Blasphemous jest jedną z tych gier, które aktualizacja wznosi na wyższy poziom. Darmowe rozszerzenie The Stir of Dawn naprawia mankamenty oryginalnej rozgrywki i wydłuża jej żywotność przez długo oczekiwany tryb NG+. Dzięki tym kilku usprawnieniom świat Cvstodii odżył i może nie stał się milszy dla swoich mieszkańców, ale za to zdecydowanie przyjemniejszy dla gracza.
Gra jest metroidvanią, ozdobioną przez cudowny pixel art i osadzoną w świecie czerpiącym pełnymi garściami z motywów chrześcijańskich. Cvstodia przeżyła manifestację Dotkliwego Cudu (Grevious Miracle), który dokonał w ludziach fizycznych manifestacji wszystkich grzechów. Sceneria jest pełna miodnej, barokowej przesady wypełnionej istotami rodem z Ogrodu rozkoszy ziemskich Boscha, tylko bardziej uzbrojonymi. Naszym protagonistą jest anonimowy Pokutnik, jedyny ocalały z zakonu, który starał się zrobić coś z tym bałaganem. Będziemy kończyć robotę za naszych braci i siostry, uzbrojeni w miecz Mea Culpa.
Blasphemous czerpie też inspirację z Dark Souls. The Game Kitchen wprowadzili pewną innowację w postaci Winy – kiedy umrzemy, nie stracimy naszych zdobytych punktów (tutaj Łzy), ale będziemy otrzymywać ich mniej i skraca się nasz pasek Żarliwości (Fervour, czyli mana). Efekty się kumulują i możemy pozbyć się ich przez odnalezienie figury w naszym miejscu zgonu albo pójście do posągu spowiednika. I tak jak w typowym soulslike, możemy przejść grę bez zrozumienia fabuły. Czemu walczymy z wielkim bobasem, atakującym pępowiną z ludzką twarzą? Cud jeden wie, ale klimat jest. Dla chętnych nie zabraknie masy tekstu do przeczytania w opisach każdej znajdźki. W czasie przygody będziemy mogli odpocząć w miasteczku Albero i wykonać kilka zadań dla jego mieszkańców. W terenie nie zabraknie też NPC-ów dotkniętych przez Cud, transformowanych w udręczoną wersję własnych pragnień i win.
Nasz heros w dużej czapce, zgodnie z duchem metroidvanii, będzie pokonywał nieliniowo labirynty lokacji. Z czasem będziemy odblokowywać nowe możliwości poruszania się (odpowiadają za to relikwie, możemy mieć naraz przygotowane trzy) i poszerzać nasz wachlarz umiejętności w walce Mea Culpą. Machanie ciągle tym samym żelastwem urozmaicimy sobie ulepszeniami dla postaci (paciorki modlitewne) i miecza (serca) oraz modlitwami, czyli odpowiednikiem czarów. Jest dużo miejsca dla kreatywności gracza, ale mimo to działa reguła, że najprostsze i najnudniejsze rozwiązania (jak bonus do życia albo zmniejszenie obrażeń) są najpraktyczniejsze. Tryb NG+ wstrząsa tym w posadach, o czym później.
Akcja jest jak w filmach Tarantino – wszędzie sika krew, latają członki i biega się na bosaka. Przeciwnicy to zarówno popychadła, których jedyną rolą jest utrudnianie skakania po platformach, jak i wymagające wysiłku dranie. Jest w czym wybierać pośród obiektów naszej nienawiści (dla mnie byli to zawsze wrogowie uzbrojeni we włócznie, szybsi niż się wydają). Użycie parowania albo specjalnego ataku może dać okazję do szybkiej egzekucji, wyglądającej zadowalająco makabrycznie. Radosnej sieczki nie brakuje i momentami można się napocić, ale kiedy Pokutnik urośnie w siłę, zabijanie staje się jedynie rutyną do odhaczenia. Wrażenie pogłębia się, kiedy pokonujemy przestrzenie służące wyłącznie wypełnieniu zgrają wrogów luki między ciekawszymi obszarami.
Eksplorację i przebijanie się przez hordy wypaczonych grzeszników wieńczymy starciem z bossem. Są kreatywnie zaprojektowani i nie walczą na jedno kopyto, choć częściej niż od ich ciosów ginąłem od standardowych przeszkód– kolców i opadających ostrzy. Pikselowe giganty prezentują się widowiskowo na ekranie, ale starcia wydają się odrobinę za statyczne, a w najlepszym wypadku głównie polegają na unikaniu zmieniającego się deszczu pocisków (szczególnie zgrzeszył tym finałowy przeciwnik). O niebo lepiej wypadają spotkania z kimś naszych rozmiarów – zamiast pląsania między pociskami dostajemy wartkie pojedynki, wymuszające użycie pełnej puli możliwości Pokutnika.
I tutaj skierujmy blask świecy na DLC The Stir of Dawn. Jeśli po kilku godzinach krwistej rozrywki koniec Blasphemous wyda wam się, jak mi, za łatwy, koniecznie trzeba odpalić wprowadzony tryb NG+, zwany też Prawdziwą Udręką, przy którym normalna gra jest niemal samouczkiem. Obok standardowych rozwiązań (większy poziom życia przeciwników, zachowanie naszych znajdziek i ulepszeń z poprzedniej gry itd.) daje nam wybór jednej z trzech Pokut, gwałtownie zmieniających mechanikę postaci. Każda jest wielkim kijem z małą marchewką na końcu, zwiększającym poziom trudności i zmuszającym nas do używania zróżnicowanych kombinacji ekwipunku, aby zmaksymalizować oferowaną premię. Możemy na przykład otrzymać karę do ataków mieczem i tracić Żarliwość przy otrzymaniu obrażeń, ale ta ostatnia będzie się ciągle regenerować, co otwiera drogę do siania zniszczenia modlitwami. Za wysiłek otrzymamy skórki dla Pokutnika i specjalne paciorki różańca, do użycia przy kolejnym NG+. Jednak prawdziwą nagrodą jest dużo lepszy i bardziej angażujący gameplay.
Twórcy gry musieli sami zauważyć, że im mniejszy boss, tym fajniej się go bije, bo w DLC wprowadzili pięć ludzkich rozmiarów strażniczek o podobnym wyglądzie, ale zróżnicowanych w stylu walki. Odziane w złoto Amanecida (widoczne na okładce) są wyzwaniem tytułowego questa z dodatku i co prawda nie zdobędą tytułu najtrudniejszego bossa, ale mają spory wachlarz ataków i kilka niespodzianek, dzięki czemu starcia wypadają bardzo filmowo, a zwycięstwo sprawia ogromną frajdę. Szkoda, że zarówno ich quest, jak i specjalne Pokuty dostępne są wyłącznie w NG+. Nie mogłem się oprzeć poczuciu, że gra tak powinna wyglądać od razu.
A skoro mowa o tym, jak powinno być od początku – Blasphemous jest hiszpańską produkcją i czerpie garściami z tamtejszej ikonografii religijnej. I dzięki DLC mieszkańcy Cvstodii przemawiają odpowiednim głosem, bo nowy hiszpański dubbing pali z żarem stosów inkwizycji. O mój Cudzie, jakie to dobre. Jeśli siadasz do gry to nieważne, czy rozumiesz jakiekolwiek słowo z ojczyzny tapas – ustaw dubbing. Oryginalna angielska wersja pozostawia wiele do życzenia i nie ma nawet krzty tego klimatu, jaki wprowadzili hiszpańscy aktorzy.
Oprócz NG+ i szalenie dobrego dubbingu usprawnienia zastosowane w DLC uzupełniają Blasphemous tak, jak witraże katedrę. Jedną z moich ulubionych nowinek jest możliwość składania datków z uzbieranych Łez w kościele Albero. Przy wydaniu dwudziestu tysięcy (a można dać i więcej, dla dodatkowych nagród) odblokowuje się nowy i lepszy system szybkiej podróży między kapliczkami, co znacząco skraca eksplorację, która też stała się przyjemniejsza dzięki bogatszym tłom. Do tego dochodzą nowi NPC (w tym jeden wprowadzający bardzo potrzebną możliwość ulepszania flaszek/flakonów leczących), dodatkowe lokacje przejściowe, poprawione animacje i inne zmiany podnoszące ogólną jakość gry. I wszystko za darmo.
Dzięki DLC Blasphemous stało się w końcu grzeszną przyjemnością. Bardzo żałuję, że najlepsze dostępne jest jedynie od trybu NG+, ale warto odbyć pielgrzymkę pierwszego przejścia gry – i bez bonusowych bossów czy specjalnych trybów Blasphemous pozostaje przyjemną, wizualnie zjawiskową metroidvanią ze szczyptą soulslike. Wymagająca rozgrywka pod koniec drogi staje się nagle prosta i traci gdzieś swój urok, ale jeśli do tego czasu nie znuży cię, kolejna podróż będzie tylko przyjemniejszym doświadczeniem.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Blasphemous, The Stir of Dawn (DLC)
Wydawca: Team 17
Producent: The Game Kitchen
Data premiery: 10.09.2019 (Blasphemous), 04.08.2020 (The Stir of Dawn)
Platformy: Nintendo Switch, PC, PS4, XONE
Recenzowany egzemplarz: PS4