SIEĆ NERDHEIM:

Tatusiu, a czy w tej bajce były smoki? Recenzja książki Eragon

Na okładce najważniejsza istota w całej powieści.
Na okładce najważniejsza istota w całej powieści.

Eragon to fenomen sprzed prawie dwudziestu lat o niemałym zasięgu. Gatunkowo mamy tu do czynienia po prostu z bajką, gdzie czarno na białym wyłożono zasady moralne i jasne jest, kto stoi po tej dobrej stronie, a komu należy się solidny łomot. Nie ma tu żadnych postaci szarych, które odbiegałyby od jednej ze skrajnych stron, czy gdzieś tam siedziały ukryte w strefie granicznej. Podchodząc do Eragona jak do takiej opowieści dla dzieci (może momentami dla młodzieży) można wybronić tezę, że jest to przyzwoita pozycja. Jednak jako książka dla dorosłych, czy nawet dla wspomnianej młodzieży, zupełnie się nie sprawdza.

Powieść została napisana przez wtedy nikomu nieznanego nastolatka i zdobyła szczyty list bestsellerów. Tylko piąty tom sagi o nastoletnim czarodzieju od pani Rowling sprzedawał się lepiej. Kontrowersje budzi fakt, że książka została wydana przez rodziców autora i była szeroko promowana przez ich wydawnictwo. Christopher Paolini miał dodatkowo ułatwione zadanie, kiedy pisał swój debiut, gdyż skończył liceum przez kursy korespondencyjne w wieku 15 lat. Mógł cały swój czas poświęcić na rozwój książki. Dzieło młodocianego pisarza wywołało szereg dyskusji, nie tylko nad jakością domowego nauczania, ale także nad tym, ile z jego sukcesu wydawniczego wynika z czystej jakości powieści, a ile z umiejętnego marketingu. Ja, kiedy patrzę na to z dystansem, śmiem twierdzić, że to jednak rodzice dokładnie wiedzieli, jak sprzedać produkt syna.

Zacznę może od podstawowej rzeczy w każdym utworze literackim, czyli fabuły. Paolini kopiuje wiele  z niezbyt wyszukanych źródeł (naprawdę nie trzeba daleko szukać, żeby znaleźć jego inspiracje) i jeszcze robi to praktycznie na każdym kroku. Całość opowieści opiera się na wyświechtanym, ale skutecznym motywie „od zera do bohatera”. Eragon na początku jest zwykłym chłopcem, który wraz z bratem Ronanem wychowuje się na farmie u wuja. Ich życie może nie jest beztroskie, ale stabilne. Brat w którymś momencie oznajmia, że odchodzi, aby szukać swego szczęścia gdzieś hen daleko, a nasz bohater zostaje sam do pomocy przy gospodarstwie. Jak się przy okazji dowiadujemy, ludzie żyją w biedzie, nędzy i rozpaczy, gdyż są tłamszeni przez rządzącego żelazną ręką tyrana Galbatorixa. Jedynym oporem, jaki król napotyka, są Vardeni, którzy założyli małe państwo na południu krainy (zwane Surdą). Młody chłopak dość szybko jednak (ku swemu wielkiemu zaskoczeniu) dostaje „do ręki” jedną z najpotężniejszych istot w całym świecie, czyli smoka. Musi go oczywiście dokarmiać, trzymać w ukryciu, a także „wychować” (smoki są tutaj wysoce inteligentne). Nie utrzymuje tajemnicy szczególnie długo. Jego sekret (przy pomocy samego bohatera) odkrywa Brom – tajemniczy, podstarzały człowiek, dzielący się ochoczo opowieściami sprzed czasów Galbatorixa. I tutaj zaczyna się właściwa treść książki, której już zdradzać nie będę.

Ku memu rozczarowaniu naprawdę niewiele jest w tej opowieści rzeczy, które można nazwać oryginalnymi. Podejrzewam, że policzę je na palcach jednej ręki i to jeszcze nie używając do tego wszystkich palców. Cała książka to po prostu mieszkanka motywów znanych wszem i wobec. Raz od wielkiego dzwonu potrafi zaskoczyć (trochę za rzadko jak na mój gust, no ale przyznajmy – dokonuje tego). Najprościej byłoby to poprzeć przykładami, więc służę. Daleko nie trzeba szukać: główny motyw jeźdźców smoków to po prostu Jeźdźcy Smoków z Pern od Anne McCaffrey. Podstarzały mentor i energiczny, głodny wrażeń uczeń – tutaj wystarczy wspomnieć Gwiezdne Wojny i „Use the Force, Luke”, tudzież „Patience young padawan patience”. Można mnożyć i mnożyć, bo znalazłem tego naprawdę sporo, ale myślę, że już udowodniłem swą rację.

