SIEĆ NERDHEIM:

Wspomnienia Moralnego Niepokoju

KorektaYaiez
Kabaret Moralnego Niepokoju – zdjęcie
Kabaret Moralnego Niepokoju – zdjęcie

Śmiać mi się chce, że ostatnio do różnych przemyśleń – mniej lub bardziej związanych z popkulturą – inspirują mnie wyjazdy do domu rodzinnego i kontakt z telewizorem, którego w nowym lokum jak dotąd nie posiadam. Paradoksalnie to relatywnie anachroniczne, często zanadto demonizowane przez niektórych medium pozwala na wyjście poza bańkę polecanych filmów wideo podobnych do tych, które właśnie obejrzałeś i które zdaniem algorytmu na pewno z tego względu ci się spodobają. Przypadkowo skacząc po kanałach, można trafić na jakąś pozycję, o której istnieniu nawet się nie wiedziało albo przypomnieć sobie o czymś, co w natłoku nowych informacji i doznań jakoś nam uciekło z pamięci.

U mnie sponsorem niemałej części takich powrotów jest TVP Rozrywka – niegdyś dość interesujący kanał tematyczny, dziś telewizyjna graciarnia pełna przypadkowo zestawionych powtórek świeższych i starszych, nie zawsze zgodnych z teoretycznymi założeniami programowymi stacji. Jest tam też jakiś promil nowych pozycji, robionych specjalnie na ich potrzeby, ale… no właśnie, tylko promil. Jednak w tej mieszaninie zdarzają się perełki – a przynajmniej ja za takie je uważam. Programy kabaretowe sprzed dwunastu, piętnastu, nawet siedemnastu lat. Lub nawet ciupkę starsze. Ogólnie z okolic przełomu wieków, czyli wczesnego okresu mojego zainteresowania kabaretem. Należę do osób, które mają spory problem z precyzyjnym pojmowaniem upływu czasu i często przeżywam niemały szok, widząc daty w napisach końcowych. Jak to, przecież to wcale nie było tak dawno! Pamiętam jeszcze moment, kiedy po raz pierwszy to szło w telewizji! A przynajmniej tak mi się wydaje…

Mniej więcej tak wpadłam na stare telewizyjne programy Kabaretu Moralnego Niepokoju. Trudno jest mi sprecyzować, czy faktycznie była to pierwsza ekipa komików, którą oglądałam na szklanym ekranie (co jest raczej wątpliwe), ale na pewno pierwsza, która naprawdę mnie interesowała. W ten sposób Moralni, przy okazji tych moich pierwszych doświadczeń, ukształtowali do pewnego stopnia moje poczucie humoru oraz wymagania wobec tego, co ma być śmieszne. Dlatego spoglądałam na te archiwalne nagrania nie tylko z perspektywy sentymentu na widok nieco innego niż obecny składu, młodszych twarzy czy mniejszych siwizn albo zakoli na głowach. Zobaczyłam inny kabaretowy świat – mniej doraźny, mniej dosadny, niewidzący żadnego problemu we współistnieniu bardziej poetyckiej, na poły tylko humorystycznej piosenki ze skeczem skupionym na drwieniu z tematyki społecznej. Czy nawet koegzystencji prostszego żartu i bardziej wyszukanego drugiego dna, wymagającego posiadania pewnego zaplecza wiedzowego, w obrębie jednego numeru. Tutaj stare sympatie nie odgrywają już większej roli. Czarno na białym widzę, co wtedy mogło się spodobać widowni oraz zadecydować o takim sukcesie Kabaretu Moralnego Niepokoju zarówno w branży, jak i poza nią. Sukcesie trochę nieoczekiwanym, biorąc pod uwagę, jak wyboiste początki miała ta gromadka kolegów z polonistyki, wymyślając sobie na studiach robienie kabaretu z poetyckim zacięciem.

