Powinienem skakać z radości. Drugi tom X-Statix to przecież kontynuacja komiksu, który w 2022 roku wcisnąłem z szaleńczym entuzjazmem na swoją toplistę. Kolejna porcja doskonałej zabawy w dekonstruowanie zatęchłego superbohaterskiego mitu, coraz wyraźniejsza inspiracja dla wciąż świetnego The Boys Amazona. Za cholerę uniknąć się nie da tego porównania, a obnaża ono jednak pewnie braki, które może i w jakimś stopniu usprawiedliwia wiek dzieła Petera Milligana. Na dłuższą metę trudno je niestety zignorować, co nawet przy znakomitym poziomie narracji trochę psuje wrażenie z lektury. Wiem, brzmi bezsensownie, już tłumaczę.
Ciągnąc dalej wątek pokrętnej nomenklatury przytoczony w poprzednim tekście, drugi tom X-Statix zbiera pierwsze zeszyty serii o tym samym tytule. Mam odrobinę wrażenie, że Milligan strzelił focha w reakcji na wywalenie go poza ramy głównego runu X-Force i jego pasja w efekcie nieco przygasła. Na spekulacje i opinie przyjdzie jednak czas. Album kontynuuje bezpośrednio wątki z części poprzedniej. Drużyna narcystycznych celebrytów stara się ogarnąć po paśmie tragedii, wrażliwy Sierota (nawet nie muszę tego humorystycznie przeinaczać) zachowuje się jak buc, bo mu przykro po utracie niby-ukochanej, a słupki oglądalności zaczynają szurać po glebie. To ostatnie jest oczywiście największym problemem, więc zaczyna się konkurencyjny taniec z jeszcze mniej kompetentną ekipą i nieustanne zabawy w rekrutację nowych twarzy. Wszystko, jak zwykle, w otoczce szołbiznesowej presji i osobistych dramatów.
Jeśli nie dało się tego jeszcze wywnioskować z poprzedniego akapitu, boli mnie głównie wtórność. X-Statix: Powrót zza grobu z jednej strony (prawie) wszystko robi dobrze, ale w swojej satyrze trykotów nie wychodzi poza bardzo określoną strefę komfortu autora. Milligan znowu skupia się na przedstawieniu ikon uwielbianych przez tępe masy jako postaci o potencjale wygenerowania zadowalających zarobków dla całej armii terapeutów. Karykaturalnie wręcz pokręcone łby, ale wciąż zaskakująco ludzkie. Wyskakuje w pewnym momencie co prawda motyw, powiedzmy, społeczny i gdyby ta opowiastka o ludzkiej podatności na fanatyzm znalazła dla siebie więcej miejsca w fabule, album mógłby zyskać więcej własnego charakteru.
Ubolewam też nieco nad wyborami Milligana w kwestii rozwoju postaci. To, co poprzednio było główną siłą napędową niuansu, tym razem zlało się odrobinę z kpiarskim sznytem całokształtu. Osobowościom może i nie ubyło złożoności, ale dynamika charakteru najmocniej do tej pory rozwijanego Guya Smitha stanęła w miejscu. W zamian szansę zabłysnąć dostają inni członkowie zespołu, z Umarlaczką na czele. Fajnie, tylko w efekcie kończymy z bandą problematycznych cepów, których da się może odrobinę polubić po mocnym przymrużeniu obu patrzałek. Brakuje wyrazistego protagonisty, brak również oczywistego antagonisty.
Na całe szczęście, poza kwestiami wyżej zjechanymi, Peter Milligan wciąż celnie, balansując na granicy dobrego smaku, naśmiewa się z komiksu superhero oraz świata gwiazd. Centrum wydarzeń pozostają tropesy dobrze nam znane z klasyki tego gatunku, starcia między drużynami, osobiste dramy i bardziej absurdalne jazdy w stylu śmigania do innych wymiarów. To absurdy, na których fundamencie autor zręcznie konstruuje jeszcze bardziej niedorzeczne eskalacje, utrzymując wszystko w nawiasie angażującej spójności. Wygrywa Profesor Xavier, projektujący kombinezon do figli dla bezcielesnej Venus Dee Milo, co z kolei wiąże się z wprowadzeniem jedynego w tym komiksie faktycznego superłotra. Do tego wątek psychofana z niemalże boskimi mocami, kwestia szkodliwości nieumarłej w roli wzorca dla nastolatek czy też zaskakująco zdrowe wnioski dwóch wychodzących równolegle z szafy chłopów. Długo mógłbym wymieniać pomysły, które Milligan zrealizował doskonale.
Nie będę już doszukiwał się większych powodów do dalszych narzekań w warstwie graficznej. Za rysunki w znacznej większości zebranych zeszytów odpowiada znowu małżeński zespół Michaela Allreda i jego żony Laury Allred, której zawdzięczamy wyraziste kolory w całym albumie. Ta kreska od dawna dla mnie wyprzedzała swoje czasy, bo składając (poprzez pop-artową stylistykę) hołd klasyce nurtu, zawsze wydawała się jednocześnie czymś, co spokojnie mogłoby powstać w roku 2024. Szkoła Allredów nierozerwalnie kojarzy mi się już z tym tytułem i chciałbym mieć okazję częściej obcować z charakterystycznym dla nich rzemiosłem: doskonałym technicznie, bardzo mocno osadzonym w popkulturowych realiach peleryniarskiego świata. Fanem gościnnie występującego Paula Pope’a nie jestem, bo ryje za bardzo postaciom wykrzywia, Philip Bond też daje radę, ale już zaangażowany również na chwilkę Darwyn Cooke jest absolutnym mistrzem. Wszystko pasuje do konwencji. Tylko tyle i aż tyle.
Nawet narzekając, wypada zachować choćby minimum szacunku do X-Statix jako całości, bo to jeden z pierwszych przykładów tak rozmyślnego i jednocześnie mądrze zrealizowanego pokazu samokrytyczności w mainstreamowym superhero. W dzisiejszych czasach, gdy The Boys zna nawet wasza babcia, trudno traktować to jak coś szczególnie nowatorskiego, a ja ogólnie unikam przesadnie maniakalnego usprawiedliwiania dzieł kultury kontekstem czasu. Peter Milligan jednak, nawet w porównaniu do dzieł wyraźnie czerpiących inspirację z jego roboty, wypada wciąż całkiem nieźle. Dlatego też, choć Powrót zza grobu zawiódł mnie pod kilkoma względami, chciałbym zachęcić was do wyrobienia sobie własnej opinii na temat tej serii. Zwłaszcza jeśli jesteście fanami X-Men, choćby po to, aby zobaczyć, jak dobrze takie zabawy w dekonstrukcję były rozwinięte już ponad 20 lat temu.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: X-Statix: Powrót zza grobu (tom 2)
Wydawnictwo: Mucha Comics
Scenariusz: Peter Milligan
Rysunki: Michael Allred, Darwyn Cooke, Paul Pope, Laura Allred
Tłumaczenie: Arkadiusz Wróblewski
Typ: komiks
Gatunek: superbohaterowie, akcja
Data premiery: 06.10.2023
Liczba stron: 428
ISBN: 978-83-67571-24-1