Dla mnie to większe wydarzenie niż jakiekolwiek Endgame’y czy nowa dekada. Koniec serialu Bojack Horseman zaznaczyłem w każdym kalendarzu i już tylko odliczam dni. Kiedyś popełnię jakiś tekst o tym, co takiego mnie zachwyciło w tej animacji. Trzeba jednak jeszcze trochę poczekać, dlatego wybrałem dla was kilka seriali, które obejrzałem, czekając na ten wiekopomny moment. Lista jest czysto subiektywna i wiem, że dałoby się tu wcisnąć jeszcze kilka produkcji. Zachęcam do dopisywania swoich propozycji w komentarzach.
Disenchantment (Matt Groening)
Wiele osób w internecie mówi o tym serialu, że jest rozczarowujący (jakże zmyślne nawiązanie do tytułu) i jakoś nie jestem w stanie się z tym do końca zgodzić. Nie wiem, czy to dlatego, że Groening jest dla mnie Bogiem zaraz obok Bob-Waksberga i Miyazakiego. A może to Simpsonowie, którzy kompletnie zawładnęli moim dzieciństwem, i Futurama, która zmieniła moje postrzeganie seriali animowanych na zawsze (że więcej tam treści dla dorosłych niż dla nastolatków czy dzieci). Chyba Rozczarowani nigdy nie mieli być czymś lepszym i ja się na to zgodziłem.
Bo gdy patrzy się na to z boku, dostajemy kolejną historię o dojrzewającej nastolatce, która buntuje się przeciwko wymogom swojego ojca i szuka własnej, awanturniczej drogi. Na papierze więc wszystko wygląda porządnie, dodatkowo dostajemy klasyczną stylistykę Matta, więc co jest nie tak? Teoretycznie fantastyczny świat jest ciekawy, intryga, która się zawiązuje, wciąga, ale gdzieś tam mam problem z postaciami. Wszyscy są jacyś prostolinijni lub na drugim planie, bo główna trójka nie potrafi mnie kupić od dwóch sezonów. Niby jest siła i niezależność, głupiutki comic relief oraz zło, które na przekór sobie jest dobre, ale to nie trafia. Może rzeczywiście Futurama to było opus magnum i nic lepszego nie powstanie.
Oczywiście jak to bywa u Matta, jest tu dużo różnych nawiązań i smaczków dla fanów jego twórczości i masa żartów, przez które cały czas ma się wrażenie, jakby już gdzieś pojawiły się w Simpsonach. Brakuje tej radości z oglądania, dobrej zabawy w poznawaniu baśniowego świata. A na to chyba najbardziej liczyłem. Mimo wszystko polecam, bo po dwóch sezonach nadal nie skreśliłem, a to już jakaś rekomendacją.
Final Space (Olan Rogers)
Proste historie są najlepsze. Bohater z przypadku, statek pełny ekipy wyrzutków i nieskończona przestrzeń kosmiczna. To nie zapowiedź kolejnej części Mass Effect, a serial animowany o ratowaniu wszechświata przed złem. A na pierwszy rzut oka może wydać się bardzo niepozorny i słabo przystosowany do dorosłego widza. Nic bardziej mylnego.
Nasz główny protagonista ma misję, w którą, jak to w komediach, wplątuje się trochę przez przypadek i łatwo jej nie odpuszcza. A motywem przewodnim tej całej wędrówki jest stara dobra przyjaźń, a pod koniec nawet miłość. Historia działa dobrze właśnie przez to, jak postacie rezonują ze sobą, jak ich wspólna chemia narzuca tempo całej historii. Dobrze to działa, co w połączeniu z różnym humorem (od kompletnego rynsztoku po naprawdę trafny czarny) oraz łapiącą za serce historią daje wciągającą opowieść.
Niedawno skończyłem drugi sezon i chyba najbardziej podoba mi się ta pomysłowość w żonglowaniu zespołem i sprawdzaniu różnych połączeń między bohaterami. Każdy dojrzewa do swojej roli na statku i pomimo tej prostoty, o której wspomniałem na początku, jest w tym coś, czego dawno nie widziałem w Star Wars – dobra kosmiczna przygoda. Mimo że poczułem w drugim sezonie lekką zadyszkę fabularną, to nadal polecam jako idealną poczekajkę.
Archer (Adam Reed)
Mam taki osobisty gatunek jak „seriale do jedzenia”. Przeważnie to różnego rodzaju sitcomy czy komedie, na których nie trzeba się mocno skupiać, a zawiązana tam fabuła jest luźna i ma dostarczać czystej rozrywki. I przez wiele lat na podium tego gatunku byli dla mnie Przyjaciele, ale nadeszła konkurencja i to w iście tajniackim stylu.
Archer opowiada o losach pracowników Tajnej Agencji Wywiadowczej (ISIS), którzy żyją w alternatywnej rzeczywistości świata będącego mieszanką lat ’60 i współczesnych. Bardzo trudno polubić bohaterów, zważając na ich wątpliwą moralność i masę krzywych akcji, których jesteśmy świadkami po drodze. Przy okazji jednak mamy masę śmiechu i kilka poruszonych tematów społecznych.
Ten serial idealnie trafi do widowni, która nie boi się czarnego humoru i luźnego podejścia do poprawności politycznej mogącej być kojarzoną z okresem zimnej wojny. Szczególnie że z każdym sezonem poziom absurdu i głupiutkiej komedii rośnie niebotycznie. Zabawa konwencją tajnych agentów jest bezbłędna (ostatnio tak dobrze bawiłem się na Kryptonim U.N.C.L.E.) i ciekawie współgra z komiksową oprawą. Dla mnie to idealny dodatek do posiłku i świetna przerwa między poważniejszymi produkcjami.
Big Mouth (Nick Kroll/ Andrew Goldberg)
Dojrzewanie widziane oczami dorosłego to trudny temat. Głównie przez fakt, że z czasem nasze postrzeganie ulega wypaczeniu i swoje czasy widzimy jako te lepsze niż faktycznie były. Big Mouth jest jednak inne. To typowa teen drama kładąca nacisk nie tylko na aspekt dojrzewania, ale również poszukiwania swojej seksualności okraszona ciekawą mieszanką stylów animacji. Do tego będąca bardzo samoświadoma i odpowiednio komediowa.
Jej twórcy cofają się do czasów swojej własnej szkoły i tamtejszych przyjaźni. Wraz z bohaterami poznajemy znaczenie pojęć masturbacja, menstruacja czy kazirodztwo (i wiele innych tym podobnych), które podawane są nam za pomocą bardzo abstrakcyjnych obrazów (samo dojrzewanie personifikuje się jako potwór hormon). Każda postać ma jakiś swój problem i o ile na początku wyglądają jak typowe nastolatkowe klisze, o tyle z czasem dostrzegamy w nich nasze nie do końca poukładane emocje i wyboje życiowe.
Pierwsze dwa sezony nie były jakoś przesadnie zachwycające, ale aktualny trzeci rozłożył mnie na łopatki. Mnogość konwencji, gatunków i metakomentarza uzależniająco wciąga i nie pozwala przerwać maratonu odcinków, póki nie skończymy. Przez to najbardziej kojarzy mi się z Bojackiem, który też rozkręca się powoli. Wychowanie seksualne przestało być już tylko debatą poważnych ludzi i, mimo że z Big Mouth trudno się nauczyć czegoś nowego, to są to duże problemy przedstawione „małymi ustami”.
Premiera finałowych odcinków Bojack Horseman już 31 stycznia!
Mam świadomość, że brakuje tu wielu pozycji. Skupiłem się przede wszystkim na tym, by były to produkcje dostępne na platformie Netflix, oraz oczywiście te, które sam widziałem. Wciąż nie zabrałem się za Ricka i Morty’ego, którzy mogliby tu spokojnie figurować. Seriali animowanych dla dorosłych z każdym rokiem jest coraz więcej, co mnie niezmiernie cieszy, i wierzę, że dzieł takich jak Bojack Horesman (tak dobrych, niekoniecznie o tej samej tematyce) będzie tylko przybywało.