SIEĆ NERDHEIM:

Kolory szczęścia. Recenzja gry Life is Strange: True Colors

KorektaJustin
Life is Strange: True Colors - screen z gry
Life is Strange: True Colors – screen z gry

Pierwsza część Life is Strange zajmuje szczególne miejsce w moim gamingowym serduszku. Dość powiedzieć, że ów tytuł uważam za jeden z lepszych, w które grałem i lubię wrócić sobie do niego, aby raz jeszcze przeżyć przygody nastoletnich Max i Chloe. Podobnie sprawa ma się z dodatkiem Before the Storm. Niestety od drugiej odsłony serii odbiłem się dość szybko. Trudno jest mi nawet sprecyzować, co takiego sprawiło, że nie chciało mi się kontynuować historii dwójki braci. Do trzeciej części Life is Strange podchodziłem z mieszaniną nadziei i obaw. Co z tego ostatecznie wyszło?

W pierwszej kolejności warto wspomnieć, że za grę nie odpowiada już Dontnod. Marka, należąca do Square Enix, została na czas trzeciej odsłony przekazana Deck Nine, które wcześniej stworzyło wspomniane już Before the Storm. Czy owa zmiana jest dostrzegalna? Nieszczególnie. Life is Strange: True Colors nie jest żadną rewolucją w konwencji przygodówek kojarzących się z interaktywnymi filmami. Jedyna znacząca różnica dotyczy cyklu wydawniczego. Poprzednie odsłony były bowiem dzielone na epizody ukazujące się w dwumiesięcznych odstępach. Fabuła prezentowana w omawianej grze została co prawda podzielona na pięć części, ale wydawca zdecydował się wypuścić całość w jednym dniu, dzięki czemu gracze nie musieli niepotrzebnie oczekiwać na kolejne odcinki.

Life is Strange: True Colors - screen z gry
Life is Strange: True Colors – screen z gry

Główną bohaterkę najnowszej odsłony serii poznajemy już w pierwszych sekundach. Jest nią obdarzona nadnaturalnymi mocami Alex, która postanowiła po wieloletniej rozłące przyjechać do swojego brata mieszkającego w urokliwym Haven Springs. Dziewczyna poznaje społeczność miasteczka, nawiązując nowe przyjaźnie, które z czasem będą mogły przejść w romanse. Jak zawsze jednak w tego typu historiach, sielanka nie trwa wiecznie i nad protagonistką zawisają ciemne chmury. Przyjdzie jej rozwiązać zagadkę sprzed lat, która, jak się szybko okaże, nie jest tym, czym pierwotnie się wydawała.

Podobnie jak w przypadku pierwszej części, to relacje między bohaterami stanowią największy atut Life is Strange. Niezwykle przyjemnie jest patrzyć jak Alex pod kierownictwem gracza lub graczki nawiązuje kolejne znajomości. Dodatkowo każda postać posiada swój charakter i nie stanowi papierowej, jednowymiarowej wycinanki. Oczywiście najbardziej wyróżniają się pierwszoplanowe postaci, czyli Ryan i Stephanie. Oboje niezwykle szybko stają się najbliższymi przyjaciółmi Alex i pomagają jej w licznych problemach. Co jednak istotne, wspomniany wątek kryminalny wcale nie jest najważniejszy, jak mogłoby się pierwotnie wydawać. Fakt, popycha on całą fabułę do przodu, ale w międzyczasie dużo istotniejsze jest to, jak Alex funkcjonuje po niezwykle głębokiej tragedii, jak odbudowuje swoje życie i stara się znaleźć szczęście. Tak naprawdę to te obyczajowe sekwencje stanowią kwintesencję gry i sprawiają, że zapewne nigdy nie przestanę wspominać Life is Strange: True Colors.

Life is Strange: True Colors - screen z gry
Life is Strange: True Colors – screen z gry

Na pochwałę zasługują też wątki dodatkowe, związane z niektórymi mieszkańcami Haven Springs. Każdy ma swoją małą historię – część z nich odkrywamy podczas przechodzenia wątku głównego, a niektóre poznamy wyłącznie wówczas, gdy odwiedzimy daną lokację w odpowiedniej chwili lub właściwie poprowadzimy linię dialogową. Warto tutaj wspomnieć o historii pewnego samotnego górnika, któremu będziemy w stanie pomóc za sprawą mocy protagonistki.

