Większość z nas, ekipy NTG, jest mniej czy bardziej związana z jakimś uniwersytetem. A to oznacza, że czerwiec jest dla nas czasem podsumowań i planów, jaki normalni ludzie mają za sobą już w styczniu. Lato jest pod tym względem o tyle lepsze, że po sesji (to ten moment z egzaminami) możemy sobie gdzieś pojechać w chol…, czyli nieznane, i wreszcie żyć jak w Lumberjanes, Wiedźminie (z naciskiem na eliksiry), Władcy Pierścieni (zostawiamy Nową Zelandię, odejmujemy orków)…
Bądźmy dorośli i LARPujmy
Nie tak dawno temu, a było to zimą, z racji krótkiego dnia i własnej głupoty musiałam wracać do schroniska w Izerach po ciemku, na szczęście w dużej grupie. Liczyła ona kilkanaście osób, jeden termos z herbatą i 3 latarki. Staraliśmy się zachowywać powagę i lekko przeklinać, że „jak mogliśmy”, „nierozsądnie bardzo tak łazić”, „ale jesteśmy bandą idiotów” itd. Jednak kiedy już siedzieliśmy nad pierogami i bigosem – okazało się, że co najmniej połowa z nas świetnie się bawiła w ciemnym lesie wyobrażając sobie, że są bohaterami Sapkowskiego, Tolkiena, a nawet Rice (nie pytajcie). Trochę wcześniej, w Górach Stołowych i czasach Drużyny pierścienia, nie mogłam pozbyć się myślenia o sobie jako o Frodzie lub Aragornie, bo marcowe szlaki na Szczeliniec miały kolory Parku Narodowego Tongariro. Z kolei kiedy w Bieszczadach skręciłam kostkę i ojciec wyszukał dla mnie w krzakach prawdziwy kostur, do końca rodzinnych wakacji byłam Gandalfem (chociaż tata usiłował przeforsować, że wciąż jestem siostrzeńcami Kaczora Donalda – jak we wczesnym dzieciństwie wypełnionym budowaniem pułapek na druidów). Dla mnie, człowieka z północy, obóz dla dzieci nad morzem nie był żadną egzotyką, ale przeżyliśmy i taki z podstawówkowym wychowawcą. Hasła wywoławcze to „bunkry” i „drewniane domki”, a do tego tony szyszek leżących na ziemi. Powstała z tego wielka wojna: dziewczyny kontra chłopaki. Nie wiem, czy oni byli bandą Janków i Gustlików, my byłyśmy Amazonkami (i wygrałyśmy). Aż żal, że Wonder Woman nie była wtedy popularna…
Wypuszczona do lasu wyobraźnia uwalnia się od szkolnych i innych biurek (chociaż, kto nam zabroni być Neo) i zaczyna się wcielać w bohaterów ukochanych książek i filmów. Nawet jeśli starając się być dorosłymi i poważnymi trzymamy się raczej bycia Wajrakiem niż Legolasem, spontaniczny LARP dzieje się sam z siebie, nie musimy nawet zmieniać koszulki. Trzeba tylko uważać, żeby nie poczuć się agentem Cooperem, kiedy w Białowieży tropi się sowy. Czemu mówię, że taka zabawa to już LARP? Live-Action Role-Playing definiuje się po prostu jako odgrywanie scenariuszy w wymyślonym świecie, wcielanie się w określoną rolę. Jak w teatrze, aktor może być w pełnym rynsztunku, a scenografia pełna rekwizytów albo gramy minimalistycznie – aż do zabawy u siebie w głowie, podczas której tylko my wiemy, że skaczemy z kamyka na kamień jak Mowgli i nie pijemy wody z kałuży, bo jest falloutowo radioaktywna. Prawdziwy LARP to oczywiście cosplay, odpowiednia gra aktorska (na pełen etat) i jeszcze scenografia. Można to traktować jako rozbuchaną do nieprzytomności zabawę z dzieciństwa, można jak warsztaty teatralne z Gardzienic, tylko bardziej popkulturowe niż ludowe.
