Nierecenzja napisana na podstawie wersji pecetowej.
Nie będę kłamał: Skyrim to jedna z moich największych miłości. Chociaż dawno, dawno temu zakochałem się w Morrowindzie i pojechałem tam na bardzo długie wakacje, to jednak kraina Nordów, która na dniach skończy pięć lat, stała się moim drugim domem. Gdzieś do połowy 2013 roku uważałem wszelkie platformy do gier za szpiegowanie i ingerowanie w moją prywatność, dlatego grałem w trybie offline, a potem często grałem w nim, żeby grami z mojej biblioteki mogły cieszyć się inne osoby dzięki funkcji „Family Sharing”. Ze względu na powyższe, Steam pokazuje, że spędziłem przy Skyrimie tylko około dziewięćdziesięciu godzin, ale prawda jest dużo gorsza: gra wyrwała mi z życiorysu ponad tysiąc pięćset godzin.
Co takiego w Skyrimie sprawia, że można przy nim zmarnować tyle życia? Gra przecież była/jest pełna różnego rodzaju błędów, mechanicznie i technicznie jest mniej lub bardziej toporna, ale mimo wszystko przemierzanie krainy Nordów jest dla mnie swego rodzaju wakacjami – kiedy nie ma na horyzoncie ciekawych growych nowości albo kiedy mi się nudzi i nie mam nic innego do roboty, uruchamiam Skyrim i spędzam przy nim dobrych kilka godzin, zawsze znajdując coś do roboty. Ogromna w tym zasługa moderów, bo deweloper udostępnił fanom piaskownicę, w której mogą robić, co im się żywnie podoba, a ci przemienili ją w coś, w czym każdy znajdzie coś dla siebie. Nowe postaci? Proszę bardzo. Nowe zadania? Jak najbardziej. Nowa kraina z dziesiątkami dodatkowych godzin? Żaden problem (polecam Enderal)! Symulator małżeńskiego pożycia, niewolnictwa albo gwałtu na moe lolitach? No skoro kogoś to kręci… W ciągu pięciu lat społeczność fanowska stworzyła dziesiątki różnych Skyrimów – przebierając wśród tysięcy modyfikacji można wybrać te, które nam się podobają i grać po swojemu, a potem przeinstalować grę i grać z innym zestawem, już w nieco inną grę. Znudził nam się śnieg? Spoko, zainstalujmy modyfikację, która przerabia prowincję Skyrim na obszar tropikalny i od razu mamy zupełnie inny klimat, a i wrażenia jakby trochę inne.
Kiedy po pięciu latach każdy ma już takie Skyrim, jakie mu się podoba, Bethesda postanowiła wydać wersję zremasterowaną, co wywołało radość niektórych co bardziej hardcore’owych fanów, ja jednak podszedłem do tego raczej na chłodno – miałem obawy, czy odświeżona wersja będzie kompatybilna z modami, bez których zarówno ja, jak i wielu innych graczy nie wyobraża sobie Skyrim i dzięki którym w ogóle jeszcze wracają do tej gry.
Z jednej strony należy pochwalić Bethesdę za to, że nie wydała zremasterowanej wersji takiej jak większość wydawców, w której tylko podbito tekstury i dodano osiągnięcia, ale przeniosła Skyrim na nowszą wersję Creation Engine, na której działa Fallout 4. Większość graczy zapewne zwróci uwagę tylko na zmiany w oprawie wizualnej. Takie, owszem, są, ale nie stanowią jakiejś kolosalnej różnicy. Prawda, mgła, oświetlenie, cienie czy ogień wyglądają lepiej. Znacząco podbito jakość wielu tekstur, ale niestety nie wszystkie – niektóre oglądane z bliska są rozpaćkane, a część roślin, takich jak chociażby śnieżynki, wciąż wyglądają jak bitmapy. Różnice w wyglądzie czy animacjach nie są więc jakoś szczególnie znaczące – gra dalej wygląda tak samo, jak pięć lat temu, tyle że w trochę wyższej rozdzielczości tekstu i lepszymi efektami, ale z całą pewnością nie spowoduje, że komukolwiek opadnie szczęka. Plusem całej tej akcji jest jednak to, że dzięki przenosinom na nowszą wersję silnika Skyrim działa teraz w architekturze sześćdziesięcioczterobitowej, mogąc obsłużyć więcej RAM-u, a to z kolei przekłada się na chociażby możliwość udźwignięcia większej ilości modów, zanim komputer dostanie zadyszki.