Alagaesia (tak się nazywa kraina, w której toczy się akcja) też nie grzeszy specjalnym pomysłem na siebie. Las, a w nim elfy, góry, a w nich krasnoludy, miasta, a w nich ludzie i dzikie tereny, gdzie grasuje zło. Znów nic zupełnie mnie nie zaskoczyło, nie ma nic, czego nie widziałbym gdzieś indziej. Paolini, kreując świat, nie otwiera ani odrobinę drzwi z napisem „oryginalność”, gdzie jest to chyba najłatwiejszy okazja do wykazania się kreatywnością. Ten akapit świetnie zamyka parafraza refrenu piosenki Maryli Rodowicz „Ale to już było i nie powinno wrócić nigdy więcej”.

Skoro już wiemy, co fabularnie leży u Paoliniego, to czas na styl. Książka jest napisana jak dobra opowieść na dobranoc dla najmłodszych i tak też się ją czyta. Ma podobne do historii dla dzieci tempo, rozwój wątków, zresztą nawet bohaterowie pasują do tego typu dzieła. Nie mamy co prawda księcia na białym koniu, ale wiejskiego chłopca na smoku (ha, takie zaskoczenie), dostajemy nawet księżniczkę zamkniętą w zamku (ha, ale elfią). Czyta się to wszystko szybko i przyjemnie. Nie znajdziemy tu naprawdę wielkich dylematów moralnych. Wszystko jest wyraźnie czarno-białe, jak zresztą wymagają tego bajki. Ale mimo tych wszystkich uproszczeń, człowiek jakoś chce to czytać, pomimo tego, że wie co się prawdopodobnie wydarzy, jak to się skończy i styl w tym pomaga. Jest po prostu solidnie, poprawnie. Nie ma błędów, nielogiczności. Też nie mogę powiedzieć, że męczyłem się specjalnie, kiedy czytałem Eragona, ale nie zachwyciłem się stosowanym językiem, dialogami, czy nawet metaforami. Po prostu czyste rzemiosło pisarskie bez finezji.

Ktoś może pomyśleć: może bohaterowie są jacyś szczególni? No cóż, spełniają swoją rolę, nadaną im od początku bezbłędnie i właściwie tyle można o nich powiedzieć. Mają swe przebłyski, gdy nie grają zgodnie ze scenariuszem, nadanym im przez swoje archetypy, ale nie ma co się za bardzo łudzić. Jeśli mamy złego władcę, to jest on stereotypowym, czarnym charakterem, nauczyciel też niczym od schematu nie odbiega i główny bohater tak samo. Czasem zdarza się, że giną dokładnie w taki sposób, w jaki powinni według ich roli. Na pewno nie są mocnym elementem powieści, ale też specjalnie jej nie pogrążają. Znów brak tu świeżej jakości i pomysłu.

Daleko jest Paoliniemu do przewrotu w świecie powieści fantastycznych. Nie jest to w żaden sposób przedsięwzięcie ambitne, ale nie można mu też odmówić pewnego uroku, który sprawia, że człowiek chłonie treść w nim zawartą. Jeśli szukacie czegoś na wieczór, góra dwa, a nie macie lepszych pozycji do wyboru, możecie śmiało brać.

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Eragon
Wydawnictwo: Mag
Autor: Christopher Paolini
Tłumaczenie: Paulina Braiter
Gatunek: baśń, fantasy
Data premiery: 01.01.2004
Liczba stron: 496
ISBN: 978-83-7480-038-9

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
1 Komentarz
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
gorlice
gorlice
2 lat temu

Chyba już dawno widziałam tę okładkę . Słyszałam trochę o tej książce, ale nigdy nie udało mi się jej przeczytać. Lubię takie fantastyczne klimaty, a smoki to na pewno duży plus. Może w końcu ją przeczytam.

Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Krzysztof "Kazio_Wihura" Bęczkowski
Niepoprawny optymista, do tego maniak fantastyki. Czyta i kupuje kompulsywnie wiele książek. Gra we wszelakie tytuły (przede wszystkim RPG, strategie, można tu też wymienić parę innych gatunków). Nie patrzy na datę wydania danego dzieła i pochłania wszystko, co ma na swej drodze. Przekroczył magiczną trzydziestkę. Po cichu liczy, że go ominie kryzys wieku średniego.
Eragon to fenomen sprzed prawie dwudziestu lat o niemałym zasięgu. Gatunkowo mamy tu do czynienia po prostu z bajką, gdzie czarno na białym wyłożono zasady moralne i jasne jest, kto stoi po tej dobrej stronie, a komu należy się solidny łomot. Nie ma tu żadnych postaci...Tatusiu, a czy w tej bajce były smoki? Recenzja książki Eragon
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki