
Niektóre pomysły po prostu nie brzmią dobrze. Uwielbiam Warrena Ellisa – jego Moon Knight jest w ścisłej czołówce moich ulubionych komiksów, serialową adaptacją Castlevanii pomógł mi uwierzyć w amerykanizowane anime, a o spolszczenie jego autorskiego Global Frequency mógłbym błagać wydawców na kolanach. Brytyjczyk podarował nam naprawdę wiele świetnych historii, a jednak wieść o przejęciu przez niego serii Astonishing X-Men trochę mnie zaniepokoiła. Pierwszy i drugi tom, pisane przez Jossa Whedona, ubawiły mnie głównie ewoluującymi, ciepłymi relacjami w drużynie mutantów. Jakby nie chwalić Ellisa, to zupełnie nie brzmi jak klimat z jego podwórka.
Trzeci tom zabiera nas w mroczne (oho!) czasy, nawet jak na mutancie standardy trudności życiowych. Już jakiś czas wcześniej Wanda Maximoff, znana jako Scarlet Witch, w kulminacji dłuższej niedyspozycji emocjonalnej i psychicznej stwierdziła, że w sumie to ma dosyć wszystkiego, a zwłaszcza mutantów. Na skutek jej słów, no i oczywiście również magii szarpiącej strunami rzeczywistości, odpowiedzialny za supermoce Gen X zniknął z chromosomów większości uciśnionych. Nie przysłużyło się to nastrojom ekipy dowodzonej przez Cyclopsa – muszą stawiać czoła nowym trudnościom z dawno zapomnianą dozą cynizmu i kiepsko skrywanego żalu.

A trudności nie brakuje, bo oto nagle dochodzi do morderstwa, a ofiara jest teoretycznie nieistniejącym, nadprogramowym mutantem. Szybko okazuje się, że spopielony denat ma trochę inaczej ułożone DNA i zaczyna się szaleńczy taniec z nieznanymi, morderczymi antagonistami. W grę wchodzą alternatywne światy, ukryte twierdze i dyktowana obłąkaniem zdrada jednego ze sprzymierzeńców, czyli dla homo superior gorzki chleb powszedni. W drugim etapie historii, po snujących alternatywne (głównie sceptyczne) teorie Ghost Boxes, zaczynają się jeszcze poważniejsze kłopoty. Ktoś wyraźnie nieprzepadający za Drużyną X za pomocą mocno fikcyjnej genetyki zaczyna wykorzystywać zwłoki ich poległych towarzyszy do tworzenia mięsnych golemów. Obrzydliwa sprawa, a jej zwieńczenie z pewnością was zaskoczy. No, chyba że już dawno ktoś wam zrobił spoiler, w końcu to dosyć stary i naprawdę dobrze znany komiks.

No i taka makabra brzmi dokładnie jak Ellis, prawda? Problem w tym, że nijak to się ma do klimatu poprzednich przygód w tej serii. Ba, w ogóle głupio w tym momencie używać słowa „przygoda”. Bardziej pasowałoby coś w stylu „udręka”, „szkoła życia”, albo „spacer na golasa w deszczu szkła”. Recenzowałem jakiś czas temu Uncanny X-Force Ricka Remendera i nawet tamtejsza drużyna mutantów, teoretycznie ekipa do brudnej roboty, nie była tak brutalna i dekadencka, jak Wolverine i (nie)przyjaciele pod wodzą nowego scenarzysty. Najgorsze jednak jest to, że stosunki między bohaterami i wynikające z nich rozmowy nie są nawet minimalnie tak urokliwe i naturalne jak wcześniej. Cały czas miałem wrażenie, że wszyscy raczej nieudolnie udają zażyłość za pomocą niezręcznej ekspozycji, a najchętniej powbijaliby sobie wzajemnie szpony między żebra. Ewentualnie walnęli laserem w twarz, głównie laserem w twarz, bo Cyklop sięga tu wyżyn antypatyczności. Niestety po porównaniu z wydaniem oryginalnym zorientowałem się, że duża część dialogowych zgrzytów może wynikać z jakby pośpiesznej roboty tłumacza. Zbyt wiele dymków przełożono z zachowaniem anglojęzycznej gramatyki, a te zaadaptowane na polski często nie trafiały w ton. Dziwne to, bo ten sam człowiek wcześniej radził sobie z Astonishing X-Men dużo lepiej.