Jedną z największych nowości w odświeżonej wersji jest obsługa modów na wszystkich platformach, stąd też nawet wersja pecetowa posiada wbudowane menu modyfikacji, z którego można je przeglądać, pobierać i odinstalowywać. W teorii miało być to spore ułatwienie dla graczy, w praktyce jednak jest – przynajmniej dla mnie – największą porażką Special Edition. Zacznijmy może od tego, że korzystanie z modów zablokowuje możliwość korzystania z osiągnięć, nie jest to wielka niedogodność, bo da się to naprawić… modem, tyle że zamieszczonym na Nexusie. Zdecydowanie większą pomyłką jest fakt, że Special Edition w teorii obsługuje mody wrzucone na Bethesda.net, ale nie takie, które do prawidłowego działania nie wymagają innych modów. Dla tych, którzy spędzili przy Skyrim wiele godzin i bardzo chętnie modowali grę, oznacza to tyle, że nowa wersja nie wspiera Skyrim Script Extender, na którym oparto wiele modów, w tym chociażby tak podstawową rzecz jak SkyUI, naprawiający skopany po całości system ekwipunku. Special Edition posiada ten sam badziewny system, co pięć lat temu, którego wielu graczy nienawidziło i którego nie widziałem już od tak dawna, że ponowny kontakt z jego beznadziejnością prawie przyprawił mnie o zawał serca. Brak obsługi SKSE pociąga za sobą również niedostępność modów rozbudowujących wytwórstwo czy umożliwiających awansowanie w nieskończoność, zmuszając do korzystania z idiotycznego zamieniania mistrzowsko opanowanej umiejętności w legendarną i rozwijania jej od początku. Co prawda mody te prawdopodobnie w ciągu najbliższych tygodni lub miesięcy zostaną przeportowane do Special Edition i będzie można z nich korzystać na pecetach chociażby dzięki Nexusowi, ale jeżeli nie będzie się ich dało wrzucić na Bethesda.net (a wszystko na to wskazuje), to graczom konsolowym na nic się zdadzą.
Nie brakuje doniesień, że Special Edition w ogóle się nie włącza, a nawet jeśli, to ma spore problemy z płynnością i temu podobne. Mam dziwne wrażenie, że dobra karma wraca do dobrego człowieka, bo jest to kolejna gra – po m.in. Assassin’s Creed: Unity, Falloucie 4 i Mafii III – przy której nie mam większych problemów, chociaż wielu ludziom trafiają się naprawdę poważne. Tym niemniej, jak przystało na grę Bethesdy, jakieś problemy zawsze muszą być. W Wietrznym Domku w Białej Grani nie mam dachu, widząc jedynie niebo i mogąc wypaść z piętra, a w Dworze nad Jeziorem większość drzwi została wmurowana w ścianę, przez co przejść przez nie można jedynie używając kodu na przechodzenie przez ściany. Nie licząc jednak takich drobnych i w zasadzie typowych dla Bethesdy przypadłości, całość hula pięknie w co najmniej sześćdziesięciu klatkach na sekundę, a czasy ładowania są – przynajmniej na razie – wolniejsze niż w podstawowym Skyrimie.
Z innych rzeczy: gra w teorii nie obsługuje stworzonych wcześniej zapisów, ale da się to obejść, po prostu przenosząc je z folderu podstawowej wersji do folderu Special Edition. Po przenosinach warto zainstalować wspomniany wcześniej mod umożliwiający zdobywanie osiągnięć podczas grania na zmodyfikowanych save’ach. Już na początku powinniśmy dostać kilka z nich, np. za odkrycie stu lokacji, zdobycie stu tysięcy sztuk złota czy wbicie któregoś poziomu – w zależności od tego, jak daleko zaszliśmy wcześniej. W żaden sposób nie da się oczywiście odblokować wcześniejszych osiągnięć fabularnych, chyba że zaczniemy grę od początku. Jeżeli ktoś grał w wersji polskiej, zapewne ucieszy go, że podczas uruchamiania gry nie pojawia się już okno wyboru wersji językowej, a Skyrim od razu włącza się z polskimi napisami i dubbingiem. Jeżeli jednak ktoś grał z angielskimi głosami, a ma polski interfejs Steam, będzie musiał niestety czarować (najprościej zamienić nazwami pliki Skyrim – Voices_en0.bsa i Skyrim – Voices_pl0.bsa). Podobnie jak wersja premierowa pięć lat temu, Special Edition obecnie nie posiada polskich tekstur drogowskazów i szyldów. Żałuję, że Bethesda zajęła się tylko ulepszeniem grafiki i dodaniem obsługi modów, nie decydując się na żadne zmiany w gameplayu. To dalej taka „zabawa w dom”, gdzie w kufrze przy kuźni można zmieścić kości i czaszki stu dwudziestu smoków plus kilkadziesiąt ton żelastwa, a w małym kuchennym kredensie zapasy żywności wystarczające, żeby mieszkańcom kontynentalnej części Europy przez dziesięć lat zapewniać trzy pełne posiłki dziennie. System ekwipunku jest tutaj beznadziejny, nie wprowadzono nowych drzewek i umiejętności dla postaci wysokopoziomowych, a miasta dalej są zamkniętymi obszarami, chociaż na Bethesda.net znajduje się mod, który znosi to ograniczenie.
The Elder Scrolls V: Skyrim – Special Edition może być pozycją wartą uwagi, ale wyłącznie dla posiadaczy konsol ósmej generacji. Dla graczy pecetowych jest ona w tej chwili całkowicie zbędna – co prawda podstawowa wersja wygląda lepiej niż oryginał sprzed lat, ale różnice nie są aż tak znaczące, żeby usprawiedliwiały przesiadkę na nową wersję i nabijanie steamowego licznika godzin i osiągnięć od początku. Tym bardziej, że wersja działająca na poprzedniej generacji Creation Engine dzięki modyfikacjom i tak może wyglądać nieporównywalnie lepiej, niż to, co oferuje remaster. Jeżeli posiadacie Legendary Edition, a tym samym otrzymaliście zremasterowaną wersję za darmo, można rozważyć przesiadkę na nią, ale dopiero za kilka miesięcy, może nawet za rok, kiedy będą na niej działały już SKSE, SkyUI i inne modyfikacje, bez których nie wyobrażacie sobie grania w Skyrim. Poza nieco lepszą grafiką i zintegrowaną obsługą modów, gra nie wprowadza żadnych zmian, a w chwili obecnej to tylko miły darmowy gratis, który raczej nie jest warty uwagi. Jeżeli jednak zdarzyło się, że nigdy nie graliście w Skyrim, a chcielibyście zacząć, może być to sensowna propozycja. Sama podstawowa wersja gry jest bardzo długa, a do tego w pakiecie dostaje się jeszcze dwa rozbudowane dodatki fabularne, więc można przy niej spędzić od kilkudziesięciu do kilku tysięcy godzin, w zależności od tego, jak bardzo się wciągniecie. Będzie to również najlepsze rozwiązanie dla graczy konsolowych, bo tylko tak mogą korzystać z modów, chociaż warto mieć na uwadze, że nie wszystkie będą dla nich dostępne (w tym raczej SKSE), a obecnie na Bethesda.net jest ich stosunkowo niewiele.
Podsumowanie
Nasza ocena
Plusy:
+ lepsza grafika podstawowej wersji
+ wszystkie DLC w pakiecie
+ może się spodobać albo przydać konsolowcom…
Minusy
– …ale pecetowcom w żaden sposób
– nie wszystko zostało podbite
– brak wsparcia dla kluczowych modów
– brak jakichkolwiek usprawnień w rozgrywce
– zdarzają się problemy techniczne