SIEĆ NERDHEIM:

Nowa era w „Midsomerach”

Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu
Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu

Klasyczna era serialu Morderstwa w Midsomer z lat 1997-2011 okazała się dla mnie niezapomnianym popkulturowym przeżyciem. Mogliście przeczytać o tym na łamach Nerdheimu w tekstach Dwa światy w hrabstwie Midsomer i Arszenik w puszce z herbatą, czyli dalsze przygody w starym Midsomer. Jednak nadeszła pora, aby po zapoznaniu się z historyczną częścią tej produkcji, powrócić do jej „nowego” etapu i drugiego protagonisty, od których kiedyś rozpoczęła się moja przygoda. Robiłam to z pewnym lękiem, bo poprzednia próba skonfrontowania właśnie nabytej wiedzy o początkach serialu z realiami na pozór znajomych dalszych odcinków zakończyła się boleśnie – o czym opowiadałam w pierwszym z wyżej wspominanych omówień. Ale uznałam, że trzeba dać „nowej” erze kolejną szansę. Tym razem z pełniejszym kontekstem wszystkich dawniejszych serii. Czy faktycznie było tak rozczarowująco, jak mi się wydawało rok wcześniej, świeżo po poznaniu „starej” ery?

Na razie skupię się na czymś, co okazało się etapem przejściowym po zmianie głównego bohatera, czyli seriach 14. i 15. Tytuły odcinków – tradycyjnie – po angielsku, bo w Polsce mają kilka tłumaczeń.

Pierwszy odcinek serii 14., Death in the Slow Lane, nie zwiastuje jakiegoś wielkiego nieszczęścia. Inspektor John Barnaby przywozi ze sobą do Midsomer cięty humor, który poznaliśmy przy okazji jego debiutanckiego występu serię wcześniej. Bardzo ciekawie zostaje skontrastowany jako nowo przybyły z dobrze obeznanym w miejscowych realiach naszym starym znajomym, sierżantem Benem Jonesem. Bawi też przedstawienie Johna jako „słomianego wdowca”, który wśród nierozpakowanych pudeł czeka wraz z psem Sykesem na przyjazd żony. No właśnie. Sykes. Klasyczne serie Morderstw w Midsomer czasem korzystały z gościnnie pojawiających się zwierzaków dla dodania fabule smaczków, ale wprowadzenie takowego na stałe? To zmienia dynamikę w inspektorskim domu – na plus. Piesek trochę rozrabia, czasem wymownie warczy czy spogląda i od początku ociepla wizerunek nowego protagonisty.

Z drugiej strony można dostrzec ryski na midsomerskim obrazku. Na przykład nagłe pojawienie się w małomiasteczkowym Causton „blokerskiej” dzielnicy na modłę londyńską. Niby stolica hrabstwa, ale żeby tak się rozrosła w przeciągu ledwie paru odcinków? Dziwi też marudzenie Bena, że zamiast to jego awansować na nowego inspektora, ściągnięto do Midsomer Johna. Postawa szczególnie niezrozumiała po tym, co pokazało prowadzone przez Jonesa niemal samodzielne śledztwo w finałowym odcinku z Tomem Barnabym – sierżant mimo doświadczenia nie jest jeszcze gotowy na przejście wyżej. No i najpoważniejsza sprawa: gdzie się podziała Gail Stephens, sympatyczna policjantka dotąd towarzysząca bohaterom? Zniknęła bez wyjaśnienia! Ale nie do końca. Bezimienna pani mundurowa, wymieniająca z Benem parę słów, zdaje się być pozostałością po planowanym występie Gail. Podobny styl i poczucie humoru… Co się stało? Scenarzyści machnęli ręką? Produkcja nie dogadała się z aktorką, niczym z grającym sierżanta Scotta Johnem Hopkinsem kilka serii temu? Tak czy siak, strasznie słabo rozegrane.

Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu
Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu

Muszę oddać twórcom honor, że początkowo w serii 14. czynią starania, aby bez natarczywości zaznaczać ciągłość wobec „starej” ery. John nieraz wykazuje się wyrozumiałością podobną do tej, która cechowała jego starszego kuzyna. Żona Johna, Sarah, w przeciwieństwie do małżonki Toma jest aktywna zawodowo, ale wciąż pełni jak ona funkcję pani domu i dba, żeby jej luby nie padł z głodu albo braku czystych koszul. Do tego podobnie jak Joyce udziela się towarzysko oraz społecznie. Ludzie w Midsomer pamiętają Toma i czasem coś o nim wspomną. Ważnymi źródłami informacji pozostają lokalni plotkarze oraz ciekawskie staruszki, do których grona dołącza wspominana w rozmowach babcia sierżanta Jonesa. Scenariusze kolejnych odcinków próbują unikać formulatywności, szafują zabawnymi dialogami. Ogólnie to, co pozostawiła era Toma, acz po lekkim odświeżeniu. Okazuje się jednak, że kontynuowane są też mniej chwalebne tendencje: wymyślanie nowych wiosek zamiast częstszego powracania do starych, mnożenie się istotnych dla fabuły dawnych znajomych Bena, o których wcześniej nie było mowy… Ale to nie przeszkadza tak bardzo.

Potem było różnie. Choć serial od początku pisany jest przez wielu scenarzystów, dotąd nie dało się tego aż tak odczuć. Niestety w toku serii 14. ta spójność się rozłazi, a różnice pomiędzy stylami poszczególnych odcinków bywają wyjątkowo intensywne. Najgorzej wychodzą na tym charakterystyki i relacje głównych bohaterów. John waha się pomiędzy sympatycznym wujaszkiem używającym wykształcenia psychologicznego w dobrych celach a przemądrzalcem z dyplomem, który potrafi chamsko odpowiedzieć nawet przemiłemu patologowi, doktorowi Bullardowi. Ben – między marudą czepiającym się szefa o pierdoły a dawnym sierżantem, ambitnym i świetnie dogadującym się z młodymi. Najgorsze jednak było trzecie „wcielenie” Jonesa: nieposłuszny buc, irracjonalnie przekonany o słuszności własnych hipotez w odcinku The Sleeper Under the Hill. To nie jest ten sam gliniarz, którego tak dobrze „wychował” inspektor Tom Barnaby! Stosunek Johna do podwładnego też przypomina huśtawkę. Raz są to okazjonalne niegroźne docinki na co dzień i autentyczna troska w chwilach zagrożenia, a raz kompletne ignorowanie oraz traktowanie niczym przygłupiego pomagiera. Nie dziwię się sobie, że przy ostatnim oglądaniu nabrałam złego mniemania o tej dwójce – widocznie trafiałam na te odcinki, które pokazywały Johna i Bena z najgorszej możliwej strony.

Kryminalne fabuły w większości są udane, obracając się wokół tematów oraz wątków pasujących do dotychczas znanych nam realiów hrabstwa Midsomer. Jednak tylko odcinki Echoes of the Dead i The Oblong Murders pod żadnym względem nie odstają poziomem od typowych klasycznych epizodów. Dobrze sklejające się w całość historie, równowaga pomiędzy dramatyzmem a humorem, cały wachlarz prawdziwie wiejskich klimatów, protagoniści zachowujący się jak trzeba – to wszystko w nich znajdziemy. Inne odcinki wypadają nierówno. Czasem atmosfera jest przyciężkawa, a niektóre motywy bywają nadmiernie „podkręcone” dla samego epatowania. Początek The Night of the Stag nadal uważam za obrzydliwy nawet jak na ten serial. Mniej jest sympatycznych, dobrze zarysowanych postaci gościnnych, ale wciąż się takowe pojawiają, jak chociażby para prowadzących wideodziennik uczennic z Death in the Slow Lane czy najstarsza zakonnica z A Sacred Trust.

Na szczęście całokształt produkcji rekompensuje sporo. Nadal dba się o detale. Na przykład co ma John na biurku w pracy? Zdjęcie swojego psa! Zresztą sam Sykes notorycznie kradnie szoł, a sceny z nim oferują intensywne echa dawnego humoru. Mimo okazjonalnych dziwnie wielkomiejskich miejsc tłem nadal pozostaje wieś z ładnymi widokami. W porównaniu do najstarszych odcinków ma mniej klimatu, ale nadal jest śliczna. Praca kamery czasem zaskakuje ciekawymi eksperymentami. Poziom trzyma też wspaniała muzyka Jima Parkera, choć słyszymy ją rzadziej niż dotąd. Problem sprawiają za to efekty specjalne. Zaczęto sięgać po rzeczy częściowo generowane komputerowo, co było całkiem naturalne w czasach, w których powstawały opisywane odcinki. W dodatku tego typu efekty są stosowane subtelnie. Niestety nieco się zestarzały i to widać. Szczęśliwie obsada gościnna potrafi odwrócić od tego uwagę. Kolejne odcinki kuszą naprawdę mocnymi nazwiskami: David Warner, Edward Fox, Pam Ferris… Co prawda niektóre gwiazdy pojawiają się w serialu po raz kolejny (chociażby Samantha Bond, Phyllida Law czy Joanna David), ale przyznajmy: przy tej klasy aktorach można to wybaczyć.

Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu
Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu

Najważniejszą zmianą w serii 14. jest jednak pożegnanie po przeszło czternastu latach ze wspomnianym już doktorem George’em Bullardem. W przeszłości czasem znikał na chwilkę, ale teraz ma opuścić Midsomer na stałe: podobnie jak Tom Barnaby, przechodzi na emeryturę. Po rozwiązanej sprawie wymienia z Johnem parę ciepłych serdeczności i stwierdza, że wyjeżdża do Irlandii łowić ryby. Ładne pożegnanie. O ile oczywiście nie oglądaliście ostatniego odcinka Bullarda, The Oblong Murders, w wersji emitowanej na kanałach BBC First albo WP, gdzie z jego finałowej sceny usunięto istotne w tej kwestii dialogi. Tak, mamy tu analogię ze starszym z inspektorów Barnabych, którego odejście w serii 13. z niejasnych przyczyn potraktowano podobnie. Dlatego nieuświadomieni widzowie bardzo się zdziwią, kiedy w kolejnym odcinku zobaczą następczynię Bullarda, Kate Wilding. Sporo młodszą, nieco bardziej przebojową, ale równie sympatyczną i podobnie zaprzeczającą ekranowemu stereotypowi patologa-dziwaka.

Zapewne później wyżej opisywane wahania zaczęłyby się uspokajać, a nowa formuła mogłaby wreszcie się wykrystalizować, ale wtedy zza rogu wyskoczyła kolejna zmiana, najpotężniejsza ze wszystkich. Gdy na brytyjskich ekranach pojawiły się pierwsze odcinki serii 14., posadę stracił wieloletni producent serialu, Brian True-May. Powodem były oskarżenia o rasizm po jego wypowiedzi dla magazynu Radio Times, w której wyraźnie zasugerował, że Morderstwa w Midsomer jako „ostatni bastion angielskości” nie mogą mieć mniejszości rasowych w obsadzie. Zrobiła się afera, na miejsce True-Maya zaangażowano nową producentkę, która oczywiście od razu złożyła odpowiednie deklaracje. Pytanie brzmi: czy faktycznie rasizmem można okrzyknąć średnio zawoalowaną sugestię, że ostoją prawdziwej brytyjskości jest prowincjonalny grajdół pełen białych dziwolągów i szlacheckich świrów z chowu wsobnego, jak pokazywano dotąd w serialu? Znaczy można, ale nie będzie to działało w tę stronę, którą wtedy sobie upatrzono. Tak czy siak: Morderstwa wjechały w serię 15. z nową osobą u sterów i niestety brak starego dowództwa dało się zauważyć bardzo szybko.

Mamy próby pokazywania historii w dawnym stylu, typu wiekowe konflikty starych rodów czy niewyjaśnione śmierci albo inne zdarzenia sprzed lat, jednak brakuje im klimatu. Obiecujące pomysły na niektóre odcinki rozbijają się o nie najlepszą realizację – tak jak Death and the Divas, kręcący się wokół horrorów inspirowanych dziełami wytwórni Hammer. Zanika ciągłość z kanonem „starej” ery. Bardziej odczuwalne staje się wykorzystywanie rzeczy potrzebnych scenarzystom tylko do jednej historii i do których nigdy więcej się nie wraca. Niezbyt pociągające fabuły zaczynają obnażać klisze czy błędy. Solidne walnięcie kluczem w głowę nie daje nawet wstrząśnienia mózgu, ale przeciętny cios kolbą strzelby zabija na miejscu. Filmy z lat 60. wyglądają zbyt nowocześnie. Wiosną/latem 2012 roku następuje całkowite zaćmienie słońca w Midsomer, choć żadnego wtedy w Wielkiej Brytanii nie było. „Stara” era nie należała do świętych w tym względzie, ale przy ciekawie opowiedzianych intrygach człowiek nie zwracał uwagi na ewentualne wpadki.

Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu
Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu

Niektórzy scenarzyści zaczynają za bardzo brać sobie do serduszka ideę Morderstw w Midsomer jako miejsca na najbardziej wyszukane metody zabijania. Jasne, wcześniej też się zdarzały. Tylko teraz niektóre ocierają się o absurd, podczas gdy poprzednie zwykle wpasowywały się w realia danych odcinków. Przynajmniej już wiem, skąd się wzięły memy na ten temat – bynajmniej nie ze „starej” ery… I żeby było śmieszniej: słynne morderstwo kołem sera, często przywoływane w takich żartach, okazuje się nie być jednym z momentów przesady, właśnie dzięki odpowiedniemu osadzeniu w kontekście. Trudniej jest też przejmować się kolejnymi śmierciami, gdy postacie gościnne stają się płaskie i pozbawione „pazura”. Chyba jedynym przyjemnie zakręconym bohaterem drugoplanowym w starym stylu jest żyjący we własnym świecie Jim z Schooled in Murder, który po prostu chciałby spokojnie robić ser.

Prowincjonalna atmosfera zawsze była ważnym elementem serialu. Toteż od razu się dostrzega, że coraz częściej nowoczesność ciut przytłacza przy oglądaniu. Pełnoprawne autobusy z Causton teraz dojeżdżają nawet do najbardziej zapadłych wioch, a w Midsomer nagle znajdziemy na przykład uniwersyteckie obserwatorium astronomiczne. W dodatku takie „unowocześnienia” pojawiają się niekonsekwentnie – głównie, kiedy wymaga tego fabuła danego odcinka. Szczęśliwie wciąż jest sporo lokacji bardziej małomiasteczkowych niż wielkomiejskich: domów, pubów, dworków.

Seria 15. daje nam aż dwie historie godne tytułu najbardziej rażąco niedopasowanych do konwencji odcinków w dotychczasowych dziejach serialu: Murder of Innocence i The Sicillian Defence. W pierwszej z nich dokonuje się niewygodnego dla kanonu nadpisania przeszłości Jonesa: za czasów poprzedniego inspektora Barnaby’ego jako posterunkowy był zaangażowany w sprawę morderstwa i nie zetknął się wtedy z Tomem ni razu, choć logicznie powinien. Przy okazji sierżant znowu zmienia się w pewnego siebie bubka jak w The Sleeper Under the Hill, a sama fabuła jest przeładowana trupami. The Sicilian Defence z kolei męczy ogromem przesady, przesytem wątków i rozchodzącą się w szwach fabułą. Ofiara rocznej śpiączki biegająca sobie po zaledwie kilku dniach fizjoterapii? Znów dostajemy zbyt wiele łatwych śmierci, żeby się nimi przejąć. Motywacje mordercy są bardziej jak z wyobrażeń o Morderstwach w Midsomer niż z samego serialu, a rozwiązanie zagadki pobocznej też wypada niezbyt wiarygodnie…

Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu
Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu

Sytuację, nastrój czy poziom w takich odcinkach często podnoszą jedynie scenki z życia prywatnego państwa Barnabych. John kocha wspomnienia, niechętnie rozstaje się z pamiątkami i bywa leciutko zazdrosny o żonę. Sarah sprawia mężowi miłe niespodzianki oraz próbuje wgryźć się w życie lokalnej społeczności, nie zawsze rozumiejąc jej funkcjonowanie. No i jeszcze do tego Sykes, który… po prostu nadal jest Sykesem.

Niestety, inspektorowi po niezłym starcie w poprzedniej serii, w tej transzy siada charakterystyka. John jest skrupulatny i przenikliwy, ale brakuje mu głębi. Potrafi postawić kogo trzeba do pionu, ale nie ma w tym wdzięku swojego kuzyna Toma. Uświadomiłam sobie przy tej okazji, że wcielający się w młodszego z Barnabych Neil Dudgeon zawsze wypadał ciekawiej, grając postacie z jakąś małą zadrą. A tejże Johnowi zbyt często brakuje albo – dla odmiany – przegina się w drugą stronę i nasz bohater idzie w nadmierne przemądrzalstwo. W dodatku w porównaniu do naturalnej charyzmy Johna Nettlesa, odtwórcy roli Toma, to wypada blado. Ale mimo wszystko należy pochwalić w miarę konsekwentne prowadzenie pewnych elementów charakterystyk protagonistów: Barnaby’ego jako kanapowca i sierżanta Jonesa mającego wzięcie u pań. Wprawdzie związek tego drugiego z panią strażak w Murder of Innocence wyszedł trochę bez sensu, ale za to niechęć Johna do sportu potrafi być źródłem zabawnych momentów.

Relacja między inspektorem a sierżantem też oberwała przez zmiany. O ile w serii 14. mogliśmy mówić o takowej w jakiejś formie, tak w serii 15… Są w fandomie ludzie próbujący wmawiać istnienie niebywałej chemii u Johna i Bena przez wszystkie ich wspólne odcinki, ale opiera się to na tak zwanym „cherry pickingu”, czerpiącym przykłady głównie z ich co lepszych wczesnych epizodów. Tak naprawdę na tym etapie niemal nie czuć, że tych dwóch łączy cokolwiek więcej niż praca, a wszelkie przesłanki za tym, że jest inaczej, sprawiają wrażenie efektów rzeczy wydarzających się poza kamerą.

Wciąż widać solidny budżet. Nadal typowa starsza pani z Midsomer pod postacią babci Jonesa pozostaje źródłem lokalnej wiedzy tajemnej. Zdarzają się naprawdę zabawne dialogi. Niestety humor bywa wciskany na siłę, na przykład po dramatycznych rozwiązaniach śledztw, jakby twórcy uparcie chcieli zakończyć odcinek śmiechem. Takie drastyczne zmiany nastroju tuż przed napisami końcowymi drażnią. Kiedyś historie miewały finały na smutnej czy melancholijnej nucie i nie było to dla twórców niczym złym. A lek na rzekomy rasizm True-Maya, czyli wprowadzanie większej liczby niebiałych aktorów? Nie byłoby tu problemu, gdyby nie próbowano udawać, że mniejszości rasowe żyją w Midsomer od dawna, tylko dotąd jakoś ich nie było widać. Stopniowe pokazywanie takich bohaterów jako nowej części społeczności, na przykład osiedlających się na prowincji mieszczuchów, lepiej zrobiłoby całości.

Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu
Morderstwa w Midsomer – zdjęcie promocyjne z serialu

Honoru serii 15. nie ratuje nawet jej finałowy odcinek, Schooled in Murder, jedyny epizod z solidnymi elementami dawnego klimatu. Intryga kryminalna ma tu sens, stare walczy z nowym, pojawia się spory i autentycznie zabawny wątek związany z państwem Barnaby i Sykesem. Relacje między stałymi postaciami poprowadzono zgrabnie, a John znów dostaje jaj niczym w Echoes of the Dead. Miło, że na ostatnią regularną przygodę z sierżantem Jonesem twórcy wykrzesali z siebie trochę ognia. Spoko, w samym odcinku nie wyczujecie atmosfery pożegnania. A o przeniesieniu Bena do Brighton dowiecie się post factum z nowej serii. Tak, tylko tyle za siedem lat w Midsomer. Ale o tym wszystkim innym razem.

Po powtórnym obejrzeniu „przejściowych” serii, teraz z pełnym kontekstem wszystkich poprzednich odcinków, poczułam się zagubiona i trochę smutna. To nie jest tylko proste rozróżnienie „stare dobre, nowe złe”, jakie miałam ostatnio. To rozbudowana mapa rys i pęknięć, coraz mocniej przyćmiewająca pozytywne aspekty. Wcześniej konwencja co najwyżej przecierała się w mało znaczących miejscach. Teraz, po pozbawieniu serialu oryginalnego dowództwa, po raz pierwszy tak intensywnie czuć, że coś się w Midsomer zmieniło na gorsze. Aczkolwiek niektórzy próbują bronić tego etapu Morderstw jako rzekomo całościowo dobrego, uciekając się do wcześniej wspomnianego „wybierania wisienek”. Szczególne miejsce należy się komuś, kto próbował mnie przekonywać o wspaniałości tych serii na podstawie jednego śmiesznego dialogu. Serio.

Teraz, z duszą na ramieniu, wyruszyłam ku kolejnemu midsomerskiemu wyzwaniu – odcinkom robionym od roku 2013, które pamiętałam bardzo dobrze z pierwszych seansów i które przez lata stanowiły fundament mojej sympatii do Morderstw w Midsomer. Czy zdobyta teraz wiedza o dziejach serialu podważy ten piedestał? O tym opowiem w przyszłości w kolejnych tekstach.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Absolwentka filologii polskiej na UWr, co tłumaczy, dlaczego z czystej przekory mówi bardzo potocznie i klnie jak szewc. Niedawno skończyła Akademię Filmu i Telewizji i została reżyserem. Miłośniczka filmu, animacji, dobrej książki, muzyki lat 80. i dubbingu. Niegdyś harda fanka polskiego kabaretu, co skończyło się stustronicową pracą magisterską. Bywalczyni teatrów ze stołecznym Narodowym na czele. Autorka bloga Ostatnia z zielonych.
spot_img
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki