Morze Złodziei czeka na śmiałków, którzy gotowi są znieść niewygodną koję, szkorbut i słoną morską wodę w imię wielkich przygód i pirackiej sławy. Jeżeli kochacie szanty, nie boicie się rumu, a choroba morska jest wam obca ‒ to gra w sam raz dla was! W innym wypadku i tak warto spróbować. Jestem beznadziejnym przypadkiem szczura lądowego, mimo tego bawiłem się świetnie. Sea of Thieves opowiada o jak już mogliście się domyślić, piratach i statkach. Jeżeli chcielibyśmy ją sklasyfikować, najtrafniej byłoby opisać ją jako wieloosobową grę przygodową, w której można bawić się w pojedynkę lub w kooperacji.
Rozgrywkę rozpoczynamy od możliwości wyboru sylwetki bohatera, którą wraz z czasem i zarobionymi funduszami będziemy mogli personalizować wedle uznania. Oprócz garderoby, uczesania i tatuaży zmienimy także wygląd poszczególnych elementów wyposażenia, takich jak wiadro, wędka, broń, instrumenty czy kufel. Poza naszą postacią indywidualnemu dopasowaniu podlega również okręt, na którym pływamy. Także tutaj będziemy mogli sporo zmienić: kadłub, ster, armaty, żagle, praktycznie wszystko, co można wyróżnić jako osobny element łodzi. Na koniec możemy sięgnąć do naszego prawdziwego portfela, żeby dokupić wyjątkowe gesty, ubrania albo zwierzątka, które będą towarzyszyły nam podczas rozgrywki. Jednak zakres urozmaiceń dostępnych za walutę z gry jest na tyle duży, że wydawanie realnych pieniędzy jest całkowicie zbędne.
Przed pierwszym rejsem warto zapamiętać, że nie przejdziecie do trybu offline, ani nie włączycie bezpiecznego trybu. Inni gracze mogą na was polować tak samo, jak NPC. Dla niektórych napadanie na inne statki to główna rozrywka. Największym gwarantem względnego bezpieczeństwa będzie pełna załoga, czyli 4 osoby (włącznie z nami). Możemy wtedy wejść za stery największego statku, który zapewnia ogromną siłę ognia, ułatwia abordaże oraz sprawia, że płynąc z wiatrem, poruszamy się z dużą prędkością. Ciężko jednak znaleźć pełen skład; zebranie naraz trójki znajomych na dłuższą żeglugę jest chyba najbardziej problematycznym elementem tej gry. Naturalnie, możemy spróbować złożyć załogę z losowych graczy, jednak w takim wypadku zawsze pojawia się ryzyko przypadku, a trolle są wszędzie. Z doświadczeń własnych oraz moich znajomych wiem jednak, że losowe zespoły pod komendą doświadczonego gracza mogą dać niekiedy zabawę lepszą niż gra ze swoimi znajomymi. Zwłaszcza jeżeli wasz tymczasowy kapitan mocno wczuje się w rolę.
Kiedy już zbierzemy komplet marynarzy lub ruszymy na pełne morze w niepełnym składzie, stanie przed nami wiele różnorodnych możliwości i praktycznie brak wskaźników na mapie. Po przebudzeniu w tawernie sami decydujemy, co chcemy robić: polować na innych graczy lub NPC, wykonywać zadania znalezione w butelkach (morska poczta), uczestniczyć w pirackich opowieściach, brać udział w globalnych eventach, łowić ryby, polować na potężne morskie kreatury… Jest tego cała masa. Mnie do gustu przypadły najbardziej morskie bitwy i opowieści. Potyczki wymagają zdecydowanie więcej doświadczenia. Sposobów na rozprawienie się z przeciwnikami mamy wiele. Standardowo możemy wdać się w wymianę ogniową i skutecznymi manewrami w kilku salwach zrobić z kadłuba wrogiego okrętu sito. Do bardziej wymyślnych taktyk należy wystrzeliwanie członków naszej załogi z armat, żeby dokonać abordażu lub dyskretne wdzieranie się na pokład z wody. Szczytem pirackiej dywersji jest wskoczenie na wrogi statek z beczką prochu i zdetonowanie jej pod podkładem albo opuszczenie wrogiej kotwicy. W trakcie takiej walki może jednak zabraknąć nam kul do zniszczenia cudzego lub desek do naprawiania własnego okrętu. Dlatego wielu graczy stawia na przebiegłość. Zakradnięcie się na zacumowany statek czy ostrzelanie go ze swojej łajby to ogromna oszczędność czasu i środków. Walczyć można też na lądzie, jednak to nie jest tak ekscytujące. Szabla i kilka rodzajów broni palnej (pistolet, garłacz i karabin) to za mało, żeby konkurować z rozmachem starcia okrętów.
Opowieści natomiast skupiają się w większym stopniu na eksploracji. W ich trakcie odnajdujemy wyspy, zatopione lub zakopane skarby, rozwiązujemy zagadki oraz otwieramy zaginione skarbce. Wszystko bez pomocy wszechobecnych dziś wskaźników, minimap i wyznaczników trasy. Na podstawie oszczędnych wskazówek musimy sami odnaleźć właściwe miejsce: może to być rysunek mapy, może być opis trasy czy magiczny kompas wskazujący nam drogę (jak w Piratach z Karaibów). Podpowiedzi z interfejsu nie dostaniemy także podczas rozwiązywania zagadek, które musimy w całości rozgryźć sami. To odświeżający rozgrywkę poziom wymagań; brakuje mi podobnych rozwiązań w większej liczbie gier.
Wszystkie pozostałe aktywności są mniejszym lub większym miksem eksploracji i walki. Przy odpowiednim dawkowaniu każda z nich może dostarczać przez długi czas ogromną frajdę. Przy dłuższych sesjach pojawia się — przynajmniej u mnie — monotonia. Mimo wszystko jest tutaj bardzo dużo powtarzalności, szczególnie jeżeli skupimy się na robieniu tylko jednego spośród dostępnych zadań podczas pojedynczego posiedzenia. Całość ratują losowe spotkania na morzu z megalodonem lub krakenem, choć równie dobrze potrafią być prawdziwym wrzodem na tyłku. Kiedy płyniemy z jednego końca mapy na drugi, musząc przemieszczać się pod wiatr, pojawienie się macek dookoła statku potrafi postawić wszystkich na nogi i zmobilizować do gry. Z drugiej strony, widok tych samych macek, gdy po długim zadaniu wracamy już ze skarbami, potrafi podsycić marynarską brać do częstych okrzyków „urwał” i nie tylko.
Te i podobne hasła mogą zresztą posypać się z ust graczy niejednokrotnie, ponieważ w pirackim świecie nie ma miejsca na litość. Żaden punkt kontrolny, zapis, ani magiczna skrzynka nie ocalą waszego ładunku przed chciwą konkurencją. Wracając ze skarbami zbieranymi przez trzy godziny, możecie wpaść na potężny galeon, który zatopi wasz statek, a wraz z nim wszelkie bogactwa, które później wyłowią napastnicy. To jedne z tych momentów, kiedy najbardziej odechciewa się grać, ale to także ryzyko wpisane w filozofię Sea of Thieves. Albo to się pokocha, albo lepiej zaoszczędzić sobie niepotrzebnych nerwów.
Jako że oprawa audiowizualna wydaje mi się w recenzowanym tytule najmniej istotna, zostawiłem jej omówienie na koniec. Grafika w grze nie zapewnia wodotrysków zachwytu, ale jest estetyczna. Nieco baśniowo-bajkowa stylistyka może zniechęcić tych, którzy szukają czegoś bardziej realistycznego, ale dzięki takiemu wyborowi wymagania sprzętowe gry są niższe przy jednoczesnym zachowaniu atrakcyjności. Choć może się to nie podobać, moim zdaniem idealnie pasuje do tego tytułu. Gorzej wypada muzyka. Nie jest zła. Zazwyczaj pasuje do sytuacji, tylko z rzadka potrafi przełączyć się na coś od czapy, jednak nie zapada w pamięć. Gdybym usłyszał jakąś ścieżkę dźwiękową z Sea of Thieves, prawdopodobnie bym jej nie rozpoznał, nawet jeśli usłyszałbym ją w grze przed dziesięcioma minutami. No, może z wyjątkiem melodii, które możemy odgrywać sami za pomocą instrumentów. Te zrealizowano świetnie. Są chwytliwe jak diabli. Co do reszty: bardziej mi podchodziły puszczane w tle szanty i nieśmiertelny Krzysztof Krawczyk, który chciał zostać marynarzem.
Pływając po Morzu Złodziei, czeka nas wiele emocji: tych pozytywnych i tych negatywnych. To dobra gra, która nie traktuje gracza jak nieporadnego dziecka, a to rzadkość w obecnych czasach. Przez to, że niczego nie podsuwa się nam pod nos, jesteśmy zmuszeni szukać atrakcji i wyzwań na własną rękę. To dla wielu osób może być problemem, ale dla mnie stanowi najmocniejszą stronę SoT. Jeżeli jesteście gotowi na sporadyczną morską monotonię: Morze Złodziei czeka!
SZCZEGÓŁY
Tytuł: Sea of Thieves
Platformy: PC, Xbox One, Xbox Series S/X
Producent: Rare
Wydawca: Microsoft Studios
Data Premiery: 28.09.2020
Recenzowany egzemplarz: PC