No właśnie! Bo jak już nadmieniłem, Alex dysponuje specjalnymi zdolnościami. Potrafi mianowicie zobaczyć wokół ludzi aury, dzięki którym odczytuje stan emocjonalny osoby oraz potrafi nim manipulować. Jeżeli zdecyduje się na drugą opcję, to czasem przychodzi jej jednak zapłacić za to pewną cenę. Może w pierwszej chwili nie brzmi to tak spektakularnie jak cofanie czasu lub telekineza, ale spokojnie, twórcy zadbali, aby moc bohaterki była odpowiednia względem przygotowanej historii.

W Life is Strange: True Colors gra się podobnie jak w poprzednie odsłony serii. Mamy bowiem do czynienia z grą przygodową z perspektywy trzeciej osoby. Kierując protagonistką, eksplorujemy różne zakamarki miasteczka (czasem oddane w nasze ręce będzie niemal całe Haven Springs, a czasem będziemy musieli poruszać się po korytarzowej mapie). Głównymi aktywnościami pozostają więc chodzenie, rozmawianie i wchodzenie w interakcje z różnymi przedmiotami, które albo posłużą nam w zadaniu, albo przybliżą historię miasteczka lub mieszkańców. Podczas dialogów często przyjdzie nam podejmować decyzje, od których zależy, jakie konsekwencje będzie miała dana konwersacja. Czasem doprowadzimy do tego, że ktoś nas znielubi, a kiedy indziej zgodzimy się na zwariowany taniec do rockowej piosenki. A, no i używa się supermocy, ale o tym już napisałem…

Life is Strange: True Colors - screen z gry
Life is Strange: True Colors – screen z gry

Na koniec należy wspomnieć o jeszcze dwóch aspektach. Pierwszym z nich będzie muzyka, która w trzeciej części serii wypada fenomenalnie. Dobór piosenek jest po prostu doskonały. Utwory tworzą niezwykły klimat: raz idyllicznego miasteczka, kiedy indziej romantycznego spotkania albo intymnej rozmowy dwójki skrzywdzonych ludzi. W szczególności kompozycje maxmtoon przypadły mi do gustu. Life is Strange: True Colors wygląda też niezwykle dobrze. Jasne, jest to grafika mocno stylizowana, ale to, jak zostały dobrane kolory lub zaprojektowane pełne szczegółów lokacje, oddaje niezwykle wysoki poziom. Obłędnie wypada także większość cutscenek. Ich reżyseria i gra światła tworzą niezwykłe obrazy, które dopełnione muzyką nie raz chwytają za serducho.

Niemal dwa lata zajęło mi zabranie się za Life is Strange: True Colors. Teraz żałuję, że aż tyle zwlekałem, ale jak to się mówi: lepiej późno niż wcale. Trzecia odsłona serii jest bowiem naprawdę bardzo dobrą grą od strony fabularnej. Historia to świetny emocjonalny rollercoster, potrafiący w jednej sekundzie wywołać u gracza rozbawienie, a w następnej uderzyć głębokim smutkiem. Omawiana produkcja nie jest może lepsza od pierwszej części, ale żaden to problemem, gdyż i tak reprezentuje wysoki poziom i w moim prywatnym rankingu zapewne zmieściłaby się w TOP10.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Life is Strange: True Colors
Wydawca: Square Enix
Producent: Deck Nine
Platformy: PC, PS4, PS5, XONE, XSX
Gatunek: gra przygodowa
Data premiery: 7.12.2021
Recenzowany egzemplarz: PS5

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
FilmCda
6 miesięcy temu

Dziadostwo 🙂 John Wick by załatwił z nim sprawe 😀

Adam "Sumo" Loraj
Adam "Sumo" Loraj
Rocznik '98. Student historii. Sięga w równej mierze po anime, filmy, gry wideo, komiksy i książki. Fan twórczości Hideo Kojimy, Guillerma del Toro i Makoto Shinkaia. Od najmłodszych lat w jego sercu pierwsze miejsce zajmują Pokemony, a zaraz potem Księżniczka Mononoke. Prowadzi i gra w papierowe RPGi, w szczególności w Zew Cthulhu i Warhammera. Za najlepszego światowego muzyka uważa Eltona Johna, a polskiego Jacka Kaczmarskiego. Swoje opowiadania publikował w m.in. magazynach: Biały Kruk, Histeria, Szortal na Wynos lub w antologii Słowiański Horror.
Pierwsza część Life is Strange zajmuje szczególne miejsce w moim gamingowym serduszku. Dość powiedzieć, że ów tytuł uważam za jeden z lepszych, w które grałem i lubię wrócić sobie do niego, aby raz jeszcze przeżyć przygody nastoletnich Max i Chloe. Podobnie sprawa ma się...Kolory szczęścia. Recenzja gry Life is Strange: True Colors
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki