyczne dla cosmic weird fiction z uniwersum DC.
Komiks rozpoczyna się w 1928 roku ukazaniem ekspedycji, która zawędrowała na Antarktydę. Członkowie wyprawy ewidentnie czegoś lub też kogoś poszukują. Jak się szybko okazuje, wśród wędrujących mężczyzn znajduje się Bruce Wayne, a towarzyszą mu Tim, Dick i Alfred. Zaledwie kilka stron później wspomniana grupka postanawia wrócić do Gotham, które w ciągu najbliższych kilku dni stanie się areną walki mistycznych czarnoksiężników, wielkich bóstw i ludzkości.
Czytając Batmana. Zagładę Gotham, powoli odhaczamy kolejne elementy wspomnianej grozy, takie jak: złowieszcza księga, członkowie tajnego kultu, tajemnicze morderstwo itd. I może miałbym do tego zastrzeżenia, gdyby nie fakt, że scenarzyści – o czym już wspominałem – postanowili podejść do wszystkiego kreatywnie. Mianowicie skorzystali oni ze znanych fanom DC Comics bohaterów, takich jak Harvey Dent czy Talia al Ghul i przedstawili ich w zupełnie nowych rolach. Podobnie jest z pewnymi motywami znanymi z innych komiksów o człowieku nietoperzu. Dowiadujemy się bowiem, co kryło się za śmiercią rodziców Wayne’a lub dlaczego akurat Gotham od początku swojego istnienia posiada duży problem z przestępczością.
Takie połączenie Batmanowego świata z lovecraftowymi motywami nie wywołuje kolejnego skrzywienia. Widać bowiem, że Mignola wraz z Pace’em przysiedli i zastanowili się, w jaki sposób połączyć świat DC z mitologią Cthulhu. I trzeba przyznać, że wyszło im to nie najgorzej. Generalnie czytając komiks, ma się wrażenie, że twórcy zdecydowali się odtworzyć jedną z sesji RPG, którą sami kiedyś prowadzili. Zaczyna się bowiem od wyprawy, potem mamy morderstwo i powolne rozwiązywanie zagadki, w której kolejne poszlaki są wraz z czasem podsuwane pod nos Batmana, aby pod koniec wydarzenia nabrały tempa. Wszystko to wywoływało u mnie jednoznaczne skojarzenie. Sama kryminalna tajemnica nie jest niczym specjalnym. Ot historia, której możemy spodziewać się po tego typu opowieściach.
Przyzwoicie wypada także strona graficzna. Nie można ukryć, że rysunki Troya Nixeya wraz z doborem stłumionych kolorów potęgują klimat grozy i wydają się zapowiadać, że coś przez cały czas czai się za rogiem, gotowe rzucić się na czytelnika w najmniej oczekiwanym momencie. Jedyny mankament, występujący niemal od pierwszej strony, to nazbyt uproszczone oblicza postaci. Podczas lektury nie sposób rozpoznać, kto akurat pojawia się w kadrze, dopóki człowiek nie wczyta się w dialog lub do chwili, gdy Bruce Wayne nie ubierze swojego nietoperzego stroju. Ładnie wyglądają także elementy wyciągnięte z lovecraftowej prozy – są wystarczająco poskręcane, dziwne i wynaturzone.
Batman. Zagłada Gotham jest z pewnością przyjemną lekturą na jeden, dwa wieczory. Spokojnie odnajdą się w nim czytelnicy niemający dotychczas doświadczeń z prozą naszego drogiego Samotnika, a kultyści wiedzący, co oznacza Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagi fhtagn odnajdą tutaj kilka ciekawych dziwadeł i straszydeł.