Kabaret Moralnego Niepokoju – zdjęcie
Kabaret Moralnego Niepokoju – zdjęcie

Nigdy nie wierzyłam w coś takiego jak „humor inteligencki”. Podobnie zresztą jak w istnienie inteligencji jako grupy społecznej w ogóle. Kojarzyła mi się zawsze z gromadą „jajogłowych”, wiecznie niedostosowanych i nieustająco narzekających na wszystko, co miało czelność podobać się większej liczbie osób niż garstka zgromadzonych w jakiejś kawiarnianej piwniczce, pełnej papierosowego dymu i oparów wódki. Tak jakby udział w jakimś bardziej powszechnym doświadczeniu (pop)kulturowym mógł odrzeć ich smutne życie z nimbu tajemniczości i wyjątkowości. Dlatego zawsze trochę mierzi mnie określanie tamtego KMN-u właśnie mianem kabaretu „inteligenckiego”. Bo w zasadzie był kompletną antytezą postawy opisanej przeze mnie powyżej. Nie zamykał się na określone rodzaje publiczności, nie wartościował ich, był otwarty w zasadzie na każdego, kto chciał oglądać – co wcale nie znaczyło, że tym samym oferował humor dla wszystkich. W ten sposób nie popełniał błędu wielu późniejszych inicjatyw kabaretowych, sztucznie promujących się jako „literackie”, ergo „inteligenckie” (nieważne, że według trafnego spostrzeżenia Aleksandry Michalskiej literackim jest właściwie każdy kabaret posługujący się słowem). I zapewne dlatego Moralni nie zaliczyli mocnego zderzenia ze ścianą w momencie swojego telewizyjnego debiutu na wzór tego, który przytrafił się chociażby formacji Adin – pompowany do oporu przez lidera oraz pewną część środowiska balonik wyjątkowości pękł, gdy co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osób przed odbiornikami zobaczyło, że ta niby wyszukana, niby artystyczna ekipa tak naprawdę wcale nie ma nic zabawnego do zaoferowania.

Z drugiej strony można uznać, że ten specyficzny rodzaj egalitaryzmu potem Moralnemu Niepokojowi zaszkodził. Bo chcąc jeszcze bardziej rozszerzyć potencjalną publiczność, kabaret godził się na udział w różnych telewizyjnych inicjatywach, zapewne nie zawsze zdając sobie sprawę z tego, jakie może to mieć skutki. Bo i kto w sumie mógł przewidzieć, że zapoczątkowany w 2003 roku cykliczny Tygodnik Moralnego Niepokoju utrzyma się na antenie trzy lata, schodząc z ramówki tylko dzięki wyraźnemu komunikatowi ze strony ekipy: stop, mamy dość. Albo, że cotygodniowe dostarczanie świeżego materiału tak wyssie soki z kabaretowych tekściarzy – przede wszystkim lidera grupy, Roberta Górskiego – że w zasadzie już nigdy nie powrócą do dawnej sprawności. Znaczy ten ostatni ciąg przyczynowo-skutkowy to już moja prywatna teoria, ale trudno jest mi wierzyć w przypadek, widząc, że koniec Tygodnika i pierwsze problemy z KMN-em w warstwie artystycznej przypadają na zbliżony okres. A kłopoty Moralnych były wtedy wyraźne. I nie chodzi tu tylko o poważną zmianę personalną, jaką było odejście z ekipy Katarzyny Pakosińskiej, charakterystycznej jedynej kobiety w kabarecie. Co bardziej zainteresowane tematem osoby podejrzewały – również na podstawie tego, jak temat rozdmuchiwała w mediach sama zainteresowana – że tu głównym czynnikiem mogła być prozaiczna woda sodowa, uderzająca do głowy moralnej „jedynaczce”. Najbardziej problematyczna okazała się obecna jeszcze przed przetasowaniami w składzie niekorzystna zmiana jakościowa w kwestiach humoru. Coraz częściej Moralny Niepokój skręcał w stronę żartu prostszego i dosadniejszego, pozbawionego dodatkowych znaczeń. Niegdyś KMN zaręczał, że obce mu są „seksualne dowcipasy” – teraz niestety stawały się częstym gościem w skeczach.

Przy kabarecie, który wybił się dzięki wysokiemu poziomowi, taka niekorzystna zmiana powinna być aż nadto widoczna. Teoretycznie. W praktyce zadziało się coś, czego do dziś nie potrafię zrozumieć. Publiczność, nawet ta zaangażowana w tematy kabaretowe, tak mocno zafiksowała się na stwierdzeniu „KMN to świetny kabaret, jeden z najlepszych”, że nie dostrzegała – albo nie chciała dostrzec – że coraz bardziej stawało się ono pustym frazesem bez pokrycia w rzeczywistości. Niby takie podejście trochę dałoby się usprawiedliwić, bo kryzys nie wydarzył się nagle. To był jeden słabszy żart, drugi, potem gorszy cały numer, kolejny… Z drugiej strony trzeba zadać sobie pytanie: czy aby na pewno widownia odczytywała te potknięcia jako oznaki negatywnej zmiany? Może tak naprawdę sporą jej część cieszyło, że żarty stały się mniej skomplikowane, a bardziej zjadliwe, brutalniej dopiekające osobom i zjawiskom nielubianym? Nie oszukujmy się, początek lat dziesiętnych to również początek pauperyzacji kabaretu ogółem – nie tylko Moralni zaczęli ulegać pokusom medialnej wszechobecności i powszechnej rozpoznawalności niemal na miarę celebrytów za cenę odejścia od oryginalnego stylu, czy nawet przyjęcia jego kompletnej odwrotności. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że to nie komicy dyktowali humorystyczne trendy. To telewizje na czele z tą publiczną były, cytując piosenkę Lady Pank, zawodowymi macherami od losu, specjalistami od śpiewu i mas – nagrania programów nierzadko kończyły pocięte i przemontowane tak, że kompletnie nie przypominały materiału źródłowego, a w transmisjach kabaretonów na żywo sprytnie przerzucano co bardziej „niemedialne” numery na dalsze, często późnonocne godziny.

Kabaret Moralnego Niepokoju – zdjęcie
Kabaret Moralnego Niepokoju – zdjęcie

Były takie kabarety, które w tym momencie tupnęły nogą i mocno zredukowały swoją obecność na szklanym ekranie, bardziej ceniąc sobie artystyczną niezależność niż medialną promocję. Ale było ich niewiele. Większość, w tym i Moralni, przyjmowało istniejącą sytuację chyba jako coś naturalnego. A łakomy telewizyjny rynek żądał więcej i więcej materiału do zapełniania ramówek. Po nieudanej próbie reaktywacji formuły Tygodnika Moralnego Niepokoju jako Miesięcznika (program spadł z anteny zaledwie po trzech odcinkach) TVP zdecydowała się na inny cykliczny format: Kanapowy Klub Kabaretowy, ewoluujący potem w Kabaretowy Klub Dwójki. Na prowadzących wybrano frontmanów dwóch z najpopularniejszych grup kabaretowych tamtego czasu, czyli Marcina Wójcika z Ani Mru-Mru oraz Roberta Górskiego z KMN-u właśnie. W praktyce oznaczało to częstą obecność w programie również ich macierzystych ekip. Można powiedzieć, że cała koncepcja początkowo jeszcze jakoś się broniła – co tydzień obierano sobie jakiś motyw przewodni odcinka i kompilowano jego zawartość głównie z nowych wykonań skeczów oraz piosenek już istniejących w repertuarach zapraszanych kabaretów. Jednak z czasem ktoś uznał, że bardziej potrzebne są nowe numery na tematy bieżące. Tak zresztą narodził się słynny cykl o posiedzeniach rządu, który – choć w mojej opinii zabawne było tylko kilka jego pierwszych części – cieszył się wśród widowni dużym powodzeniem. Wprawdzie eskalacja tego przykrego trendu kabaretowej bieżączki nastąpiła dopiero w duchowym następcy KK2, Dzięki Bogu już weekend, ale wiadomo, gdzie to wszystko wystartowało.

Potem przyszły coraz większe masy programów oraz programików, rozpoczęty po zmianie rządu serial internetowy Ucho Prezesa i KMN jeszcze intensywniej zaczął uchodzić za crème de la crème krajowego kabaretu, przede wszystkim poza granicami zwyczajowej grupy docelowej. Brak mi pewności, czy taką opinię zyskał bardziej cały skład, czy jego frontman, traktowany przez niektórych jak fundament całego przedsięwzięcia, arcygeniusz humoru i istny król Midas żartu, obracający wszystko, czego się dotknie, w komediowe złoto. Czemu grupa faktycznie zawdzięczała taki renesans popularności? Osobiście nie uważam obecnie Roberta Górskiego, czyli lidera Moralnych, za wybitnego tekściarza kabaretowego (bo są lepsi od niego, a on sam najbardziej udane numery pisze dla innych artystów), ale trzeba mu oddać, że jest niezłym… Trudno mi to nazwać. Biznesmenem? Strategiem? Handlarzem dowcipami? Przynajmniej tym stał się w ostatnich latach.

