SIEĆ NERDHEIM:

Podróż, no właśnie, w co? Recenzja filmu Ostatniej nocy w Soho

© Focus Interactive, Universal Pictures UK
© Focus Interactive, Universal Pictures UK

Miałem przynajmniej kilka powodów, aby zobaczyć ten film, a każdy z nich pojedynczo wystarczył, żebym udał się na seans do kina. Nie ma co owijać w bawełnę – jestem zachwycony tą produkcją, czego można było się spodziewać. Pytanie, które ciśnie się na usta: co mnie oczarowało? Genialna reżyseria, intrygujący scenariusz, wybitna obsada aktorska, jakość realizacyjna, a może wszystko naraz? Cóż, nie da się jednoznacznie i prosto odpowiedzieć na zadane pytanie, bo niektóre aspekty filmu nie są tak idealne, jakby można było oczekiwać.

© Focus Interactive, Universal Pictures UK
© Focus Interactive, Universal Pictures UK

Zacznijmy może od historii. Opowiada ona o Eloise, w tej roli Thomasin McKenzie, która mieszka w małej mieścinie, a może nawet wsi. Sam początek jest lekko enigmatyczny, bo trudno jednoznacznie umiejscowić go w czasie. Bohaterka słucha muzyki z winyli, nosi ubrania, które nie wyglądają, jak z tego dziesięciolecia, pakuje do torby klasyczny budzik, a sam wystrój mieszkania wydaje się mocno vintage. Złudzenie przeszłości jednak mija, gdy akcja przenosi się do Londynu – zasłona retro opada i widzimy dobrze nam znane realia. Protagonistka zapatrzona wyraźnie w lata 60. zdaje się nie pasować do nowoczesnego, wielkomiejskiego świata i ma problemy z dogadaniem się z nowym towarzystwem. Tu niestety jest moja pierwsza uwaga – Jocasta, współlokatorka z akademika, która dręczy Eloise, jest zarysowana dosyć prosto, jej obelgi są wyświechtane i nudne, a jej wątek nie ma żadnego zwieńczenia.

© Focus Interactive, Universal Pictures UK
© Focus Interactive, Universal Pictures UK

Bezpieczną (no, może nie do końca) przystanią okazuje się pokój na wynajem starszej pani. Tam nasza bohaterka w snach przenosi się do lat 60., by za sprawą Sandy (Anya Taylor-Joy) obserwować zarówno te dobre, jak i złe aspekty jej ulubionej epoki. Z początku rozkoszne wizje z czasem przeradzają się w koszmary, przedstawiające, jak wtedy robiło się karierę. W trakcie swoich podróży w przeszłość natrafia ona na zagadkę, którą chce za wszelką cenę rozwiązać. W tym miejscu się zatrzymam, żeby najpierw podkreślić, że jej obcowanie ze zjawiskami nadprzyrodzonymi jest dosyć dziwne i chaotyczne – raz protagonistka widzi wydarzenia oczami Sandy, a raz przebywa tam w formie trzeciej osoby. Nie twierdzę, że to wszystko musi podlegać jakimś odgórnie spisanym regułom, ale takie przedstawienie wywołuje lekkie zagubienie u widza.

© Focus Interactive, Universal Pictures UK
© Focus Interactive, Universal Pictures UK

Wracając jednak do urwanego wątku – odkrywanie tajemnicy i tego, kto jest za co odpowiedzialny, to czysta przyjemność. Edgar Wright gra z nami w kotka i myszkę, podsuwając kolejne tropy i zwodząc nas, by finalnie zaskoczyć w sposób, w którym oglądający stwierdza: „no faktycznie, to było oczywiste”. Nie traktuję jednak tego jako wady. Moim zdaniem, to ogromny plus tego filmu, że pomimo prostych rozwiązań – potrafi wodzić widza za nos. Niestety muszę się przyczepić do tego, że skupienie na tym, by spiąć to wszystko, doprowadziło do zaniedbania pewnych zdarzeń (brak konsekwencji po akcji w bibliotece – poważnie?).

© Focus Interactive, Universal Pictures UK
© Focus Interactive, Universal Pictures UK

Wykonanie techniczne stoi tutaj na najwyższym poziomie. Zacznę od ujęć w Café de Paris –ciągły widok dwóch aktorek w odbiciu luster, a także cięcia, gdzie w trakcie sceny tańca zamieniają się ze sobą, są po prostu fenomenalne. Dla samego tego fragmentu, którego malutką część umieszczono w trailerze, warto ten film zobaczyć. Na szczęście jedną ładną sceną produkcja nie stoi. Doświadczymy tu pełni zabawy kolorami, neonowymi barwami, grą świateł, kreatywnymi ujęciami kamery, a wszystko to okryte będzie warstwą klimatycznej muzyki budującej nastrój. Utwory na licencji też zostały dobrane idealnie do scen, dodając im głębi. Wcześniej wymieniłem odtwórczynie głównych ról i obie panie odegrały swoje role po mistrzowsku, ale warto tutaj też wyróżnić resztę obsady: Matta Smitha, Michaela Ajao, Terence’a Stampa oraz Dianę Rigg. Zwłaszcza ten pierwszy dał świetny popis swoich umiejętności.

© Focus Interactive, Universal Pictures UK
© Focus Interactive, Universal Pictures UK

Ostatniej nocy w Soho na pewno nie jest filmem perfekcyjnym. W pewnym aspekcie powiedziałbym, że jest trochę gorszy od Baby Driver, ale to nadal świetna produkcja, której seans sprawił mi wiele przyjemności, a podziwianie tylu fenomenalnych aktorów, którzy obcują wśród pięknych, a co najważniejsze kreatywnych efektów wizualnych było wspaniałym doznaniem. Nie mogę się doczekać, gdy będę mógł na spokojnie w domowym zaciszu zanurzyć się w nim jeszcze raz i znaleźć wszystkie przegapione smaczki, a jeśli takich nie będzie, to czerpać z dobrego kina.

Tytuł polski: Ostatniej nocy w Soho
Tytuł oryginalny: Last night in Soho
Wydawca: United International Pictures Sp z o.o.
Reżyser: Edgar Wright
Scenarzysta: Edgar Wright, Krysty Wilson-Cairns
Gatunek: Akcji, Thriller, Fantasy, Horror, Dramat
Data premiery: 29.10.2021
Obsada: Thomasin McKenzie, Anya Taylor-Joy, Matt Smith, Michael Ajao, Terence Stamp, Diana Rigg

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Jurek Kiryczuk
Jurek Kiryczuk
Za dnia programista, w nocy maniak popkulturowy, który ogląda zdecydowanie za dużo seriali. Oprócz tego pochłania masowo komiksy, filmy oraz gry. Nie lubi dyskutować o muzyce, bo uważa, że każdy gatunek ma w sobie coś do zaoferowania, a sama muzyka powinna łączyć, a nie dzielić ludzi. Dusza humanisty zamknięta w ciele ścisłowca dostaje swoją chwilę, pisząc teksty na tym portalu. Oprócz popkultury i nowinek technologicznych lubi napić się dobrego piwa, a także zasłuchiwać się w podcastach.
Miałem przynajmniej kilka powodów, aby zobaczyć ten film, a każdy z nich pojedynczo wystarczył, żebym udał się na seans do kina. Nie ma co owijać w bawełnę – jestem zachwycony tą produkcją, czego można było się spodziewać. Pytanie, które ciśnie się na usta: co...Podróż, no właśnie, w co? Recenzja filmu Ostatniej nocy w Soho
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki