Shadow Warrior polskiego studia Flying Wild Hog może nie jest najpopularniejszą grą, jaką stworzono w Polsce i nie doczekał się jakiegoś superwielkiego grona fanów na świecie, ale bez wątpienia uznać należy go za jeden z najlepszych remake’ów gier. Przyjemna i wulgarna siekanina warszawiaków doczekała się stosunkowo pozytywnych recenzji, co dało deweloperom motywację do stworzenia kontynuacji, przy okazji której pokażą, że stać ich na więcej. Dzięki temu otrzymaliśmy grę podobną do części pierwszej, ale, zgodnie ze świętą zasadą sequeli, większą i lepszą.
Akcja Shadow Warrior 2 rozgrywa się pięć lat po wydarzeniach z pierwszej części, a trzeba Wam wiedzieć, że jest to kontynuacja z rodzaju tych, przy których znajomość poprzedniczki jest wskazana. Wydarzenia z niej bardzo mocno ukształtowały świat, którzy przyjdzie nam przemierzać, natkniemy się też na wiele postaci czy odniesień do części pierwszej. Co prawda zostają one pokrótce wytłumaczone, tym niemniej mogą stanowić spojler, jeżeli nie grało się w „jedynkę”, a do tego są to tylko podstawowe informacje pomocnicze, które nie zastąpią znajomości fabuły. Tym niemniej ponownie wcielamy się w ninja-erotomana Lo Wanga, który podejmuje się dla yakuzy misji odnalezienia pewnej ważnej dla organizacji dziewczyny. Akcja ratunkowa nie idzie jednak do końca zgodnie z planem i koniec końców dusza dziewczyny zostaje przeniesiona do ciała Lo Wanga. Ten, chcąc nie chcąc, musi odkręcić sytuację, co będzie polegało głównie na przerobieniu na mielone całych hord przeciwników.
Fabuła gry jest w najlepszym razie taka sobie, chociaż nie oszukujmy się: nie ona jest najważniejsza. Może i jest gorsza niż w „jedynce”, ale Shadow Warrior 2 nadrabia jednak rozbudowaniem. Podczas gdy w pierwszej części po prostu przeskakiwaliśmy do miejsca kolejnego zadania i je wykonywaliśmy, w „dwójce” nie jest to konieczne – pojawiają się zadania dodatkowe, które można wykonywać w dowolnej kolejności, na pewien czas ignorując główny wątek fabularny. Zaliczanie ich nie jest konieczne, ale mimo wszystko warto się za to zabrać, dzięki czemu nie tylko poznamy dodatkowe zabawne scenariusze, ale też zdobędziemy więcej doświadczenia i pieniędzy oraz niedostępne inaczej umiejętności i bronie. Mimo przeciętnego scenariusza, grze nie można odmówić bardziej rozbudowanych niż w „jedynce” bohaterów, którzy są naprawdę świetni – przynajmniej jeżeli lubi się postaci, które co i rusz rzucają mięsem albo niewybrednymi komentarzami czy żartami. A humor to rzecz, która w scenariuszu spodobała mi się najbardziej: jest wulgarny, chamski, nierzadko kloaczny, często jednak odwołujący się do popkultury albo autoparodystyczny. Kto lubi taki rodzaj dowcipasków, zbliżony chociażby do Miasteczka South Park, ten zapewne, tak jak ja, często będzie turlał się ze śmiechu po podłodze odnajdując ciasteczka z wróżbami czy słuchając rozmów bohaterów, pełnych docinków, których nie powstydziliby się bohaterowie Bulletstorm.
Kolejną rzeczą, która odróżnia Shadow Warrior 2 od części pierwszej, jest rozbudowanie – i to nie tylko fabularne. Znacząco rozwinięto drzewko umiejętności Lo Wanga – częścią z nich dysponuje on już na początku, inne może kupić, zdobyć podczas zadań głównych lub pobocznych, a każda umiejętność posiada kilka poziomów zaawansowania. Mamy tutaj do czynienia nie tylko z dodatkowym zdrowiem czy chi (pozwalającym korzystać z nadprzyrodzonych zdolności), ale również z rozmaitymi umiejętnościami bojowymi. Ulepszać można również samego bohatera, jak i jego uzbrojenie. Broni jest w grze co najmniej kilkadziesiąt – od shurikenów i mieczy, poprzez broń palną, po piły łańcuchowe i wyrzutnie rakiet – a każdą z nich „zakląć” można maksymalnie czterema ulepszeniami. Takich ulepszeń jest kilkadziesiąt, co w połączeniu z poprzednimi elementami pozwala na dość sensowne dostosowanie bohatera pod siebie i obranie ścieżki, jaką chcemy podążać. Chociaż w teorii Shadow Warrior 2 jest first-person shooterem, osobiście poszedłem w kierunku first-person slashera, koncentrując się przede wszystkim na rozwijaniu broni siecznej i umiejętności ninja, broń palną spychając na drugi plan jako pomocniczą.
To jednak jeszcze nie koniec ulepszeń. Twórcy postarali się o to, żeby również odwiedzane przez nas poziomy były lepsze. Niech skonam, są cholernie klimatyczne! Nie licząc może futurystycznego Zilla City, które jakoś nieszczególnie przypadło mi do gustu, ale te typowo japońskie wsie – no po prostu cudo! Tutaj jakaś drewniana chatka, tutaj buddyjski posąd, tutaj jaskinia, tam polanka – na klimatyczność lokacji nie można narzekać, ale dodatkowo zostały one dobrze zaprojektowane. Odwiedzane miejscówki są niemałe, wielopoziomowe i czasem można się na nich pogubić. Chociaż celem zadania z reguły jest tylko pewien fragment obszaru, nic nie stoi na przeszkodzie temu, żeby zbadać go cały, co pozwala zyskać dodatkowe wyposażenie i doświadczenie.
Jak już wspomniałem, to nie fabuła jest w Shadow Warrior 2 najważniejsza – mięskiem jest tutaj walka, która zrealizowana została po prostu fenomenalnie! Jeżeli miałbym ten element do czegoś porównać, postawiłbym na tegoroczny Doom – obie produkcje kładą nacisk przede wszystkim na szaleńcze tempo i radosną eksterminację przeciwników w towarzystwie hektolitrów juchy. Omawiana gra wygrywa jednak z dzieckiem id Software znacznie większą ilością broni oraz umiejętności, jak również zróżnicowaniem przeciwników. Tych jest kilka rodzajów (zmutowana flora, demony, yakuzowie i roboty), ale w każdej tej grupce znajduje się kilka różnych typów wrogów, a w sumie jest ich ponad czterdzieści. Część z nich to zwykłe mięso armatnie, ale poza nimi są przeciwnicy wytrzymalsi oraz minibossowie, będący z reguły większą i mocniejszą wersją któregoś z podstawowego rodzaju wrogów. Ale nawet ci podstawowi nie są robieni na jedno kopyto – większość z nich ma odporność na jakiś konkretny czynnik zewnętrzny, pospolity pazur może zmutować w większą wersję, mata hari spawnować hari maty, a matka dronów do momentu zlikwidowania będzie wypuszczała kolejne drony. Większość podstawowych przeciwnikow występuje w też wersjach niestandardowych, nieco większych i wytrzymalszych. Na planszach dodatkowo bardzo gęsto rozmieszczone są pojemniki, które po zniszczeniu uwalniają pożogę, chłód albo toksyny, co daje dodatkowe możliwości. Wrogowie z reguły atakują kupą, tak więc nawet walcząc z minibossem otoczeni będziemy przez tłum pomniejszych wrogów. Wymusza to pozostawanie w ciągłym ruchu, a po kilku potyczkach, które zawsze są intensywne, autentycznie możemy nabawić się bólu nadgarstków, i to grając na padzie. Miłe jest jednak to, że sensownie poradzono sobie z poziomem trudności i nawet na najniższym gra nie przechodzi się sama – co prawda przy odpowiednio dobranych bądź rozwiniętych umiejętnościach i broniach ciężko na nim zginąć, przez co możemy czuć się jak megakozak, za którego uważa się Lo Wang, ale przeciwnicy nie padają od jednego ciosu, więc pokonanie kilkunastoosobowej grupki wymaga jednak pewnych umiejętności i daje satysfakcję. A im wyższy poziom trudności, tym ta satysfakcja jest większa, chociaż nierzadko poprzedzona jest frustracją. Walkę w grze prowadzić można również w trybie kooperacji z maksymalnie trzema kompanami – chociaż rozgrywa się ona na tych samych mapach, żywotność przeciwników jest większa, wymuszając współpracę pomiędzy graczami. Prawdopodobnie właśnie ze względu na kooperację zdecydowano się na obszerniejsze mapy, dające więcej możliwości w tym trybie.
Shadow Warrior 2 pochwalić może się również przyzwoitą oprawą audiowizualną. Co prawda projekty postaci i ich animacje są w najlepszym razie przeciętne, to już tekstury otoczenia są zadowalające, tworząc ładne i klimatyczne otoczenia, a całość hula w rozdzielczości Full HD i trzymając stałe 60 klatek na sekundę. Aktorzy głosowi wypadają całkiem nieźle, ale jeśli idzie o audio, to największym plusem jest muzyka – usłyszymy zarówno dobre, cięższe kawałki, jak i utwory spokojniejsze, niekiedy z wokalizą albo chórem, czasem inspirowane muzyką japońską. Samych japońskich dźwięków też jest w grze sporo, osobiście żałuję tylko, że tak rzadko słychać w niej charakterystyczne cykady higurashi, które dość często pojawiały się w „jedynce”.
Jak dotąd grę chwaliłem, wyliczając drobne niedoskonałości, ale czy posiada ona jakieś większe wady? Niestety tak – lokacje, chociaż klimatyczne, są powtarzalne, co z czasem może trochę nudzić. Poza bazami tak naprawdę odwiedzamy tylko trzy lokacje – Wzgórza Cienia, wioskę Katastrofa oraz Zilla City, a dla niepoznaki na początku misji rzucani jesteśmy w inne ich zakątki. Co prawda za każdym razem spotykamy innych przeciwników, którzy mogą być rozmieszczeni inaczej, w miejscu, w którym wcześniej był kufer ze skarbem, teraz mogą znajdować się momenty, a te same miejsca niekiedy odwiedzamy o różnych porach, co wpływa na ich wygląd, nie zmienia jednak faktu, że większość zadań wykonujemy w tych samych lokacjach, siłą rzeczy musząc przejść przez miejsca, które wcześniej odwiedziliśmy już kilkakrotnie. Niechybnie związane jest to z trybem kooperacji – jego zaimplementowanie prawdopodobnie skutkowało ograniczeniem liczby map, żeby rozgrywki można było prowadzić na kilku tych samych mapach. Chociaż stwierdziłem, że walka jest świetna, to jednak i ona nie ustrzegła się pewnej wady – przy dużej grupie przeciwników i rozmaitych efektach wizualnych (krew i deszcz, wystrzały, wypadające z pokonanych przeciwników przedmioty, smugi, ogień, lód, latające głowy i kończyny wrogów itd.), na ekranie robi się chaos i trudno jest zorientować się w tym, co się dzieje. Nierzadko wymuszało to bezmyślne maszowanie prawego spustu z nadzieją, że uda się przetrzebić szeregi wroga.
Shadow Warrior 2 nie jest grą idealną, ale bez wątpienia bardzo dobrą. Już część pierwsza była świetna, ale Polacy z Flying Wild Hog nie spoczęli na laurach – zamiast wydać drugi raz to samo, postarali się, żeby kontynuacja była lepsza i udało im się. Gra wygląda i brzmi ładniej, jest bardziej rozbudowana, zawiera tryb kooperacji. Ukończenie trybu fabularnego w pojedynkę to kwestia 10-12 godzin, co jak na FPS jest mimo wszystko całkiem niezłym wynikiem, a żywotność gry może przedłużyć kooperacja, jeżeli ktoś lubi rozgrywki grupowe. Biorąc pod uwagę rozsądną cenę – 130 złotych – otrzymujemy produkcję, której zdecydowanie warto dać szansę, zwłaszcza jeżeli jest się miłośnikiem sieczek, wartkiej akcji i wulgarnego humoru. Jeżeli jednak nie miało się styczności z częścią pierwszą, warto najpierw sięgnąć po nią – fabuła „dwójki” może i nie jest wybitna, ale bardzo często odnosi się do „jedynki”, więc jej znajomość pozwoli na czerpanie większej radości z kontynuacji.
Podsumowanie
Nasza ocena
Plusy:
+ humor
+ projekt lokacji
+ muzyka i dźwięki
+ walka
+ sporo broni, zdolności i ulepszeń
+ różnorodność przeciwników
+ tryb kooperacji
Minusy:
– lokacje się powtarzają
– walki niekiedy są zbyt chaotyczne