Seriale Marvel Cinematic Universe
Kerberos
Kiedy w Hollywood Marvel Cinematic Universe rozrosło się do rozmiarów porządnego serialu, Disney + umożliwia nam pochłanianie go także w formie faktycznych odcinków. Wybór perypetii zamaskowanych herosów jest tak przepastny, jak budżet z kieszeni myszona. Można mieć faktycznie dość, kiedy czujesz, że aby zrozumieć filmowe uniwersum, trzeba poświęcać jeszcze średnio po osiem godzin na serial… przynajmniej nie jest jeszcze z tym tak źle, jak ze Star Wars! Na przykład nikt nie urywa ci połowy sezonu, aby poprowadzić wstęp do trzeciego sezonu innej serii – o, hej, Boba Fett, ledwo cię zauważyłem w serialu, gdzie występujesz (to, że „cameo” Mando było lepsze niż reszta, to już inna inszość).
Niemniej kasa równa się wyśmienita jakość produkcji, szczególnie tych powstających obecnie. I co ważniejsze, większość z nich raduje dobrym scenariuszem, fajnie rozpisanymi postaciami i mówi coś interesującego o temacie superbohaterów. Nawet przy takiej mocnej konkurencji jak The Boys, Umbrella Academy czy niektóre seriale od Warner Brothers Marvel nie oddaje pola. Ich wiadomym minusem jest fakt, że do lwiej części trzeba znać kinowe perypetie Avengers, ale nowy narybek, jak Moon Knight i Ms. Marvel, broni się dobrze sam, co obiecująco wróży kolejnym takim projektom. Zakładam, że skoro jeszcze tu jesteś, drogi czytelniku, to superbohaterska fatyga cię nie dopadła, więc jedziemy – poniżej prezentuję swoje subiektywne zestawienie z uśrednionym przedziałem ocenowym (ten różni się bowiem od odcinka do odcinka) dla seriali MCU, a potem jako bonus kilka uwag o starszych seriach.
- Między 9-8: Falcon i Zimowy Żołnierz, Hawkeye, Moon Knight – trzy gwiazdki w obecnym repertuarze Marvelowych seriali. Wszystkie oferują sceny akcji nieustępujące ich prekursorom na srebrnym ekranie, tryskają humorem i dodają coś nowego do tematu trykotów. Moon Knight jest tegoroczną nowością, którą poznać trzeba – dla genialnej, podwójnej roli Oscara Isaaca, scen będących wizualną ucztą dla oka i pomysłowych kreacji postaci. Do tego – co ważne – można go oglądać przy nieznajomości reszty MCU. Falcon i Hawkeye stąpają bardziej twardo po ziemi i uwiązani są określonych momentów kinowej historii, ale oba tytuły doskonale korzystają z formuły serialowej, by znane postacie pogłębić i wstawić w angażujące sytuacje. Do tego Hawkeye’a wyróżnia (oprócz zabawnego występu Piotra Adamczyka), ogromne serducho włożone w relacje bohaterów. To doskonała świąteczna pozycja do obejrzenia w przerwie między Kevinami.
- Między 8-7: Agentka Carter, Loki, Wandavision – produkcje kreatywne, pokazujące, na co stać to uniwersum w nietypowych realiach. Wandavision szczególnie zapadła mi w pamięci dzięki zabawie motywem sitcomu i talentowi Elizabeth Olsen, która ma okazję się wykazać i zgłębić trudne emocje swojej bohaterki. Tym trzem serialom mogę nadać podobny, wspólny nawias: nawet gdy jest przeciętnie, główni aktorzy błyszczą na pierwszym planie. Największym problemem Lokiego i Wandavision jest zależność od kinowego molocha – pierwszego ogląda się jak prolog do Sagi o Multiwersum. Z kolei drugi okazuje się potrzebny do przetrawienia sequela Doctora Strange – co na marginesie i tak pomaga niewiele, bo moim zdaniem film jest zwyczajnie ładną słabizną.
- Między 7-6: Ms. Marvel – miałem wielkie nadzieje wobec tej bohaterki. Na Disney + zalicza swój debiut, ale sam jestem jej fanem od dawna. Komiksowa Kamala Khan to dla mnie jedna z najfajniej napisanych współczesnych postaci, które wyszły ze stajni Marvela… i serial spokojnie mógłby być lepszy. Przełknąłem nawet zmiany takie jak odmienna paleta jej mocy i ich nowe pochodzenie (szczerze mówiąc, wszystko jest lepsze od jej starych więzi z Inhumans; więcej o tym pod koniec zestawienia). Mogę też pochwalić sposób, w jaki ukazana została pakistańska mniejszość w Jersey. Jednak fabuła skupia się od razu na historii mocy dziewczyny i jej rodziny, a do tego porusza prawdziwie dramatyczny moment podziału Indii. Tylko że mało czasu zostaje dla samej Kamali. Ech. Nie każdy superbohater musi zaczynać karierę od rozgrzebywania genezy swoich zdolności. Niech najpierw pobędzie trochę tym bohaterem.
- Między 5-3: A gdyby…? – jak dotąd moje największe rozczarowanie (nie liczę tytułu poniżej, bo to od początku wyglądało na kaszanę). Z wyjątkiem odcinka o imprezowym Thorze i mrocznym Strange’u (motyw, który W Multiwersum Obłędu haniebnie pominęło), cała reszta to ilustrowane, kiepskie fanfiction: albo nudne jak flaki z olejem, albo na poziomie „wsadzam mojego ulubionego superhero w ciuszki kogoś innego i odwala lepszą robotę, a wszyscy go koffają, muah!”. Ble.
- 1: Inhumans – bonus dla masochistów. Najgorsza produkcja MCU jest dostępna do obejrzenia w całej swojej niesławie. Ciekawsza jest historia jak toto powstało: kiedy Fox mocno trzymał licencję na filmowe mutki, Marvel próbował stworzyć zastępczych X-men do wydojenia motywu outsiderów z mocami ściganych przez społeczeństwo, bo nie byli pewni, że uda im się wygrać. Efektem tych starań jest ta oto mdła telenowela. Ktokolwiek odpowiadał za promocję Inhumansów, nakombinował do tego stopnia, że zaczęło to wyglądać, jakby podrabiali samych siebie (w komiksach też!). Zalatywało mi to jakością przemalowanych zabawek rodem ze Stadionu Dziesięciolecia, gdzie He-Man szczerzy się w opakowaniu z Batmanem. Nie zdziwię się, jeśli część z was dopiero dowiedziała się, że taki serial powstał.
Agenci Tarczy
Osobom, którym po tym wszystkich wciąż mało ładnych ludzi w trykotach (w tym wypadku – ciasnych wdziankach agentów), pozostał pierwszy serial z MCU. Jakość waha się z sezonu na sezon, każdy należałoby oceniać oddzielnie, ale nie brakuje w nich smaczków dla komiksiarzy i gościnnych występów, w tym takiego np. Ghost Ridera. Podobnie jak wyżej, początkowo na pierwszy plan wysunięto tu Inhumans. Chociaż wyszło to lepiej niż w ich własnej serii, wciąż ten wątek pozostaje dla mnie bardziej ciekawostką w walce o prawa do X-men.
Saga Defenders
Czyli uliczni rycerze Marvela na czele z niewidomym prawnikiem. Ponownie, jakość zależy od sezonu, a jeśli miałbym zrobić krótką listę od najlepszego do najgorszego, wyglądałoby to tak: Jessica Jones, Daredevil (tylko sezon pierwszy), Luke Cage, Defenders, Punisher, dalsze sezony diaboła i długo nic, a potem pojawia się nieproszony Iron Fist. Zapowiedziano już (i pokazano ku temu subtelne znaki w serialach), że Daredevil powróci z Charliem Coxem z w roli głównej. Przekonamy się, co z tego wyjdzie.
Mam jeszcze do obejrzenia: Runaways
Superdzieciaki na gigancie. Miałem kiedyś sporą fazę na tę ekipę i teraz po raz pierwszy mogę ich zobaczyć na małym ekranie, o ile tylko znajdę czas, aby nadrobić trzy sezony. Niestety pierwsze odcinki nie zachęcają powolną akcją. Może wyrobię się przed premierą She-Hulk albo zanim Cloak and Dagger trafi na Disney + w Polsce, bo to ostatnia już wyprodukowana pozycja, której zwyczajnie jeszcze nie otrzymaliśmy.