Od dawna nosiłem się z tym, żeby na piąte urodziny Skyrim skrobnąć jakiś wspominkowy tekścik poświęcony tej grze. Chociaż przed kilkoma dniami pojawiła się u nas recenzja Skyrim: Special Edition, specjalnie nie rozpisywałem się w niej za bardzo o wrażeniach z samej gry, żeby mieć coś na pięciolecie. Co prawda w recenzji wspominałem o tym, że główną siłą Skyrim są modyfikacje, tutaj jednak skupię się na innych aspektach. Nie oczekujcie jednak jakiegoś fachowego elaboratu – to po prostu kilka luźnych przemyśleń, bez większego ładu i składu, trochę zresztą jak sama gra.
Skyrim klasyfikowane bywa jako piaskownica, ale dla mnie – tak jak większość gier Bethesdy – jest to raczej, pozostając przy dziecięcej nomenklaturze, zabawa w dom albo w sklep. Pamiętacie te czasy, kiedy kupka błota i trawa były obiadem, papierek po cukierku banknotem stuzłotowym, a lalka dzieckiem? Skyrim bardzo mocno przypomina mi właśnie tego typu dziecięce zabawy. Dla przykładu: ogromna część gry obraca się wokół wojny domowej, często słyszy się o animozjach pomiędzy Gromowładnymi i Cesarskimi, ale samej wojny w grze nie czuć i nie wpływa ona w żaden sposób na życie mieszkańców prowincji, który tylko o niej mówią. Bez modów nie natkniemy się na przypadkowe potyczki zwaśnionych stron itd., a dołączając do Gromowładnych mogę bez problemu wejść do zamku Dour, siedziby Cesarskich, i nikt mi nic nie zrobi. W przeciwieństwie do obozów – tam żołnierze już mnie atakują. Wątek wojny sprowadza się głównie do wykonania kilku zadań dla określonej strony, mających na celu wyzwolenie konkretnych włości spod wpływów przeciwnika.
W Skyrimie wszystko jest właśnie takie na niby – twórcy napisali dziesiątki wątków fabularnych, ale żaden nie ma tak naprawdę swojej wagi ani jakichś wymiernych konsekwencji, wszystko jednak przypomina dziecięcą zabawę. Nie ukrywam, że czasem wygląda to cokolwiek zabawnie. Ot, chociażby wielki i huczny ślub kuzynki cesarza to tak naprawdę kilka osób i parę ciast w małym zakątku zamku. Tak samo wygląda zresztą olbrzymie święto spalenia króla Olafa zorganizowane przez Akademię Bardów. Bitwa o Białą Grań? Garstka cesarskich żołnierzy wspomaganych przez straż miejską kontra Dovahkiin i paru Gromowładnych. Nie powiem, czasem chciałoby się takiej dbałości o szczegóły jak chociażby w Dzikim Gonie. Pamiętacie Biały Sad, w okolicach którego niedawno bitwę stoczyli Redańczycy i Nilfgaardczycy? Jeżeli przejdziecie się we wskazane miejsce, znajdziecie pobojowisko z olbrzymią ilością ciał, palisad i mieczy, po którym krążą wygłodniałe trupojady. W Skyrimie tego nie uświadczymy, ale czy to dobrze, czy źle? Mimo toporności, ma to jakiś swój urok, wiele rzeczy pozostawiając wyobraźni gracza, dzięki czemu całość przypomina trochę stołowe gry fabularne – mistrz gry nakreśla, uczestnicy sobie wyobrażają. Dla jednych będzie to plusem, dla innych bardzo poważną wadą.
Dla mnie ma stajla!