Kiedy u władzy była jedna opcja polityczna i widownia lubiła, gdy się po niej cisnęło, pojawiły się wspomniane skecze o posiedzeniach rządu z udziałem premiera, którego nie interesowało nic poza „harataniem w gałę” i straszeniem wyborców opozycją. Gdy przy okazji wyborów doszło do przetasowań personalnych, a na stołkach zasiadła inna partia, z której odbiorcy pragnęli się naśmiewać, powstało Ucho Prezesa. Opakowane w otoczkę profesjonalnych technik filmowych oraz udziału popularnych aktorów, ale w sumie oparte na zbliżonym schemacie – z tym że tutaj protagonistą staje się szef ugrupowania, tytułowy prezes, skupiony głównie na wydawaniu poleceń podwładnym, opiece nad ulubionym kotem i straszeniu wyborców opozycją. Niby zwykłe działanie według tradycyjnej zasady popytu i podaży, ale sprzedane tak, że widownia czuje się mocno poklepana po pleckach, utwierdzona w słuszności swojej niechęci do rządzących – jednak nie do wszystkich, jak to dawniej w kabarecie bywało, a jedynie do wybranej ich części. Nazwijmy rzecz to imieniu: do tej grupy polityków, której nielubienie w danym momencie jest modne. Trochę to się kłóci z ideałami komedii jako takiej. Trochę nawet bardzo. A boli tym mocniej, że lwia część odcinków Ucha – szczególnie tych późniejszych – stoi na obiektywnie niskim poziomie pod kątem humoru, szafując żarcikami na poziomie niezbyt wyszukanych internetowych memów.

W dodatku lider Moralnych może uchodzić przy okazji za mistrza w recyklingu dowcipów. Swego czasu gdzieś od kogoś zasłyszałam dość złośliwą uwagę, że jeśli Górski wymyśli jakiś dobry żart, to wykorzysta go w co najmniej dwóch skeczach KMN-u, paru konferansjerkach, serialu i słuchowisku (bo również takowe swego czasu napisał). Jakkolwiek groteskowo nie brzmiała, była w zasadzie stwierdzeniem faktu.

Kabaret Moralnego Niepokoju – zdjęcie
Kabaret Moralnego Niepokoju – zdjęcie

Jak sytuacja wygląda dzisiaj, w okolicach roku pańskiego 2020? Nie śledząc już nowinek w branży kabaretowej, wiem tylko tak z grubsza. Kabaret Moralnego Niepokoju istnieje, występuje, pokazuje się regularnie w telewizji, ale więcej słyszę o solowej działalności poszczególnych jego członków. Górski chyba nadal przede wszystkim doi krowę, jaką okazało się Ucho, przerabiając je chociażby na sztukę teatralną. Przemysław Borkowski pisze kryminały, podobno całkiem niezłe. Nie mam pojęcia, czy Rafał Zbieć coś kombinuje sam. Koleżankę Pakosińską pomijam litościwie, bo jej galopada po niemal wszystkich możliwych dziedzinach popkultury była smutną próbą udowodnienia za wszelką cenę, że jest każdym poza kabaretową śmieszką – skończyło się głównie niesmakiem po publikacji książki-plagiatu i utrwaleniem przekonania, że jednak jest wciąż głównie tą panią od perlistego śmiechu. Chyba najciekawiej poczyna sobie Mikołaj Cieślak, który jeszcze lata temu odkrył w sobie aktorską żyłkę i potraktował ją bardzo poważnie. Grywa pomniejsze rólki nawet w niekomediowych produkcjach, zdarzyło mu się występować w spektaklach teatralnych. Z powodzeniem dubbinguje kreskówki, w jednym serialu na Dwójce ma nawet większą stałą postać… No i super, no i świetnie, zawsze czułam, że ma potencjał na tym polu i bardzo mu w dalszych staraniach kibicowałam.

Niby wcale nie jest wybitnie źle. Mimo to brakuje mi tamtych starych Moralnych. Tak po prostu.

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Dagmara „Daguchna” Niemiec
Absolwentka filologii polskiej na UWr, co tłumaczy, dlaczego z czystej przekory mówi bardzo potocznie i klnie jak szewc. Niedawno skończyła Akademię Filmu i Telewizji i została reżyserem. Miłośniczka filmu, animacji, dobrej książki, muzyki lat 80. i dubbingu. Niegdyś harda fanka polskiego kabaretu, co skończyło się stustronicową pracą magisterską. Bywalczyni teatrów ze stołecznym Narodowym na czele. Autorka bloga Ostatnia z zielonych.
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki