Kto wydrukuje Marka Turka czy Grzegorza Pawlaka, kiedy mają ochotę narysować zina? Celuloza – czyli dla Pawlaka to właściwie self-pub, bo prowadzi to wydawnictwo razem z Danielem Gizickim. Spotkacie ich na komiksowych imprezach, ale ich publikacje znajdziecie w sklepie Róbmy Dobrze (w tym w wersji elektronicznej) i na Gildii.
Książeczki Celulozy są niewielkich rozmiarów, ale zawsze o coś w nich chodzi. Znajdziecie tu historie science-fiction, horrory, smutne obyczajowe miniatury i zbiory ilustracji. Żeby nie być gołosłowną, pokażę wam zaraz próbkę ich oferty znaną w świecie recenzentów metodą „szybko przez wszystko”.
Na wstępie padły nazwiska, zacznijmy od nich. Gizicki i Pawlak tworzą zgrany duet autorski, który wypuścił tak różne rzeczy jak Wilcze doły czy Centrum wszechświata. Ostatnia z tych historii to połączenie hard science-fiction z postapo, Niedobitki ludzkości są transportowane w stanie głębokiej hibernacji na odległą planetę, jedyną nadzieję naszego gatunku na przetrwanie. Na statku przebywają pojedyncze osoby – zupełnie samotni naukowcy, których zadaniem jest sprawdzenie, czy wszystko przebiega zgodnie z planem. Tu powinna wam się zapalić lampka ostrzegawcza – czy to zdrowe połączenie, całkowita samotność i wielka odpowiedzialność? Zapewniam, że rysunki Pawlaka oddają chłód i mrok kosmosu. Wilcze doły to miniaturka rysowana w innym stylu, więcej tu szczegółów, chociaż las, po którym chodzi myśliwy, też jest pełen głębokiej czerni. To ironiczne opowiadanie o tym, jak mało może oznaczać przewaga nad przeciwnikiem.
Najgrubsza publikacja Celulozy, którą mam przed sobą, to Dzieci swoich rodziców i Rodzice swoich dzieci. Wydano je razem jako flipbook złożony z wchodzących ze sobą w dialog lustrzanych części. Celuloza bardzo lubi ten format, ale w przypadku tego tytułu najlepiej odpowiada on treści. Dzieci narysował Mikołaj Ratka, Rodziców – Wojciech Stefaniec (tak, ten od Stolpu). Pierwsza historia cofa nas do PRL, czasów, kiedy każdy musiał poddać się dyktaturze partii czy dyrektora, bo inaczej spotkała go odpowiedzialność zbiorowa. Druga część dyptyku to historia „gorszego dziecka z rodzeństwa”, ale także milczenia, jakie grubą chmurą wisi nad niejednym blokowiskiem. Obie, jak pisze Gizicki w Międzysłowiu, są do jakiegoś stopnia autobiograficzne i zaangażowane społecznie. To proste, bardzo przybijające opowieści.
Podobny pomysł leży u podstaw dyptyku Postapo z rysunkami Joanny Karpowicz (tak, tej od Anastazji i Anubisa) do scenariusza Gizickiego. To miniatury, jedna niema, pełna grozy polowania. Druga wydaje się krotochwilą, ale zastanówcie się, czy widzimy w niej inscenizację, czy sektę, a zwłaszcza – kto co widzi. To być może luźne skojarzenie, ale moje myśli powędrowały od razu w okolice fake newsów, a właściwie tego, co daje im siłę – ignorancji i naiwności.
Celuloza wydaje także inktoberowe notatniki Pawlaka, których rozwój mogliście śledzić na jego Instagranie. Muszę powiedzieć, że wolę go w wersji ze scenariuszem. Jego mocna kreska być może idealnie nadaje się do rysowania kobiet rodem z lat 90., trzymających szotgana i zawsze trochę nieubranych… ale ile można takich pań oglądać? Nawet jeśli żadna z nich nie sprawia wrażenia słabej. Za to z przyjemnością oglądam melancholijne obrazki z Noirtobera, gdzie pada śnieg i leniwie snuje się dym z czyjegoś papierosa. Z drugiej strony, inktoberowe serie wydają się bardzo osobiste, pozwalają zajrzeć rysownikowi do przedsionka podświadomości, co zawsze kusi.
Na sam koniec zostawiłam swoje ulubione komiksy. Pierwszy z nich to flipbook Winda/Graniczna, historie grozy z pewnego bloku. Jeżdżenie między piętrami i przechodzenie koło zamkniętych na głucho drzwi sąsiadów może okazać się jeszcze mniej przyjemne niż dotąd. Tomasz Kontny i Mikołaj Ratka utrzymują tu nastrój lekkiego absurdu podszytego niemiły przypuszczeniem, że to wszystko może wcale nie być nierzeczywiste. Znajdziecie tu jeszcze opowiadanie, list człowieka, który swoją wielką płytę ukochał całym sobą. Sama mieszkam w podobnym miejscu i często wcale nie podobają mi się moje przypuszczenia co do tych odgłosów ze zsypu.
I wreszcie Archiwum ekspansji Marka Turka, zbiór minikomiksów science-fiction pokazujących dobitnie, że kolonizacja to nie jest przyjemny podwieczorek, to nawet nie jest spokojne budowanie kolejnych domków z prefabrykatów, ani orka na ugorze. Astronauci właściwie powitaliby ugór z ogromną serdecznością. A tak muszą go sobie sami zorganizować i to już nie jest herbatka u cioci. Mroki kosmosu, gruba kreska Turka drążąca kolejne szczegóły jak z miedziorytów Dürera po dekonstrukcji i ksero, cacko.
Szybko przez wszystko służy głównie temu, żeby czytelnik nie miał wątpliwości lub przypomniał sobie wreszcie, co miał dodać do comiesięcznego zamówienia na podstawowe dobra służące przeżyciu. Polski komiks niezależny przetrwał lockdown, teraz musimy go dopieścić, żeby ładnie nam odżywał w środowisku zakupów internetowych i osobistych kontaktów na konwentach. Jak widzicie, warto. A miłośnicy mroku, smętku i hard science fiction, a także blokowego horroru, znajdą sobie u Celulozy coś ciekawego.