W tak starych filmach chyba jeszcze nigdy z własnej woli nie grzebałam – pomyślałam parę miesięcy temu, sięgając po mającego swoją premierę w 1952 roku Fanfana Tulipana. Jak do tego doszło? Wbrew popularnej piosence: wiem i to bardzo dobrze. Byłam świeżo po naprawdę niewiele młodszych Pięknościach nocy, zafrapowana osobą Gérarda Philipe’a oraz legendą Fanfana jako ogólnoświatowego przeboju kinowego w czasach, kiedy moja świętej pamięci babcia była młodsza niż ja teraz. Taka filmowa terra incognita, która kusiła mnie niebywale. Tym bardziej że dodatkowo z produkcjami spod znaku płaszcza i szpady zazwyczaj nie było mi jakoś wyjątkowo po drodze.
Tytułowy Fanfan już w swojej pierwszej scenie daje nam do zrozumienia, że jest niezłym ancymonem. Poznajemy go, gdy… właśnie odpoczywa sobie w stercie siana po miętoszeniu się tam z jakąś panną. On jest zadowolony, ojciec dziewczęcia – nieszczególnie; by ratować honor córki, postanawia zmusić młodzieńca do ślubu z nią. Fanfanowi nie w smak taki los, toteż gdy na jego drodze staje piękna Cyganka, wróżąca mu wspaniałą karierę w wojsku, bez zbędnych ceregieli zaciąga się do armii. Wszak wedle słów nieznajomej czekają go tam nie tylko sława, piękny mundur i wspaniały rumak, ale również miłość samej córki króla! Tyle że rzeczywistość szybko sprowadza chłopaka na ziemię: owa Cyganka to tak naprawdę córka dowódcy regimentu, a podobnymi „wróżbami” zwerbowała już niejednego ochotnika…
Fanfan jednak się nie zraża. Wizję kariery, a zwłaszcza ślubu z królewną, nadal traktuje stuprocentowo poważnie i zrobi wszystko, aby się ziściła. Jeszcze nawet nie dociera do koszar, gdy przytrafia mu się pierwsza przygoda: wraz z dowódcą oraz resztą rekrutów są świadkami napaści bandytów na szlachecki powóz. Chłopak jedyny staje w obronie zaatakowanych, samotnie rozgramiając całą bandę zbójców. Jako dowód wdzięczności otrzymuje od jednej z uratowanych kobiet srebrną broszę w kształcie tulipana – od tej pory będzie nosił przydomek „Tulipan” właśnie. Jakież jest zdziwienie naszego świeżo „ochrzczonego” bohatera, gdy po fakcie odkrywa, że oto ocalił panią de Pompadour (to ona dała mu klejnot) oraz Jej Wysokość Henriettę, czyli… córkę króla! Czyżby jednak miało się do niego uśmiechnąć szczęście?
Pomysł na film wywodzi się od fikcyjnej XVIII-wiecznej postaci, której perypetie podczas wojny siedmioletniej spopularyzowano dzięki napisanej w kolejnym stuleciu piosence autorstwa Émile’a Debraux. Nie była to pierwsza próba przeniesienia Tulipana na duży ekran (poprzednie zaistniały co najmniej dwukrotnie, kolejno w 1907 i 1925 roku), ale zdecydowanie wygląda na pierwszą w pełni udaną. Fanfan jako bohater ludowy szydzi z napuszonych póz czy autorytetów – toteż film o jego losach nie powinien być nadto nadęty. I nie jest.
Otrzymujemy przygodówkę z wyraźnym komediowym zacięciem, z wyczuciem podlaną odrobiną ironii. Ostatnią z tych rzeczy uosabia narrator, wtrącający się od czasu do czasu, by trafnym komentarzem okrasić jakąś scenę. Acz podszyty humorem nastrój utrzymuje się niemal stale, głównie za sprawą sztubackiej osobowości naszego protagonisty. Choćby nawet robiło się naprawdę gorąco, to albo zachowujemy zdrowy dystans, albo wiemy, że bohaterowie po prostu muszą wyjść z tych kłopotów obronną ręką. Posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że to trochę takie kino płaszcza i szpady w wersji familijnej. Okej, pada tu kilka trupów, ale nie oszukujmy się – to w większości delikwenci, którzy zasłużyli sobie na taki los. Dobra, jest tu nieco dwuznaczności, ale takiej, jaka mogłaby być tolerowana w latach 50., a ze współczesnego punktu widzenia kompletnie już niegroźnej.
Choć w zeszłym roku Fanfanowi Tulipanowi stuknęła siedemdziesiątka, trzyma się naprawdę dobrze. To solidnie zrobiony film przygodowy, z ładnymi zdjęciami, zgrabnym montażem, ciekawym aktorstwem. Sceny walk czy pościgów nadal prezentują się dynamicznie i zajmująco. Bardzo liberalne niekiedy potraktowanie realiów historycznych nie przeszkadza, bo nie tylko mieści się w konwencji, ale też przy bardzo dobrym poziomie całości kompletnie nie zwraca na siebie uwagi. Również humor się nie zestarzał – zdarzyło mi się na Fanfanie po wielokroć obśmiać jak norka, bardziej niż na niejednej komedii.
Nie będę udawać, że da się oceniać ten film w oderwaniu od odtwórcy tytułowej roli, Gérarda Philipe’a, bo się nie da. Jak to ładnie napisał Christian-Jacque, reżyser: Nastąpiło coś w rodzaju osmozy. Gérard w życiu nabierał cech Fanfana, a równocześnie wzbogacał postać Fanfana własną osobowością. Nasz bohater to wcielenie młodzieńczej witalności – wprawdzie Philipe grając go, był na ówczesne standardy stosunkowo stary, bo miał trzydzieści lat, ale kompletnie tego się nie czuje. Odziany w rozchełstaną koszulę, żwawy i gibki, obdarzony zaraźliwym śmiechem. Spontanicznie reaguje na przeciwności losu, nawet w najtrudniejszych sytuacjach pozostając pewnym siebie i zachowując swój specyficzny, nieco wyzywający styl bycia. Choć na pozór beztroski, niemal zawsze zdaje się doskonale wiedzieć, co robi. Trudno nie pokochać protagonisty, który z takim wdziękiem gra na nosie różnym pyszniącym się bucom czy pijanym władzą męskim dziuniom. Philipe był na tamte czasy aktorem nowoczesnym, rozumiejącym, że film wymaga innych środków ekspresji niż teatr – to zapewne dodatkowo wpłynęło na fakt, iż jego Fanfan wypadł tak wiarygodnie.
Trzeba też wspomnieć, że chyba niemal wszystkie kaskaderskie wyczyny na ekranie Gérard wykonał osobiście. Cytując znów za wspomnieniami reżysera: utrzymywał, że zapłacono mu za grę i nie ma żadnego powodu, aby zastępował go w tym dubler. A to wszystko pomimo faktu, że nie był fizycznie żadnym Supermanem. Sporo o tym wszystkim mówi pewna anegdota, choć nie mam pewności, czy dotyczy ona Fanfana, czy wcześniejszej o kilka lat Pustelni parmeńskiej – Philipe stosunkowo niewiele jeździł konno, co nie przeszkodziło mu już podczas pierwszych prób pójść od razu w galop, na co właściciel ujeżdżalni miał zareagować: To rozumiem! To jest aktor! Koń mu uwierzył, że umie jeździć!.
Wprawdzie obraz oryginalnie zrealizowany był w czerni i bieli, ale trudno mi sobie wyobrazić Fanfana w wersji innej niż ta pokolorowana cyfrowo w 1997 roku. Ktoś to ładnie ujął w jednej z recenzji na portalu IMDb – jeżeli jakaś produkcja wręcz błagała całą sobą o zrobienie jej kolorowej kopii, to właśnie ta. Barwna wersja jest tak dobrze wykonana, że niezorientowani mogliby uznać, iż film od razu nakręcono w kolorze.
Acz gdy odkryłam, że Fanfana emitowała swego czasu TVP Kultura, a Telewizja Polska umieściła go na swoim VOD, byłam zaskoczona – korzystali z czarno-białej kopii! Dlaczego? Otóż wiek kolorowej wersji może sporo wyjaśnić. Powstawała ona na filmie w takiej formie, w jakiej był on wtedy dostępny. Zdecydowanie nie w HD… Dopiero trzy lata temu wykonano rekonstrukcję cyfrową w 4K oryginalnego materiału. Niedawno, także kto wie, może za parę lat doczekamy się pokolorowania i tej wersji?
Jak już wspomniałam na początku, Fanfan Tulipan niemal z miejsca okazał się kinowym hitem. Łatwo nam sobie wyobrazić taki szał na dzieło popkultury w późniejszych dekadach, ale w latach 50., w okolicach naszej szerokości geograficznej? To dopiero ciekawe! Do kin przychodziły tłumy. Dzięki roli Fanfana Gérard Philipe – choć już wcześniej uwielbiany za sprawą romantycznej kreacji Fabrycego del Dongo w Pustelni parmeńskiej – bezdyskusyjnie trafił do panteonu europejskich filmowych gwiazd. Niczym w tym wytartym nieco frazesie, który jednak tutaj jest faktem: dziewczęta się w nim kochały, a chłopcy chcieli być tacy, jak on. Ci drudzy trochę jakby dosłownie, bo ostatnim krzykiem mody (przynajmniej nad Wisłą) stała się noszona przez Fanfana fryzura.
O zakup praw do filmu starały się nawet kraje, które wcześniej z francuską kinematografią nie miały kontaktów biznesowych. Fanfan Tulipan był bodaj pierwszą ichnią produkcją zdubbingowaną na język chiński. We Francji z inspiracji filmem powstał komiks, który wychodził przez kolejnych kilkanaście lat, przedstawiając alternatywną kontynuację przygód Fanfana. No i w 2003 roku nakręcono remake, raczej z gatunku tych niepotrzebnych – bo kombinacja okoliczności, które uczyniły film z 1952 kinowym klasykiem, była i jest nie do powtórzenia.
Tak, teraz już rozumiem, skąd to wszystko.
(Wszystkie cytaty za książką Gérard Philipe. Wspomnienia zebrane przez Anne Philipe i przedstawione przez Claude’a Roy, przeł. Ewa Fiszer, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1973.)
Tytuł polski: Fanfan Tulipan
Tytuł oryginalny: Fanfan la Tulipe
Producent: Les Films Ariane, Filmsonor, G. Amato Produzione Films, Rizzoli Editore
Reżyser: Christian-Jacque
Scenarzysta: René Wheeler, René Fallet, Christian-Jacque, Henri Jeanson
Platforma: –
Gatunek/typ: przygodowy, komedia
Data premiery: 20 marca 1952 (świat), styczeń 1953 (Polska)
Obsada: Gérard Philipe, Gina Lollobrigida (głos: Claire Guibert), Noël Roquevert, Olivier Hussenot, Marcel Herrand i inni.