Najlepsze kolonie dla dziecka
A jeśli czyjś wszechświat już się powiększył, jak w Our Expanding Universe,o jednego lub więcej młodych ludzi? Latem chyba wszyscy rodzice kombinują, jak zużytkować tyle wolnego czasu swoich pociech. Ja byłam zwykle podrzucana babci: zaopatrzano mnie w stosowny zapas ciuchów i dawano spokój. Tam już trzeba się było organizować samodzielnie, więc bawiłyśmy się z koleżanką w dorosłe panie z zastosowaniem Barbie (czy to się już liczy jako role-playing?). Z kuzynkami budowałyśmy militarny Gump „Babilon” (już w czasach Iraku w Wiadomościach), a z kuzynami uznawaliśmy baloty słomy porzucone w stodole za idealny Enterprise. Co robić, kiedy opcja „babcia” jest niedostępna? Jak uwolnić kolekcję figurek i komiksów od lepkich łapek wyciągających się po nie coraz częściej? Najlepiej na dwa tygodnie, żebyście wy sami i wasze gadżety mogli za młodzieżą zatęsknić?
Wypoczynek zorganizowany! Za tzw. moich czasów najlepsze kolonie dla dziecka oznaczały wyjazd nad morze (opcja nieatrakcyjna dla mnie: już tam mieszkałam) lub do Kudowy. Grunt żeby miejsce było egzotyczne – a Góry Stołowe są. Nawet (i tu trochę strzelam, opierając się na wspomnieniach małego no-life’a) dla trzynastolatków przyklejonych do smartphona. Po prostu nastolatek oderwany od ekranu lub książki od razu czuje, że jest w zupełnie innym, pełnym magicznych zagrożeń świecie. Na przykład drzewa – nie trzeba znać Wytches, żeby być podejrzliwym. Że nie wspomnę o innych dzieciakach, które zanim dograją się jak skautki z Lumberjanes, są raczej niczym „Kosmos, ostateczna granica” (ja tak miałam: jedynaczka).
Byłam dzieckiem uznającym się za nieśmiałe, co nigdy nie przekonywało mojej mamy. Uważała, że potrzebuję tylko lekkiego pchnięcia, żebym na głęboką wodę kontaktów międzyludzkich rzucała się już sama, głównie z braku innej opcji. Dlatego wysłała mnie (samą) do Hiszpanii i na warsztaty przy Festiwalu Szekspirowskim (każdego roku jakieś są, sprawdźcie tu). Gdyby usłyszała o czymś takim jak obóz LARPowy dla dzieci, nie miałabym jak się wybronić. Jeśli też chcielibyście, żeby pociecha umiała zagadać do obcych, poganiała po lesie, nauczyła się szyć i strzelać z łuku (takiego prawdziwego, a nie zrobionego domowym sposobem z gumki od majtek), zajrzyjcie do Dziupli Tropicieli Przygód. Nastawcie dzieciaki na cosplay Lumberjanes przechodzący stopniowo w coś bardziej fantasy, w miarę zdobywania kolejnych sprawności. To już nie będzie role-playing tylko w głowie, uczestnicy nauczą się całego „teatru” – tworzenia scenariusza, przygotowywania strojów i charakteryzacji, a przede wszystkim pracy w grupie nad całością gry. Myślę, że to coś także dla raczej technicznie zorientowanych, „nieśmiałych” osób – każde przedstawienie potrzebuje technicznych, jak w Backstagers. Czy to będą najlepsze kolonie waszego dziecka? Czy to w ogóle jeszcze są kolonie? Czy przetrwały panie kucharki z wielkimi chochlami nie-wiadomo-czego i obowiązkowy kompot? Podstępem namówię na sprawdzenie dzieci znajomych! A tymczasem sama postaram się unikać wcielania w postacie z Opowieści podręcznej na rzecz zostania choć na chwilę… może Samem z The Sound of the World by Heart? Niestety, z braku odpowiedniego przeszkolenia nie umiem ubrać się jak bohaterki Rat Queens, co na pewno będzie w zasięgu Tropicieli…
Ale nabrałam ochoty na strzelanie z łuku przez to ostatnie zdjęcie 🙂