Krainę Skyrim można jednak pochwalić za to, że bezbłędnie radzi sobie z biurokracją. Weźmy na ten przykład zlecenie od Mrocznego Bractwa na zabicie wampira, którym okazał się być drwal, od którego brałem drewno. Po zabiciu go wychodzę z jego domu i od razu zaczepia mnie kurier, który wręcza mi złoto i urzędowy list informujący, że zmarł mój drogi przyjaciel, Jakkolwiek się Ten Wampir Nazywał, i zapisał mi w spadku sto septimów. Jeżeli dołączymy do Gromowładnych, w ataku na Białą Grań ginie taki jeden farmer – list z informacją o jego śmierci dostałem sekundę po opuszczeniu Pałacu Królów, czyli trzydzieści sekund po tym, jak aktywowałem zadanie, zanim jeszcze w ogóle zdążyłem się przenieść do Białej Grani. Mieszkańcy prowincji na pewno czują się bardzo bezpiecznie nie tylko ze względu na brak problemów z biurokracją, ale też dzięki sumiennym strażnikom miejskim i uczciwym kupcom. Ci pierwsi będą mnie ścigać za byle co, dopóki nie zapłacę grzywny, nie odsiedzę swojego w więzieniu albo kogoś nie przekupię. Ludność na pewno jest zadowolona z tego, że stróże prawa bezwzględnie ścigają każdego, kto ukradł łyżkę, nawet jeżeli nie było żadnych świadków kradzieży. Nie należy się też martwić o to, że kiedykolwiek zabraknie obrońców – chociaż po mieście krąży kilkanaście do kilkudziesięciu osób, strażników miejskich jest tam z czterystu, a nowi będą pojawiać się tak długo, aż spasujemy. No i ci kupcy – jeżeli wspomnianą łyżkę ukradnę w Pękninie, to chociażby minęły dwa lata, nie kupi jej ode mnie żaden kupiec, nawet w położonej na drugim końcu mapy Samotni, bo nawet mimo braku świadków kradzieży każdy wie (i pamięta przez dziesięciolecia), że łyżka jest zajumana, więc jeżeli chcę są sprzedać, muszę pofatygować się do pasera.
Ojczyzna Nordów bez wątpienia jest krainą możliwości, w której każdy może po wielokroć zostać tym, kim chce, a chociaż gdzie indziej zajęłoby to ludziom wiele dekad życia, w Skyrim wystarczą miesiące, ewentualnie kilka lat. No bo popatrzmy, jakie możliwości przed nami stoją! Możemy zostać tanami dziewięciu włości, wybudować trzy hacjendy, dochapać się godności przywódcy Akademii Bardów, Towarzyszy, Gildii Złodziei, Akademii Magów, Słuchacza i nieformalnego przywódcy Mrocznego Bractwa… Jeżeli zechcemy, będziemy mistrzami alchemii, kowalstwa, zaklinania, walki bronią dwuręczną i skradania się w ciężkim pancerzu ze smoczych kości, ewentualnie zostaniemy wilkołakiem, a kiedy nam się to znudzi, przejdziemy na wampiryzm. Nie mówiąc już o tym, że jesteśmy jeszcze legendarnym Smoczym Dziecięciem. Najlepsze jest to, że wszyscy wiedzą, że jestem przywódcą, Dovahkiinem czy kim tam jeszcze, co i rusz zaczepiają i zagadują o nasze dokonania, ale jakoś zupełnie nie przeszkadza to byle kmiotom – bandytom czy strażnikom – w rzucaniu się na mnie z nadzieją, że uda im się mnie pokonać. No sorry, niedoczekanie! Fajne jest jednak to, że świat reaguje na pewne dotyczące mnie zmienne, szkoda jednak, że kiedy indziej twórcy mają to gdzieś. Tak dla przykładu: paraduję w wypasionej zbroi ze smoczej kości, dzierżąc wielki miecz z tego samego surowca, nad czym rozpływają się strażnicy miejscy i inni postronni. Kiedy podszywam się pod Cesarskiego, żeby dostarczyć im sfałszowane dokumenty, ich legat zwraca uwagę na to, że nie mam żołnierskiego rynsztunku. Ale kiedy już dołączam do Gromowładnych, mając na sobie rzeczone smocze kości, zostaje mi zarzucone, że Gromowładnemu nie przystoi chodzenie w takim badziewiu i wręcza mi się rynsztunek stronnictwa, który może i byłby atrakcyjny dla mojego Dovahkiina, ale tak ze czterdzieści poziomów doświadczenia wcześniej.
Plotka głosi, że w ostatniej serii Gry o tron Redgard Kaligula zabije Daenerys i jej smoki, a potem posadzi tyłek na Żelaznym Tronie, tak więc już ćwiczy siedzenie.
Chociaż jak dotąd tekst był w dużej mierze podśmiechujkami, to mimo wszystko Skyrim ma w sobie tę moc i magnetyzm, które sprawiają, że można się przy nim zatracić na naprawdę długie godziny. Jak wspomniałem w poprzednim tekście, gra jest moim lekarstwem na nudę, które aplikuję sobie, kiedy na horyzoncie brak ciekawych nowości. Zdarzało się, że będą na urlopie czy L4 siedziałem przy Skyrimie przez dwa tygodnie, nabijając wtedy około stu czterdziestu godzin – no bo co innego może robić człowiek ze złamaną nogą w sezonie ogórkowym? Ani nie pojedzie nad morze, ani nie skosi trawnika, ani nie zagra w wyczekiwany hit, ani nie obejrzy dwudziestej serii Nie z tego świata, bo posucha skończy się dopiero za kilka tygodni. Projektanci gry powinni dostać jakiegoś Oscara Niegodziwości za zaplanowanie świata, który jest koszmarem dla eksploratorów, ciekawskich i kleptomanów. Każda miejscówka pełna jest różnorakiego badziewia, który po prostu muszę wziąć, bo inaczej nie byłbym sobą. Kod na zwiększenie udźwigu to dla mnie absolutna konieczność, bo kiedy w odwiedzanym przeze mnie miejscu zostaje jakaś łyżka czy wiadro, po prostu czuję się z tym źle. Po kilku godzinach takiego kompulsywnego zbieractwa nadchodzi przykre czterdzieści pięć minut biegania po wszystkich kupcach w prowincji (obowiązkowo trzeba zainstalować mod, który sprawia, że są bogatsi!), żeby opchnąć im te śmieci i z 5257 kilogramów w ekwipunku zejść do 250. Ale nawet jeżeli nie jesteś kleptomanem, to w Skyrimie przepadniesz będąc odkrywcą.
Geniusze zła zaprojektowali całość tak, że chyba zawsze w zasięgu wzroku ma się co najmniej dwa znaczniki. Postanawiam, że udam się w jakieś miejsce, w którym należy wykonać zadanie, ale docieram tam po czterech godzinach, bo po drodze zaszedłem w każdą inną miejscówkę, która na mapie oznaczona było jako nieodwiedzony znacznik. W międzyczasie nazbierałem rosnącego przy trakcie zielska albo przez pół prowincji biegałem za motylkami, żeby powyrywać im skrzydełka – w końcu to cenny składnik alchemiczny, a na alchemii i kowalstwie stosunkowo łatwo jest levelować. Warto jeszcze wspomnieć, że w odróżnieniu od zeszłorocznego Fallout 4, przy Skyrimie Bethesda dała graczom znacznie więcej pola do manewru, co jest szczególnie ważne przy erpegach i czego brakowało mi w przygodach Jedynego Ocalałego. Wiele zadań wykonać można na różne sposoby – nie tylko decydując o tym, czy kogoś zabić czy nie zabić albo okłamać zleceniodawcę, żeby np. zachować dla siebie część zysków. Ot, chociażby takie zadanie opcjonalne z zabiciem cesarza, które można wykonać poprzez podanie mu trucizny otrzymanej od Bractwa albo, przy odpowiednio wysoko rozwiniętych umiejętnościach, dodać mu do posiłku własnej, przez którą wpadnie w szał i zostanie zaatakowany przez strażników. Można też nie bawić się w subtelności i zaatakować go frontalnie albo po prostu zrezygnować z zabicia go, co jednak uniemożliwia ukończenie wątku fabularnego Mrocznego Bractwa.
Skyrim jest pierwszą grą Bethesdy, która nie powodowała krwotoku z uszu. Można by dewelopera pochwalić za to, że w jego grach słyszeliśmy Seana Beana, Liama Neesona, Malcolma McDowella, Rona Perlmana, Maksa von Sydowa, Terrence’a Stampa czy Patricka Stewarta, ale znane nazwiska nic nie dawały, skoro reżyserzy dubbingu był do bani, przez co wygłaszane przez te tuzy dialogi były tak samo drewniane, jak twarze stworzone na silniku Gamebryo. Skyrim jest pod względem voice actingu taki sam, ale na szczęście rodzimy wydawca, Cenega, poszedł po rozum do głowy i zdecydował się na polski dubbing, który może nie był najlepszy w historii polskich wersji, ale i tak o kilka długości przebijał angielski. Na szczęście nie powtórzyła się sytuacja z Fallout 3, gdzie polska wersja była tak samo tragiczna, jak angielska. Dzięki temu zabiegowi, ponad sześciu miesiącom nagrań i zapewne kupie hajsów, jakie Cenega zapłaciła za dubbing, The Elder Scrolls po raz pierwszy można było przemierzać bez konieczności wyłączania głośników podczas dialogów. Warto by tutaj też docenić tytaniczny wysiłek tłumaczy. Co prawda wiele osób narzeka, że przez dubbing Dragonborn stał się „Smoczym Dziecięciem”, ale tutaj się mylą – gdyby były same napisy, główny bohater nazywałby się tak samo. Bethesda bowiem, w przeciwieństwie do np. BioWare, robiła całą grę tylko z myślą o sobie, bardzo chętnie korzystając z tego, że język angielski jest „bezpłciowy”. Z tego też powodu nie bawiono się przesadnie w rozróżnianie płci, większość dialogów nagrywając tak, żeby pasowała do obu. Wiecie: „How are you, darling?” będzie pasowało i do mężczyzny, i do kobiety, tak samo jak „Dragonborn”. W polskiej wersji – i w innych językach wrażliwych na płeć – wszystko musiało to być jednak w takiej formie, żeby pasowało do obu płci. Dodatkowo gra polega na soundsetach, w których znajduje się paczka głosów dla postaci o danej rasie czy profesji, odtwarzanych w odpowiednich momentach. Gdyby tłumacze zdecydowali się na, dajmy na to, „Zrodzonego ze Smoków”, strażnicy miejscy czy Nordowie zwracaliby się tak również do postaci kobiecej. Co prawda to ograniczenie spowodowało, że czasami zdania brzmiały w polskiej wersji trochę nienaturalnie, ale biorąc pod uwagę, jak bardzo pod górkę mieli tłumacze, zamiast narzekać na „Smocze Dziecię”, warto docenić to, jaki kawał roboty musieli odwalić, żeby w Polsce gra miała ręce i nogi.
Przed wynalezieniem kijka do selfie robienie selfików było trudne, zwłaszcza jeśli selfikowy partner się fochnął, tak jak na powyższym przykładzie Lydia.
Kończąc już ten długi i mało interesujący wywód: Skyrim, mimo pięciu lat na karku, nawet dziś daje mi tyle samo radości, co w dniu premiery. Prawda, gra pod bardzo wieloma względami jest uproszczona albo wręcz prostacka, rozmaitych błędów jest w niej tyle, co dziur w polskich drogach, a bez kilku gigabajtów modów wielu osobom trudno może być się w nią wciągnąć, ale, niech mnie kule biją, dla innych będzie takimi podrasowanymi The Sims, w które można grać chyba aż do śmierci. Przez to prostactwo pozostawia spore pole do popisu dla wyobraźni gracza, a ze względu na świetny projekt niczym czarna dziura wciąga osoby mające żyłkę odkrywcy czy kleptomana. Zdecydowanie nie należy do najpiękniejszych, ale twórcom udało się wykreować świat cechujący się znakomitym klimatem. Chociaż minęło pięć lat, dalej zachwycam się mroźnymi górami, przystaję na chwilę, żeby przyjrzeć się zorzy polarnej albo temu, jak wszystkie elementy łączą się ze sobą, tworząc piękną całość. Mimo tych wszystkich zachwytów, nie jestem hardcore’owym fanem Skyrim jak co poniektórzy, dokumentujący swoje wiernopoddaństwo Bethesdzie w Internecie. Tym niemniej, jeżeli z jakiegoś względu dotychczas nie mieliście jeszcze kontaktu z tą grą, zachęcam do tego, żeby dać jej szansę. Albo się w niej zakochacie i spędzicie przy niej długie godziny, albo szybko się od niej odbijecie, ale mimo wszystko warto spróbować, z czym to się je i samemu wyrobić sobie zdanie.
P.S. Wszystkie zrzuty ekranu w tym tekście pochodzą ze zremasterowanej Special Edition, ale nie miejcie złudzeń – to wersja po zainstalowaniu kilkunastu modów poprawiających grafikę.
Można wiedzieć z jakich modów korzysta autor tekstu? Z góry dziękuję za odpowiedź:)
Można, ale nie do końca – te poprawiające grafikę to z reguły po prostu zbiory tekstur i meshów, które nie mają pliku *.bsa/*.esp, żebym potem pamiętał, jak się nazywają. Ale przeglądając historię pobierania, na pewno mam zainstalowane takie mody graficzne:
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/2706
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/992
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/2154
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/659
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/2357
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/2393
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/1799
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/670
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/1782
http://www.nexusmods.com/skyrim/mods/30631/?
http://www.nexusmods.com/skyrim/mods/37496/?
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/2182 / http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/2198 (tutaj nie pamiętam którego używam obecnie, możliwe że wrzuciłem oba :P)
http://www.nexusmods.com/skyrimspecialedition/mods/1977/
Do tego na pewno jeszcze jakieś dodatkowe paczki tekstur 4K i innych ładnych i coś poprawiającego oświetlenie, bodajże Realistic Lighting. To tyle, jeśli idzie o ogólną grafię, potem jeszcze szereg modów usprawniających rozgrywkę, jak USSEP, Rich Merchants, Open Cities, Immersive Citizens, SkyUI 2.2 itd., plus wpływających na wygląd postaci – Real Eyes, Younger Faces, Total Character Makeover…