Skoro radosne odbijanie konwersacyjnej piłeczki nie ratuje już absurdalnej, trykociarskiej fabuły, to jak radzi sobie ona samodzielnie? O dziwo trochę lepiej, nieco sensowniej i bardziej spójnie, choć nadal do zrozumiałej przyziemności sporo brakuje. Warren Ellis zadaje sporo pytań, ważnych i poważnych, odpowiadając na nie za pomocą mocno fantazyjnych metafor. W sumie fajnie, że możemy zaobserwować różne podejścia mutantów do radzenia sobie z kryzysem, który nomen omen oznacza właściwie zagładę ich gatunku. Dobrze, że druga historia przedstawia inne spojrzenie na problem mutacji i związanego z nimi ostracyzmu. Tylko czy to wszystko musiało naprawdę być wyrażone za pomocą zdeformowanych, międzywymiarowych morderców i marvelowych podróbek Tytanów z Shingeki no Kyojin? No dobra, to X-Men, najwyraźniej musiało. Jakbym nie narzekał, te narracje działają, dobrze się je czyta, nawet jeśli pierwsza jest trochę powolna, a atmosfera ogółu przytłacza – zwłaszcza w porównaniu z poprzednimi tomami.
Dawno nie byłem też tak rozdarty pod względem oceny oprawy graficznej. Simone Bianchi ma ogromny talent, nie mogę zaprzeczyć. Jego rysunki są mroczne, niesamowicie szczegółowe, ale jednocześnie miękkie i płynne. Doskonale ogarnia projekty maszyn, tła i kompozycję poszczególnych kadrów, robiąc z nich zachwycające, samodzielne arty. Jednocześnie potrafi obdarzyć bohaterów, z jakiegoś powodu głównie Wolverine’a, absurdalnie durnymi minami i bardzo chętnie pozbawia ich widocznych oczu. Wygląda to czasami komicznie, zwykle po prostu groteskowo. Dużo większe wrażenie zrobili na mnie operujący podobnie drobiazgowym, plastycznie cieniowanym stylem Adi Granov i Clayton Crain, którym niestety przyszło ilustrować jedynie krótkie fragmenty wspomnianych wcześniej Ghost Boxes. Reszta wymalowała bardziej tradycyjną superbohaterszczyznę – bez lipy, ale i bez przesadnych zachwytów.

Nie o takie Astonishing X-Men nic nie robiłem, nie tego chciałem, chociaż w sumie czegoś podobnego spodziewałem się po nowym autorze. Peanów na temat tej odsłony serii na pewno pisać nie będę i wolałbym, żeby poszła w nieco inną stronę. Wydaje mi się, że robota Ellisa traci głównie przez porównanie z dużo cieplejszą i bardziej angażującą atmosferą wykreowaną przez jego poprzednika. Niepowtarzalny urok stworzony przez Jossa Whedona właściwie uniemożliwił mi otwarte podejście do trzeciego tomu, w którym nowy scenarzysta w typowy dla siebie sposób, zamiast bawić, zechciał wpisać komentarz społeczny w zdecydowanie odrębną, ciężką i mroczną historię. Może znajdzie to swoich zwolenników, fatalne na pewno nie jest, ale dla mnie ta seria skończyła się w poprzednim albumie.
Serdecznie dziękujemy wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Astonishing X-Men tom 3
Wydawnictwo: Marvel / Mucha Comics
Autorzy: Warren Ellis, Simone Bianchi, Phil Jimenez i inni
Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz
Data premiery: 13.09.2019
Liczba stron: 312