
W ramach wstępu przytoczę jeden z Biografiołów autorstwa Stanisława Barańczaka:
„Żeleński Boy
Wzdychał – Oj,
Całe życie tłumaczę: a) literaturę, b) rodakom przydatność zdrowego rozsądku –
W ramach a) coś tam trwałego zdziałam, ale w b) trzeba za każdym razem zaczynać od początku.”
Po modyfikacji personalnej, która pociąga za sobą konieczność znalezienia odpowiedniego rymu, można ów czterowiersz zastosować do pracy wielu tłumaczek i tłumaczy literatury, z pewnością zaś do bohatera poniższego wywiadu, o którego zasługach dla poszerzania recepcji twórczości najbardziej obciążonego „kultowością” pisarza grozy (czyli Howarda Phillipsa Lovecrafta, gdyby ktoś jeszcze się nie domyślił) przypominać… nie trzeba? Ano trzeba właśnie, trzeba, w dodatku w chwili, gdy Mateusz zapowiada domknięcie Lovecraftiańskiego etapu, który wciąż pozostaje głównym w jego rozwijającej się karierze tłumacza. A że swoją drogą życiową może dowieść wszystkim radykalnym kultystom, że nie samym Lovecraftem, ba, nie samą grozą człowiek żyje, przekonacie się z naszej rozmowy. Ale wcześniej jeszcze pokuszę się o wspomnianą modyfikację personalną:
„Mateusz Kopacz
Wzdychał – Popacz no, popacz…
Całe życie tłumaczę: a) Lovecrafta, b) kultystom przydatność zdrowego rozsądku…”
Na moje pytania odpowiadał jednak zasadniczo bez malkontenckich akcentów oddechowych. Zapraszamy!
Co było pierwsze – Lovecraft czy chęć sprawdzenia się w roli tłumacza?
MK: To mi przypomina pytanie o to, co było pierwsze: jajko czy kura. Ostatnio usłyszałem naukowo „poprawną” odpowiedź na to pytanie: pierwsze było jajko, którego nie zniosła kura. I trochę tak było ze mną: chciałem czytać Lovecrafta i tylko to mnie interesowało, tymczasem z fascynacji nim wykluła się przypadkiem miłość do tłumaczenia. Była końcówka lat 90., miałem około 12-13 lat i zostałem dopuszczony do rytuałów wyższego rzędu przez starszego brata i jego kolegów, którzy grali w Zew Cthulhu RPG. Były świece, mroczna muzyka, potworne tajemnice, niepojęte zagadki. Gdy w końcu dopadłem do głównego podręcznika niczym do grymuaru i ujrzałem wszystkie te monstra, których opisy pochodziły z opowieści Lovecrafta, pomyślałem, że to jest niesamowite i tak zupełnie nowe, że rozpętało we mnie burzę fascynacji. Przeczytałem w całości zamieszczone w tymże podręczniku opowiadanie Zew Cthulhu. Zrobiłem to wieczorem, z namaszczeniem, delektując się każdym akapitem… i potem każdy głośniejszy dźwięk z zewnątrz czy z domu przyprawiał mnie o dreszcze. Uznałem, że chcę więcej, ale to była końcówka lat 90., małe miasteczko, w księgarni tylko podręczniki szkolne, do większego miasta daleko. Zdobyłem w końcu wszystkie dostępne publikacje, a było ich niewiele. Ostatecznie uciekłem się do raczkującego wówczas internetu, do którego łączyłem się starym dobrym modemem, liczyło się impulsy, żeby nie nabić zbyt dużego rachunku telefonicznego. Allegro dopiero się rodziło, księgarni internetowych praktycznie nie było — szukałem więc po sieci plików txt, lecz znajdowałem wyłącznie oryginalne teksty Lovecrafta, polskich wersji nie sposób było dostać. W desperacji drukowałem zatem te utwory po angielsku i z pomocą słowników (które mam do dziś) zdanie po zdaniu składałem własne pierwsze przekłady. Tak mi się spodobał sam proces tłumaczenia i ujmowania obcego autora we „własne” słowa, że robię to do dziś.
Czy Twój stosunek do HPL-a zmieniał się wraz z zagłębianiem się w kolejne tłumaczenia jego dzieł?
MK: Moje początkowe podejście do Lovecrafta było bałwochwalcze i bezkrytyczne. Ponieważ jednym z pierwszych jego opowiadań, jakie przeczytałem, był Zew Cthulhu, autor od razu trafił u mnie na piedestał, wszak to opowiadanie wybitne. Pewną zmianę przyniósł przekład biografii autorstwa S.T. Joshiego, który robiłem w połowie studiów, w 2009 roku. Dzięki tej opasłej księdze poznałem poboczne pola działalności literackiej Lovecrafta, jego filozofię łączącą starożytny epikureizm z XX-wieczną astrofizyką; poznałem także jego fascynującą korespondencję, a zarazem zazwyczaj wtórną i niezbyt wysokich lotów poezję, która kazała mi spojrzeć na niego wreszcie jak na człowieka z ułomnościami (Niniejszym potwierdzam, dowody tutaj. Przyp. red.). Ostatecznym chyba wejrzeniem w myśl Lovecrafta stało się dla mnie przewertowanie wszystkich jego zachowanych listów, którego to zadania podjąłem się jakieś 7 lat temu, pracując nad wyborem korespondencji dla wydawnictwa Vesper. Po lekturze tej korespondencji trudno mi było przejść do porządku dziennego nad niektórymi poglądami Lovecrafta, ale dziś traktuję je już z pewnym dystansem, nie biorę zjawisk związanych z jego osobą już tak osobiście, jak to robiłem jeszcze całkiem niedawno, kiedy to zapamiętale go broniłem i nauczałem ludzi opacznie lub jednowymiarowo rozumiejących jego filozofię i twórczość lub wyśmiewających jego przesadny styl. Dziś dużo łatwiej akceptuję np. jego rasistowskie poglądy i inne pomyłki, miał do nich prawo; podobnie śmieszą mnie twierdzenia, że pisał źle, bo to nie jest prawda. Na ogół.

Jak HPL wpłynął na Twoje zainteresowania czytelnicze? Mnie wiele przyniosło szperanie pośród autorów wymienionych przez niego w Nadnaturalnym horrorze…
MK: Przeszedłem dokładnie taką drogę jak Ty, podobnie zresztą wielu innych znanych mi wielbicieli literatury grozy. Nadprzyrodzona groza w literaturze (taki wariant tytułu preferuję) oferuje tak ogromne bogactwo informacji w kwestii tytułów, nazwisk i nurtów literatury grozy, że nie da się go przecenić. Wielu autorów zresztą zachowało „życie” tylko dzięki temu, że wielbił ich i polecał Lovecraft, jak choćby William Hope Hodgson. Innych z kolei HPL wskrzesił, na przykład lorda Dunsany, którego popularność po wojnie znacznie przygasła. Poza tym dzięki Nadprzyrodzonej grozie… wyszedłem w końcu z dziupli horroru i otworzyłem się na szersze literackie wody. Lovecraft pokazał mi, że warto szukać, a jeśli szukać, to czemu by nie szukać wciąż dalej i dalej? Tak że dziś czytam i pożądam w książkach wszystkiego, co piękne, tak jak Lovecraft i krąg jego przyjaciół, którzy nie tylko grozą żyli.
Czy to właśnie tą drogą dotarłeś do Bierce’a i Diablego dykcjonarza? Dzieła, które idealnie wpasowuje się w filozofię pesymizmu, z którą się identyfikujesz? Świadomie proponuję taką uproszczoną formę ujęcia tematu, rozwinięcie i sprecyzowanie pozostawiam Tobie.
MK: Zdecydowanie tak. Każdy z autorów, których Lovecraft wymienił w eseju i którzy mnie zaintrygowali, trafiał na moją listę twórców, których dzieła chciałem czytać i poznawać. Nie pamiętam, czy HPL bezpośrednio wspomina o Diablim dykcjonarzu w Nadprzyrodzonej grozie…, czy dopiero przeczesywanie bibliografii Bierce’a oraz lektury na jego temat naprowadziły mnie na ten tytuł, w każdym razie na pewno przez Lovecrafta trafiłem do Bierce’a. Zaś tłumaczenie przeze mnie Diablego dykcjonarza to w ogóle temat na dłuższą opowieść. Stało się to osobną i pełnoprawną przygodą, w której było miejsce i na gorycz, i na rozczarowanie, i na obsesję, i na radość, i na frustrację — pełna gama doznań, które ciągnęły się latami. Tak jeszcze nawiasem: wspomniałeś, że identyfikuję się z filozofią pesymizmu. Wyrażenie to wydaje mi się nieco przesadzone, bo chociaż pesymizm jest mi bliski, to sam nie wiem, czy na tyle, żebym się z nim identyfikował. W życiu i filozofii zarezerwowane mam przestrzenie na przeróżne uczucia barw wszelakich, nie tylko czarnych. Prawdziwi pesymiści chyba by się ode mnie odżegnywali.
Które opowiadania HPL-a należą do Twoich faworytów? A może jest jakaś część jego spuścizny literackiej, jaką uważasz za jawny przykład grafomanii (wiadomo, że to częsty zarzut względem jego twórczości)
MK: Zew Cthulhu jako pierwszy zrównał mnie z ziemią, więc kochać go będę po wieki. Więcej tej potężnej grozy otrzymałem w postaci mikro-powieści W górach szaleństwa, która jest konstrukcyjnym majstersztykiem, pełnym zawsze dla mnie drogich naukowych detali, które wiodą do pozaświatowej grozy i piękna miasta Dawnych Istot. W dalszej kolejności Przypadek Charlesa Dextera Warda — arcydzieło grozy historycznej. Grafomanii oczywiście Lovecraft popełniał wiele, szczególnie w poezji, w prozie rzadziej, ale jeśli gdzieś szukać głównych przedstawicieli tej ostatniej, to wśród utworów „poprawianych”, czyli pisanych dla innych autorów. Wśród autorskich prac rzadziej można wyszczególnić coś typowo grafomańskiego, prędzej po prostu teksty przeciętne i nijakie, głównie wśród wczesnych nowelek takich jak Przemiana Juana Romero czy Księżycowe moczary.

Na ile Twoim zdaniem HPL wydostał się w Polsce z kręgu czytelniczych „kultystów”? I co może mieć na to wpływ?
MK: Lovecraft jest już od dawna w głównym nurcie, znają go krytycy i czytelnicy literatury ogólnej, pisze się o nim prace akademickie, dysertacje i artykuły w gazetach, jest obecny w mediach, w Polsce i na świecie. Tak więc myślę, że chociaż „kultyści” chcą go mieć dla siebie, to został już właściwie doceniony również poza tą hermetyczną sferą. Jest to oczywiście skutek dostrzeżenia go w mainstreamie w jego własnej ojczyźnie, więc trzeba by zapytać, co tam się wydarzyło, że wychynął z czeluści zamkniętego świata horroru amerykańskiego. Moja odpowiedź wyda się banalna, lecz jestem przekonany, że oprócz wybitnych przymiotów własnych tej literatury, była to rosnąca popularność w coraz szerszych kręgach czytelników, która wreszcie uniemożliwiła głównemu nurtowi dalsze ignorowanie tego zjawiska. Niestety nierzadko tak to działa, że na piedestał twórcę wynoszą siły oddolne, a nie uznanie góry, czyli krytyki i badaczy. A wydaje się, że powinno być na odwrót. Jak dla mnie każdy taki przypadek jak Lovecrafta to porażka instytucji akademickich, zamkniętych na pewne sfery kultury. Dziś to się zmienia, powstają całe wydziały badające popkulturę, ale do końca XX wieku wyglądało to mizernie.
Ha! Poczynię tutaj dygresję na marginesie Twojej odpowiedzi. Wielką niespodzianką była dla mnie obecność Lovecrafta jako patrona ostatniego rozdziału obyczajowej (najogólniej ujmując) powieści Josefa Škvoreckiego Przypadki inżyniera ludzkich dusz, której narrator jest zresztą wykładowcą uniwersyteckim mierzącym się z możliwościami „literackiego kanonu”. Jest to nawiązanie bardzo umiejętne i udowadniające, że „współodczuwanie” myśli HPL-a ma parametry egzystencjalne, a nie wyczerpujące się tylko w grozie o pulpowym rodowodzie. Ale niech i z tego wyrośnie kolejne pytanie – czy są jakieś dzieła wyrosłe z mitologii Cthulhu, które zaintrygowały Cię lub zaskoczyły, wchodząc w wyrazisty, niekoniecznie hołdowniczy, dialog z dziełami Lovecrafta?
MK: Prawdę mówiąc, trudno mi sobie przypomnieć utwory z kręgu mitologii Lovecrafta, które naprawdę mnie zaskoczyły czy mną wstrząsnęły. To jednak zawsze wtórna zabawa konwencją, która nakłada na twórcę pęta, a nie ma nic gorszego dla artysty niż narzucać sobie ograniczenia. Owszem, dla zabawy konwencją, rozrywki można wejść w ten świat i coś ukazać na swój sposób. Świetnie robił to Ligotti (The Last Feast of Harlequin), w komiksie zaś Alan Moore, którego Providence (przy którego polskim opracowaniu zresztą współpracowałem) jest imponującą kopalnią odniesień i obrazoburczym nieco podejściem do HPL-a. Wyśmienita była też powieść Ramseya Campbella Najciemniejsza część lasu, która korzysta z elementów z mitologii Cthulhu. Bardzo cenię niektóre gry w świecie Cthulhu, jak komputerową Mroczne zakątki ziemi czy planszową Horror w Arkham. Wydaje mi się, że w sferze gier spuścizna Lovecrafta rozwija się najlepiej. Ale żeby którekolwiek z tych dzieł mnie odmieniło — nie powiedziałbym. Dlatego właśnie rzadko kiedy tracę już czas na wgłębianie się w świat epigoństwa Lovecraftowskiego. Za wiele jest oryginalnych twórców na globie, żeby tkwić w jednym miejscu.
Podzielam tę opinię. W wywiadzie sprzed 12 lat określasz wprost swoje potrzeby czytelnicze: „… książka ma mnie zniszczyć intelektualnie (…) lub też poruszyć estetycznie, aż ściśnie w gardle”. Jeżeli nic się nie zmieniło (a wątpię), to co dostarczyło Ci takich doznań w Twojej ostatniej dekadzie czytelniczej?
MK: 10 lat temu właściwie nadal czekało mnie jeszcze bardzo wiele odkryć literackich, więc lista musiałaby być długa. Choćby właśnie w 2015 roku przeczytałem po raz pierwszy Świat jako wolę i przedstawienie Schopenhauera, która zdumiewa dojrzałością, cudownym jak na filozofię stylem i naprawdę mądrym systemem. Podczas gdy takie systemy jak ten Hegla okropnie się zestarzały, Schopenhauer jest w ogólności cały czas świeży. W tym samym roku przeczytałem Czarodziejską górę Manna, jedną z najlepszych powieści, jakie znam, obok poznanych później np. Kosmosu Gombrowicza czy Niewyczerpanego żartu D.F. Wallace’a. Im dalej od 2015 roku, tym trudniej było mnie zaskoczyć na tyle, żeby „ścisnęło w gardle”, niestety wyrobiłem się i zblazowałem. Książki już nie mają dla mnie takiej siły jak dawniej, wiele z nich po prostu rozczarowuje albo intelektualnie, albo brakiem czegoś świeżego. Mam wrażenie, że dziś trudniej o nieszablonowe dzieła — wydawcy nie ryzykują, bo rynek odbiorców nie rozpieszcza, walczy się o każdą złotówkę, z kolei pisarze z ustaloną renomą nie mają ochoty bawić się w przełamywanie schematów. Z drugiej strony może to ja źle trafiam albo nie wiem, gdzie szukać. W każdym razie paradoksalnie książką, która zrobiła na mnie ostatnimi czasy największe wrażenie, były Próby Michela de Montaigne — cud literacki z XVI wieku, nawet dziś odważny intelektualnie i ogromnie erudycyjny. Na boku dodam, że zaskakuje mnie, jak wielki renesans przeżywa muzyka. Dziś na tym polu można już być sobie samemu sterem, żeglarzem i okrętem, można wkroczyć na szersze wody z najróżniejszymi eksperymentami przez Bandcampa zupełnie bez niczyjej pomocy i zaistnieć, jeśli się istotnie ma coś ciekawego do przedstawienia. Nie potrzeba wydawców, dystrybutorów, promotorów. Pod tym względem książki są na straconej pozycji.

Co dalej zamierzasz jako tłumacz? Pozostajesz w nurcie grozy?
MK: W ciągu najbliższych 2 lat planuję zamknąć ostatni swój projekt Lovecraftowski, czyli kilkutomowy (zapewne będą 3) wybór listów Lovecrafta, a potem zobaczę. Z roku na rok się zmieniam, czasem tracę zainteresowanie książkami i skupiam się całkiem na gitarze czy prowadzeniu z żoną i grupą dziewczyn przytuliska dla bezdomnych kotów. Kiedyś sam chciałem napisać coś wielkiego, jednak obecnie zupełnie nie widzę siebie w roli pisarza. Na ten moment w dziedzinie tłumaczenia mam mglistą, choć wielką ambicję nauczyć się porządnie języka niemieckiego i przełożyć ostatnią nieprzełożoną na polski książkę Arthura Schopenhauera Über den Willen in der Natur. Myślałem też o Die Philosophie der Erlösung Philippa Mainländera, ale po przeczytaniu fragmentów i opracowań uznałem, że to będzie nużące zadanie. Czyli w niemieckim akurat nie sięgałbym po horror, tylko filozofię. Jeśli zaś chodzi o angielski, to chodzą mi po głowie właśnie dwie książki z niesamowitością, które naprawdę zrobiły na mnie wrażenie swoją oryginalnością: The Purple Cloud M.P. Shiela oraz A Trick of the Shadow R. Ostermeiera. Tę drugą podarował mi ostatnio przyjaciel, kończę ją właśnie czytać i mogę powiedzieć, że dawno nie widziałem tak błyskotliwych opowiadań. Niby autor stoi na ramionach kolosów takich jak Machen czy Ligotti, ale wlewa w te pomysły taką świeżość i uczucie, że kupił mnie całkowicie. Dziwi mnie, że jest tak mało znany.
O co zapytałbyś Lovecrafta?
MK: Lovecraft w ostatnich latach życia miał tak szerokie grono młodych fanów, że otrzymywał w listach mrowie pytań, na które dzielnie odpowiadał. Ponieważ literackie i filozoficzne sprawy omawiał szeroko, a i o codzienności często mówił, to ja najchętniej zapytałbym go o inne kwestie, te bardziej przez niego skrywane: emocjonalne i prywatne. Na przykład: czy naprawdę kochał swoją żonę Sonię albo jak wspomina matkę, albo jak często bywał przygnębiony i smutny i z jakiego powodu, albo czy w dorosłości kiedykolwiek płakał. Obawiam się jednak, że otrzymałbym odpowiedzi analityczne, które rozmyłyby istotę rzeczy. Tak zazwyczaj radził sobie z trudnymi pytaniami od korespondentów. Ale najbardziej na temat osoby Lovecrafta chciałbym poznać inną rzecz, na którą jednak nigdy nie otrzymam odpowiedzi: czy i w jaki sposób koszmary II wojny światowej odmieniłyby jego poglądy rasowe. Są solidne podstawy, by wierzyć, że złagodziłby je znacznie, jeśli wręcz w ogóle nie odrzucił, gdyż w ostatnich 2-3 latach życia właściwie przestał na te tematy pisać i nie prawił komplementów Hitlerowi, tak jak to robił około 1933 roku. Stało się tak zapewne dlatego, że usłyszał opowieści naocznej świadkowej prześladowań Żydów w Niemczech, swojej sąsiadki, która była Niemką z pochodzenia i przebywała przez jakiś czas w Rzeszy w tamtym właśnie okresie. Wielu artystów, naukowców i myślicieli zupełnie zmieniło podejście do kwestii rasy, eugeniki itp. po II wojnie światowej, choćby Ingmar Bergman, wcześniej ogromny wielbiciel Hitlera i jego metod, czego nie wypomina mu się tak silnie jak Lovecraftowi. Ten ostatni niestety nie otrzymał szansy zderzenia swoich poglądów z rzeczywistością i pozostanie napiętnowany jako rasista jeszcze na długo.

A czy Mateusz Kopacz pisze listy i czy odpowiadałby na otrzymane?
MK: Mateusz Kopacz odpowiadałby na otrzymane listy tylko elektronicznie :). Kilka lat temu zresztą otrzymałem standardowy list, urocze to było i w ramach pewnej konwencji, ale odpisałem już na Messengerze — zbyt jestem leniwy, by chodzić na pocztę. Jeśli już sam piszę, to wyłącznie e-listy. Ale też rzadko. Kiedyś pisaliśmy z przyjaciółmi do siebie ogromne epistoły, omawiając wszystkie tematy pod słońcem. Dziś wolę się spotkać i porozmawiać na żywo. Coraz bardziej cenię sobie czas spędzony z dala od komputera i elektroniki. Natomiast dla zdrowia psychicznego i autoterapii piszę ręcznie dzienniki. Robię to regularnie, takie moje różne przemyślenia z codzienności. Czasem wracam do zapisków sprzed lat i jest to niesamowita przygoda. Zwłaszcza zdumiewające jest przyłapywanie się na tym, że zapamiętałem coś zupełnie inaczej, niż odbyło się to w rzeczywistości. To pokazuje, jak mózg płata nam figle.
Może kiedyś to właśnie ta intymna część Twojej aktywności twórczej przerośnie Twój translatorski wkład w kulturę pisaną? Eony pokażą… Bardzo dziękuję Ci za rozmowę i cóż – niech gwiazdy będą w porządku względem Ciebie, Mateuszu!
Zamiast typowego skrupulatnego wykazu translatorskich dokonań naszego rozmówcy prezentujemy jego osobiste podium tytułów, które dały mu najwięcej satysfakcji z wykonanej pracy. Dlatego też ich okładki zdobią treść samego wywiadu. Zachęcamy do konfrontacji!
1. Ambrose Bierce, Diabli dykcjonarz, Korporacja Ha!art, 2019
2. H.P. Lovecraft, Listy wybrane 1906-1927, Vesper, 2024
3. H.P. Lovecraft, Nemezis i inne utwory poetyckie, Vesper, 2018