Kinowe hity o superbohaterach wychodzą w ostatnich latach częściej niż powinny i przyciągają do kin rzesze oddanych fanów materiału źródłowego, do których ja sama się nie zaliczam. Myślę jednak, że wśród tylu recenzji napisanych przez miłośników komiksów czy po prostu ludzi zanurzonych po czubek głowy w uniwersum Marvela, potrzebna jest opinia kogoś postronnego, kto skupi się na filmie jako takim. W końcu wielu jest przeciętnych zjadaczy popcornu, którzy wcześniej nie mieli do czynienia z postacią Deadpoola ani na ekranie, ani na papierze, i starają się podjąć decyzję o zakupie biletów na ten konkretny seans: i głównie do tych chciałam moją recenzję skierować.
W dużym skrócie: Deadpool to historia Wade’a Willsona, byłego żołnierza oddziałów specjalnych. Nie zostało mu wiele czasu, a jeszcze mniej ma do stracenia, dlatego postanawia poddać się niebezpiecznemu eksperymentowi, który ma zmutować jego ciało. Nie przewiduje jednak wiążących się z tym konsekwencji…
Jednym z największych atutów filmu jest humor, który zostaje nam zaprezentowany już w pierwszej scenie. Właśnie poprzez humor twórcy mrugają okiem do wiernych fanów Marvela i świata komiksów w ogóle, rzucając tu i tam nawiązaniami do filmów tego studia albo na różne sposoby naśmiewając się ze sztampowości kinowych blockbusterów. Już w chwili, w której poznajemy główną postać, możemy stwierdzić, że nie jest to bohater jak każdy inny: kiedy większość mutantów ratujących ludzkość przylatuje na miejsce ostatecznej rozgrywki ze swoim nemezis, albo pojawia się tam znikąd… Deadpool przyjeżdża taksówką. Niepokorny i arogancki klaun, który tworzy maskę z mniej lub bardziej dojrzałego humoru, za którą ukrywa blizny przeszłości – jak można go nie polubić?
Większość pozostałych postaci, nawet tych, które nie mają wiele do powiedzenia, budzi sympatię i tworzy odpowiednie tło dla tytułowego bohatera. Najmniej ciekawie w całym zestawieniu prezentuje się antagonista grany przez Eda Skreina. Ajax jest zły dla samej przyjemności bycia złym, ale równocześnie brakuje mu motywu działań wyjaśniających takie zachowanie. Ponadto od samego początku przeczuwamy, jak zakończy się rozgrywka między Deadpoolem a jego największym wrogiem, przez co film sam wpada w pułapkę sztampowości, z której sam się wyśmiewa podczas dwugodzinnego seansu.
Ważnym elementem całej układanki jest romans: ale spokojnie, panowie, wątek ten nie zajmuje tak dużo miejsca, żeby kogokolwiek zanudzać, a wręcz przeciwnie – chemia między Ryanem Reynoldsem a Moreną Baccarin sprawia, że cała historia miłosna jest wciągająca i mimowolnie przywiązujemy się do tej dwójki bohaterów. Chciałabym równocześnie trochę ponarzekać na samą postać Vanessy. Nie jest wprawdzie typową damą w opałach, ale i tak wydaje się dosyć płytka i jednowymiarowa, co, jak sądzę, wypływa głównie z ograniczenia jej roli w całym filmie do bycia tylko i wyłącznie dziewczyną Deadpoola. Z nią wiąże się zaś coś, co może być poniekąd rozczarowujące: historia sama w sobie. Jest wystarczająco prosta, żeby nie wytężać mózgownicy oglądającego, ale mam wrażenie, że jakiś interesujący zwrot akcji w drugim akcie wcale by nie zaszkodził.
Deadpool nie jest produkcją przeznaczoną dla bardzo młodych widzów, a podwyższenie minimalnej granicy wieku było zabiegiem dość ryzykownym. Dlaczego? Bo po premierze filmu o komiksowym bohaterze dzieciaki biegną do sklepu, żeby kupić plecak/figurkę/pudełko śniadaniowe z gębą tegoż bohatera i to na tym twórcy zarabiają najwięcej. Przynajmniej do tego się przyzwyczailiśmy: na próżno szukać golizny, tortur czy bardzo krwawej sieczki w produkcjach pokroju Avengers. Znajdziemy za to mnóstwo efektów specjalnych, green screenu, pompatyczności i gloryfikowania cech takich jak odwaga czy męstwo… i inne takie. To, że – ze względu na ryzyko niepowodzenia produkcji producenci byli oszczędni – widać na przykładzie oszczędnego CGI postaci Colossusa. Niemniej taka oszczędność również działa na korzyść całego filmu – efekty są tylko dopełnieniem pewnych scen, a nie główną atrakcją, jaką twórcy mają do zaoferowania.
Podczas seansu ma się wrażenie, że film ten sam wie, czym jest – nie próbuje na siłę udawać epickiego megahitu z drogimi efektami specjalnymi, bo przecież zrobiło się to już nudne, a i tak będziemy zalewani tego typu produkcjami w następnych miesiącach. Ponadto sam siebie traktuje z przymrużeniem oka. Jest satyrą na Marvela i na całe kino przenoszące superbohaterów komiksów na duży ekran. Główny bohater co i rusz burzy czwartą ścianę, zwracając się prosto do widza i mówiąc dokładnie to, o czym właśnie myślimy, a swoim zachowaniem przekreśla wszystko to, do czego przyzwyczaiły nas lata oglądania blockbusterów o superbohaterach. Humor, akcja i sama postać grana przez Reynoldsa to gwarancja zabawy na zadowalającym poziomie. Mimo sztampowości niektórych postaci i prostoty głównego wątku, nie pożałujecie pieniędzy wydanych na bilet, jeśli macie ochotę na dobrą, niewymagającą wielkiego skupienia rozrywkę w sobotnie popołudnie.
Ocena: 8/10
Plusy
+ humor
+ oryginalność
+ szybkie tempo, nie pozwalające się nudzić
+ główny bohater
Minusy
– zbyt prosta fabuła
– płytkość niektórych postaci
Autor: Aya
Napiszecie coś o zwiastunie Deadpoola 3?