
W przeciągu ostatnich kilku lat Netflix stał się jednym z dwóch globalnych dostawców japońskich filmów i seriali animowanych. W swoich zasobach ma mnóstwo klasyków, począwszy od Neon Genesis Evangelion, po Fullmetal Alchemist lub Death Note. Prócz tego amerykańska firma inwestuje we własne produkcje, tworząc co jakiś czas tytuł warty polecenia. Takim właśnie jest omawiany w recenzji Blame!
Akcja filmu przenosi nas w bliżej nieokreśloną przyszłość. Futurystyczne miasto, wskutek tajemniczej infekcji, wymsknęło się spod władzy ludzi, rozpoczynając samoistny, pozbawiony nadzoru rozrost. Z dnia na dzień systemy, dotychczas służące ludziom, przestały rozpoznawać w nich swoich panów, a zamiast tego zaczęły dostrzegać nielegalnych intruzów, których należy wyeliminować. Sprawiło to, że ludzkość musiała się wycofać, szukając bezpiecznych przyczółków na niższych poziomach metropolii.

Od tych zdarzeń minęło parę stuleci. Zuru wraz z grupą znajomych postanawia wyruszyć na łowy w poszukiwaniu szlamu, substancji służącej za pożywienie wiosce, z której pochodzą. W czasie przemierzania kolejnych zapomnianych przez ludzkość korytarzy, zostają wykryci przez systemy ochronne Miasta i ich tropem ruszają mordercze maszyny. Części z nastolatków nie udaje się przeżyć, a resztę ratuje tajemniczy przybysz Killy, dysponujący potężną bronią i świetnie wyszkolony w walce. Według jego słów przebył 6000 poziomów w poszukiwaniu genu sieciowego, mającego pozwolić na nowo zapanować nad Miastem i wszystko wskazuje na to, że jest bliski spełnienia swojego celu.

Blame! intryguje już od pierwszych chwil. Chociaż nie jestem fanem ekspozycji w formie narratora opowiadającego o świecie przedstawionym już na wstępie, to w tym przypadku zabieg ten spełnia swoją funkcję perfekcyjnie. Widzowi serwowana jest opowiastka przygotowującą na mroczną, brutalną i pełną tajemnic fabułę, będącą wyłącznie wycinkiem z mangowej serii (której recenzje znajdują się na naszej stronie).
Film jest kolejnym przedstawicielem animacji stworzonej w pełni komputerowo. Z tego też powodu cierpi na charakterystyczne bolączki takowych produkcji. Po pierwsze, ruchy postaci wydają się ciężkie, pozbawione płynności. Widać to w szczególności w momentach, w których akcja zwalnia i bohaterowie rozmawiają, przechadzają się itd. Na szczęście w kluczowych scenach dynamika akrobacji i walk nie zostaje przez to zepsuta, a wspomniany efekt nie rzuca się w oczy. Rozczarowują także projekty twarzy. Prócz głównego bohatera, Killyego, widz może mieć problemy z rozpoznawaniem kolejnych mieszkańców wioski, noszących przez znaczną część seansu hełmy. Większość ludzkich oblicz wygląda, jakby wykorzystano jedną grafikę i zmieniano w niej fryzury lub dodawano jakieś drobne elementy, na przykład parę plasterków opatrunkowych.

Ten sam zarzut tyczy się tego, jak bohaterowie zostali napisani – nie prezentują się oni szczególnie oryginalnie. Nawet tajemniczy Killy, który na początku intryguje – sprawiając, że widz pragnie dowiedzieć się o nim jak najwięcej – w połowie filmu traci swój pierwotny wydźwięk. Wciąż zastanawiamy się, skąd pochodzi i czy ostatecznie spełni swój cel, ale znalezienie odpowiedzi na te pytania odchodzi na bok, kiedy zaczyna się dziać. A w Blame! dzieje się naprawdę dużo.
To wszystko wydaje się jednak przyćmiewane przez największy plus Blame!, a jest nim Miasto. Tak naprawdę wszystko, co dzieje się w filmie służy prezentacji tego niemego, w teorii łatwego do przeoczenia bohatera. Trwa on wokół starających się przeżyć postaci, przedstawiany jako najwyższe zło. Stanowi tło, dla wszelkich wydarzeń. Spowite w mroku korytarze i szyby. Strzeliste budynki z czarnym sufitem rozpościerającym się tuż nad ich dachami, który jednocześnie jest podstawą kolejnego poziomu i szczeliny pogrążone w nieprzejednanej ciemności. Twórcy perfekcyjnie oddali ciężki, złowrogi klimat i co najważniejsze – utrzymywali go do samego końca, ani razu nie siląc się na rozluźnienie poprzez rzucenie charakterystycznych dla japońskich produkcji żartów.

Skończywszy oglądać Blame! ma się dwojakie wrażenie. Z jednej strony człowiek bawił się świetnie, mogąc zanurzyć się na te prawie dwie godziny w futurystycznej, niepokojącej wizji autonomicznie rozrastającego się Miasta. Oglądając pełne akcji sceny i głowiąc się nad tym, jak produkcja się zakończy. Z drugiej czuje się lekkie zmęczenie zastosowaną animacją, czyli tak naprawdę jedynym poważniejszym zarzutem w stosunku do filmu. Podsumowując, warto sięgnąć po Blame!, a jeżeli się wam spodoba, to również po mangę, która ukazała się na polskim rynku.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Blame!
Studio: Polygon Pictures
Typ: film animowany
Reżyser: Hiroyuki Seshita
Scenariusz: Tsutomu Nihei
Rok produkcji: 2017
Czas trwania: 106 min.