SIEĆ NERDHEIM:

Lambert, Lambert… Redakcyjna recenzja filmu Pół Wieku Poezji Później

KorektaLilavati
Pół Wieku Poezji Później – plakat filmu
Pół Wieku Poezji Później – plakat filmu

Różne popkulturowe zakątki Internetu od ponad miesiąca żyją serialową adaptacją Wiedźmina ze stajni Netflixa. Jednak już wcześniej, na dwa tygodnie przed jej premierą, wszyscy zainteresowani uniwersum popularnego „Wieśka” zostali postawieni w stan najwyższej gotowości. Nadszedł wielki dzień – realizowany od przeszło czterech lat film Pół Wieku Poezji Później wreszcie trafił do widzów. Obraz, stanowiący kontynuację wydarzeń znanych z sagi Andrzeja Sapkowskiego, można bez obaw nazwać wydarzeniem bez precedensu w polskiej popkulturze. Produkcja stworzona przez profesjonalnych (choć młodych) filmowców, na zasadzie non-profit, bez wsparcia wielkich sponsorów – więc z budżetem wprawdzie niemałym, ale czy wystarczającym na jednak wymagającą finansowo konwencję fantasy?

Pół Wieku Poezji Później obejrzało czworo redaktorów Nerdheimu, zaznajomionych z Wiedźminem i okolicami w różnym stopniu. Czy i jak wpłynęło to na odbiór filmu? Zapraszamy do lektury naszej grupowej recenzji.

Pół Wieku Poezji Później – kadr z filmu
Pół Wieku Poezji Później – kadr z filmu

Daguchna:

Twórcy Pół Wieku Poezji Później określili swoje dzieło jako „film od fanów dla fanów”. Czy to oznacza, że tylko miłośnicy wiedźmińskiego uniwersum będą się na nim dobrze bawić? Że nie ma tu czego szukać ktoś taki jak ja, kto całą swoją przygodę ze światem stworzonym przez Sapkowskiego zaczął i skończył na serialu Marka Brodzkiego oraz powierzchownej znajomości podstawowych bohaterów oraz motywów z książek i gier? Otóż nie. Myślę, że wszelcy umiarkowani entuzjaści, jak również zdeklarowani fani konwencji fantasy, też mogą liczyć na przyjemny seans.

Przyznaję się bez bicia – od lat żaden mainstreamowy polski film nie sprawił mi tyle radości przy oglądaniu, co ten fanowski sequel wiedźmińskiej sagi. Przy czym warto zaznaczyć, że określenia „fanowski” nie należy w żadnym razie traktować jak inwektywę. Pół Wieku…, obraz zrealizowany przez wielką ekipę zapaleńców za pieniądze własne oraz ludzi wspierających projekt za pośrednictwem crowdfundingu, prezentuje się lepiej niż niejeden „poważny” film zrobiony za ciężkie sumy wyżebrane z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, których na ekranie potem najczęściej w ogóle nie widać. Olbrzymią przyjemnością jest zobaczyć dowód na to, że kino gatunkowe w kraju nad Wisłą jednak może funkcjonować z powodzeniem, dając chwilę oddechu od tych wszystkich powtarzalnych opowiastek o patologiach dnia codziennego.

Pół Wieku… daje nam 103 minuty wędrówki po magicznym świecie przedstawionym. Oko cieszą piękne plenery, klimat podbudowuje świetna muzyka Liz Katrin i Marcina Cyronka. Elementy komiczne oraz dramatyczne dobrze się uzupełniają, tworząc odpowiednio wyważoną konstrukcję fabularną. Sprawdza się też obsada aktorska. Mariusz Drężek jest świetnym Lambertem, łączy w sobie wiedźmińską gruboskórność i zgorzknienie ostatniego ze swojego rodzaju. Niebywale dobrze ogląda się Andrzeja Strzeleckiego jako Włościbyta, sołtysa wioski o wdzięcznej nazwie Młode Pupy oraz powracającego do roli Jaskra Zbigniewa Zamachowskiego (cóż za ukłon w stronę miłośników serialu, zazwyczaj bagatelizowanych przez fandom!). Bawią Marcin Bubółka (Julian) oraz Bartosz Wesołowski (Boguch). Gorzej aktorsko wypadają Magdalena Różańska (Triss) i Kamila Kamińska (Ornella), ale nadal mieszczą się w – przecież lekko przerysowanej – konwencji fantasy.

Cóż można powiedzieć więcej? Bierzcie i oglądajcie to wszyscy, bo warto. Pół Wieku Poezji Później to nie tylko świetnie zrobiony hołd dla ukochanej franczyzy twórców. To również – a może przede wszystkim? – udane, barwne i ciekawe kino, odmienne od tego, co zwykliśmy oglądać na polskich ekranach.

Ocena: 9/10

Pół Wieku Poezji Później – kadr z filmu
Pół Wieku Poezji Później – kadr z filmu

Naboki:

Cztery lata, tyle przyszło nam czekać na fanowską i jednocześnie polską produkcję osadzoną w świecie wiedźmina. Udostępniona ostatecznie po kilku perturbacjach 7 grudnia 2019 r., zdobyła popularność równą 1 316 600 wyświetleń (stan z dnia 9 stycznia 2020 r.). Została przetłumaczona na czternaście języków. Wydarzenie to tym bardziej przełomowe z uwagi na fakt, że mało jest pełnometrażowych filmów fanowskich, a zwłaszcza w Polsce. Czy Jakub Nurzyński wraz z ekipą poradził sobie z tym arcytrudnym zadaniem stworzenia czegoś za „nic”?

Zacznijmy od podstaw. Tak, na pewno jest to film. Fabuła kręci się wokół dwóch głównych wątków: tajemniczego watażki zabijającego ostatnich wiedźminów oraz uciekinierki z Aretuzy, która posiadła księgę Alzura. I tym problemom muszą podołać nasi protagoniści: Lambert, Triss i Julian. Do tego mamy standardową podróż, podczas której bohaterowie się poznają i uczą się sobie ufać. Brak tu zaskoczeń czy skomplikowanych zabiegów scenariuszowych.

To właśnie rzeczony scenariusz jest dla mnie największym problemem. Zdaje sobie sprawę, że to dzieło fanowskie, więc czepianie się rzeczy, które można rozwiązywać pieniędzmi, nie ma sensu. A one tak naprawdę wyszły spoko i zgadzam się z większością tego, co napisała Daguchna. Gra aktorska, szczególnie postaci pierwszoplanowych, jest naprawdę znośna, i nie odczułem jakiegoś dużego braku profesjonalizmu. Jedyne, do czego się mogę przyczepić, to konstrukcja postaci Juliana, który prócz bycia comic relief i całowania się z połową obsady nie wniósł wiele ciekawego do fabuły.

Kostium i aranżacja lokacji zrobiły na mnie chyba największe wrażenie, wszelkie braki zostały załatane starą dobrą „słowiańskością”. A tak na poważnie to widać tutaj porządną polską szkołę kostiumów teatralnych, które idealnie wpasowały się w klimat i świat przedstawiony. Tak samo przygotowanie lokacji: mimo że nie oglądamy ich zbyt wiele, to przyglądając się dokładnie, możemy dostrzec bardzo dużo szczegółów i ogrom pracy. Przez większość filmu twórcy serwują nam szerokie kadry i nagrania z drona, pokazujące wielkie połacie polskich lasów i łąk, ale czymś trzeba było wypełnić ten czas, i rzeczywiście widać tu nawiązania do filmów ze świata Tolkiena (bohaterowie przebywają długą drogę).

Nawet muzyka daje radę i te wszystkie zdjęcia ogląda się tym bardziej przyjemnie. Gorzej wypadają sceny walki, które prócz ogólnej drętwoty męczą dziwną choreografią. Podobnie jest z dialogami, które od całkiem niezłych potrafią przejść do przesadnie patetycznych i teatralnych. Efektów specjalnych było wystarczająco mało, by nie wystraszyć widza, niestety scena po napisach jest okropna i bardzo chciałbym o niej zapomnieć (na to nieszczęście poszła chyba lwia część budżetu). No i są jeszcze przypadki, w których ewidentnie widać, że nie starczyło pieniędzy na dodatkowe duble, ale dla mnie to był bardziej aspekt komediowy; i szacun dla aktorów, że nie wychodzili ze swoich ról mimo tego (spadający kubek Ornelli był najlepszy).

Dobra, to co mi nie pasuje z tym scenariuszem? Jest przede wszystkim toporny w konstrukcji. Przywodzi mi na myśl pierwszego Wiedźmina z serii gier, gdzie mamy dość podobny pomysł. Na Kaer Morhen napada zorganizowana banda, która morduje i niszczy. Nasz protagonista wyrusza więc w podróż, pałając zemstą. Spotyka Jaskra i Triss, którzy pomagają mu się odnaleźć w tej samotności, jednocześnie wciągając go w swoje problemy. No i sobie tak chodzą bez celu, aż nagle przez przypadek wpadają na trop. Cyk myk pokonują złą czarodziejkę i wraca główny antagonista, którego celem (uwaga, spojler) jest produkowanie własnej armii mutantów. Finałowa walka i coś się kończy, coś się zaczyna.

Produkcje fanowskie mają to do siebie, że potrafią wyciągnąć z danego uniwersum o wiele więcej, niż ich twórcy mogli przypuszczać, i często mają większe jaja, by pokazać coś nietypowego lub dodać jakiś własny metakomentarz. Tu odczułem powtórkę z gry, dodatkowo wykastrowaną z całej niesamowitości tego świata i jego mroku. I z jednej strony rozumiem taki zabieg, gdyż całe przedsięwzięcie miało masę swoich problemów oraz wymagało ogromnego nakładu pracy, szczególnie że mówimy o produkcji fantasy. Z drugiej jednak liczyłem na opowieść, która może popłynąć własnym dzikim nurtem, uwalniając się od ciągłego widma Białego Wilka. Po prostu się znudziłem i winić mogę tylko moje wygórowane oczekiwania.

Co więc mogę powiedzieć na koniec? Jestem dumny, że w Polsce powstało tak ciekawe dzieło biorące na warsztat ten trudny gatunek, jakim jest fantasy, i do tego w wersji aktorskiej. Gdybym miał to oceniać jako zwykły film, oczywiście można by się czepiać wszystkiego, ale jest to projekt od fanów dla fanów i w takiej konwencji należy na niego patrzeć. Warto obejrzeć, by oddać hołd twórcom, bo czegoś podobnego w polskim kinie szybko nie uświadczymy.

Ocena: 7/10

Pół Wieku Poezji Później – kadr z filmu
Pół Wieku Poezji Później – kadr z filmu

Fushikoma:

Daguchna i Naboki powiedzieli już prawie wszystko, więc dodam kilka uwag z pozycji fanki książek. Jeśli nie czytaliście, to uwaga, będą spojlery.

Lambert pojawia się w Wiedźminie na krótko. To najmłodszy z mutantów – ostatnim jest już w wersji Sapkowskiego. Zajmuje się treningiem Ciri, a jego metody martwią nie tylko Triss, ale nawet zimujących w Kaer Morhen kolegów. Krótko mówiąc, to straszny gbur, człowiek brutalny, wymagający i niemiły. Raczej nieszczęśliwy. Do Triss Merigold mówi zawsze po nazwisku, przy okazji gapiąc się jej w biust. W Pół wieku nie zobaczycie właściwie żadnej z tych cech – Drężek gra kogoś bardzo podobnego do Geralta z polskiego serialu, może jeszcze bardziej małomównego. Trochę mi to przeszkadzało i pachniało lekkim naciąganiem widza na zaginiony epizod o Białym Wilku.

Triss też trochę się zmieniła, w książkach sprawia wrażenie świetnej czarodziejki i osoby świadomej politycznie – ale jednak radosnej i energicznej. Ewidentnie wielka wojna na nich wpłynęła, nabrali bardziej standardowej psychologii poważnego bohatera fantasy.

A jednak film zrobił na mnie dobre wrażenie. Możliwe, że nazywanie czarodziejki i wiedźmina imionami z sagi było trochę na wyrost, ale już utrzymanie klimatu w stylu Sapkowskiego wyszło twórcom całkiem udanie. Mnie także zachwyciły pejzaże i staranne przygotowanie wystrojów karczm czy wiejskich domów. Trochę gorzej było z kryjówką adeptki magii Ornelli – laboratorium wyglądało ciekawie, ale poza tym dziewczyna miała tylko coś w rodzaju tronu – może rozkładał się w łóżko… Ta postać była chyba najmniej przemyślana i pogłębiona.

Naboki narzeka na sceny walki – dla mnie z kolei było sporą ulgą, że mogłam je oglądać bez niechęci. Obawiałam się dużo gorszej choreografii. Widać, że pracowali nad nią ludzie zajmujący się rekonstrukcjami historycznymi, więc sprawiała wrażenie, że ma sens, nawet jeśli momentami była zbyt wolna.

Podeszłam do oglądania Pół Wieku Poezji Później właściwie bez oczekiwań, a może nawet z pewnymi obawami. Oglądając, przekonałam się, że odwalono tu kawał dobrej roboty. Musicie jednak wiedzieć, że jak Daguchna lubię stary serial z Żebrowskim i jestem przyzwyczajona do polskiej szkoły aktorskiej z jej ładną dykcją i oszczędną grą. Jeśli akceptujecie jedynie produkcje ekspresyjne, w których bohaterowie płaczą, krzyczą, mają akcent i czasem mamroczą – będziecie czuli, że fanowskiej produkcji brakuje autentyzmu.

Wszyscy troje mamy swoje zastrzeżenia, co nie zmienia faktu, że ja i Daguchna umieściłyśmy Pół wieku na listach najlepszych filmów 2019. To ogromny sukces i wielka praca, zrobić fanowskimi środkami pełnometrażowy, sensowny, nie najgorzej zagrany obraz z pięknymi lokacjami. Historię o ostatnim z wiedźminów dobrze się ogląda, bywa poważna i zabawna, na pewno oddaje klimat sagi. Bardzo bym chciała, żeby ta inicjatywa żyła długo i szczęśliwie, przynosząc kolejne udane projekty.

Ocena: 8/10

Pół Wieku Poezji Później – kadr z filmu
Pół Wieku Poezji Później – kadr z filmu

Jurkir:

Chciałem lubić ten film. Uczciwie, miałem spore nadzieje, że mi się spodoba. Nie dlatego, że dobre, bo polskie, czy z powodu, że to świat wiedźmiński. Jestem fanem produkcji tworzonych przez fanów i spędziłem niezliczone godziny na Youtubie, oglądając dzieła oddanych fanów – filmowców. Zalew pozytywnych recenzji napływających z różnych środowisk sprawiał, że miałem małe, bo małe, ale ostatecznie oczekiwania. Czy zostały one spełnione? Z początku nie, chociaż z czasem powiał wiatr zmian.

Zacznijmy od tego, co mnie najbardziej rozczarowało, bo wbrew wstępowi, dużo dobrego też się w tej produkcji znalazło. Podstawowym mankamentem jest tu scenariusz, historia jest dosyć prosta i, szczerze powiedziawszy, mało angażująca. Mamy dwa główne wątki, które nie są ze sobą powiązane, ale żeby postacie przebywały w swoim towarzystwie, twórcy postawili na najprostszą metodę, czyli „w grupie siła”. Nie twierdzę, że to źle, ale dało się to zrealizować w dużo ciekawszy sposób. Narracja historii jest toporna. Oglądając, miało się poczucie, że scenariusz jest na siłę przedłużany, by umieścić zabawne sceny, na które był pomysł. Mimo to, patrząc z dystansu i perspektywy całości, to opowieść trzyma się kupy. Szkoda, że tempo całości niszczone jest przez wzbudzające zażenowanie momenty.

Niestety większość tych wcześniej wspomnianych chwil jest spowodowana przez Juliana — syna Jaskra. Postać ta pełni funkcję comic reliefu i oprócz tego praktycznie nic nie wnosi. Niestety blado wypada także Triss, natomiast bardzo podoba mi się zarys Lamberta jako gburowatego cynika. Negatywny odbiór tych bohaterów może być spowodowany grą aktorską, która niestety w mojej opinii jest tu na bardzo niskim poziomie. Oczywiście nie dotyczy to wszystkich, bo jak wcześniej podkreśliłem, kreacja Lamberta w wykonaniu Mariusza Drężka jest świetna. Wyróżnienie należy się także Kamili Kamińskiej za rolę Ornelli. Nie mogą się oni jednak nijak mierzyć z sołtysem Młodych Pup. Andrzej Strzelecki odegrał po prostu mistrzowską rolę. Z przyjemnością wracam i kilkukrotnie powtarzam sceny z jego udziałem.

Ogromnym pozytywnym zaskoczeniem dla mnie jest jakość realizacji oraz efektów specjalnych. Mimo że jest to polski twór, a jak to z warunkami u nas, wszyscy niestety wiedzą, to elementy wizualne stoją na poziomie międzynarodowym. Przedstawione kadry są ciekawe oraz pełne szczegółów. Robi to jeszcze większe wrażenie, kiedy zna się informacje związane z produkcją. Jestem pod ogromnym wrażeniem odtworzenia wsi, strojów, a także naturalnej rozmowy ludu, którą słychać gdzieś w tle.

Niestety zachwyty z poprzedniego akapitu tyczą się dalszej części filmu, ponieważ  otwierające sceny w Kaer Morhen są po prostu fatalne. Oprócz kreacji Eskela wszystko jest tam złe. Różnica poziomów w realizacji walki między batalią otwierającą a finałową jest gigantyczna. Wszystko zostało poprawione, od choreografii po efekty audiowizualne. Kiepskie wykonanie sekwencji w zamku wiedźminów jest bolesne głównie ze względu na scenę po napisach, która wygląda, jakby miała utopić połowę budżetu przeznaczonego na produkcję.

Od powstania pierwszej wersji tej recenzji seans powtórzyłem jeszcze dwa razy. Oba kolejne były dużo przyjemniejsze niż ten pierwszy. Wychodzi na to, że przy pierwszym podejściu akurat trafiłem na nieodpowiedni moment, może to zaważyło na odbiorze filmu. Mimo wszystko wyżej wymienione wady i zalety w mniejszym lub większym stopniu pozostają aktualne.

Swojej pierwotnie wystawionej oceny nie zmieniam. Choć film nie okazał się tym, czym spodziewałem się, że będzie, nadal jest to produkcja na dosyć wysokim poziomie. Intencjonalnie nie nazywam jej tutaj fanowską, ponieważ w porównaniu do pewnych hitów wyświetlanych w kinie jest ona na o wiele wyższym poziomie.

Ocena: 7/10

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Pół Wieku Poezji Później
Data premiery: 07.12.2019
Typ: film
Gatunek: fantastyczny
Reżyseria: Jakub Nurzyński
Scenariusz: Dariusz Gabryelewicz, Brunon Hawryluk, Jakub Nurzyński
Obsada: Mariusz Drężek, Magdalena Różańska, Marcin Bubółka, Kamila Kamińska, Janusz Szpiglewski, Bartosz Wesołowski, Andrzej Strzelecki, Zbigniew Zamachowski i inni.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Absolwentka filologii polskiej na UWr, co tłumaczy, dlaczego z czystej przekory mówi bardzo potocznie i klnie jak szewc. Niedawno skończyła Akademię Filmu i Telewizji i została reżyserem. Miłośniczka filmu, animacji, dobrej książki, muzyki lat 80. i dubbingu. Niegdyś harda fanka polskiego kabaretu, co skończyło się stustronicową pracą magisterską. Bywalczyni teatrów ze stołecznym Narodowym na czele. Autorka bloga Ostatnia z zielonych.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki