Podczas gdy w sercu kultywuję nostalgię do wielu starych franczyz, He-Man nigdy nie był jedną z nich. Oczywiście oglądałem kiedyś kreskówkę, miałem nawet Szkieletora-zabawkę. Współcześnie zostały mi z tego jedynie mgliste wspomnienia podstawowych elementów fabuły oraz heheszki z memów i angielskich reklam usług finansowych. Tym bardziej zostałem pozytywnie zaskoczony, gdy najnowsza inkarnacja napakowanych herosów i łotrów przykuła mnie do fotela do końca sezonu.
W przeciwieństwie do wcześniejszej She-Ra i księżniczki mocy najnowszy flirt Netflixa z mocarzami Posępnego Czerepu jest nie rebootem, a kontynuacją dawnej kreskówki. Z Kevinem Smithem za sterami twórcy wycisnęli pełen koloryt i unikatowość techno-barbarzyńskiego świata Eterni. Zagrano też kartą, którą osobiście uwielbiam we wskrzeszaniu tytułów z lat 80. i 90. ‒ na chwilę odsunięto najważniejsze ikony serii, He-Mana i Szkieletora, na bok. Przez większość czasu muskularni panowie są oddelegowani do wspomnień innych bohaterów, dzięki czemu postacie drugoplanowe mają szanse błysnąć i opowiedzieć swoje historie.
Serial to pięcioodcinkowa przygoda Teeli (Sarah Michelle Gellar), radzącej sobie z konsekwencjami wydarzenia, które wyłączyło z historii czempiona Miecza Potęgi. U boku wojowników zarówno z osi dobra (Zbrojny Rycerz, Orko, Roboto) i zła (Evil-Lyn, Bestia) oraz nowej towarzyszki, Andry, przeżyjemy dość klasyczną podróż spod znaku miecza i czaru. Nie należy spodziewać się nic odkrywczego, ot przyzwoita rozrywka. A że większość fanów jest już dorosłymi, to i protagoniści są dojrzalsi, a ich wątki z przeszłości rozwinięte. We wspomnieniach zachowała mi się niechęć do impa Orko, podczas gdy tutaj byłem pod wrażeniem potraktowania na poważnie jego postaci. Ciekawe charaktery bohaterów zapewnia gwiazdorska obsada aktorska, w większości łudząco podobna do oryginałów. Pierwsze skrzypce gra wspomniana już Sarah Michelle Gellar, a pochwalić muszę też występ Liama Cunninghama (w roli Duncana) oraz Leny Headey (Evil-Lyn). Dużym nazwiskiem jest Mark Hamill wcielający się w Szkieletora i chociaż bardzo go lubię jako aktora, to czułem się, jakbym słuchał jego wariacji na temat Jokera z Batman: TAS, a nie klasycznego, bombastycznego łotra z ikonicznym rechotem.
Lubię dzieła Powerhouse Animation Studios jak Castelvania i Blood of Zeus. We Władcach otrzymujemy nie dość, że widowiskową akcję będącą charakterystycznym znakiem studia, ale również nie mogę przyczepić się do mimiki postaci, która zawsze była dla mnie główną wadą ich animacji (może to kwestia wyjścia poza konwencję anime?). Doskonale zabawiono się możliwościami dziwnego świata He-Mana, gdzie howardowscy barbarzyńcy śmigają na hover-boardach, naparzając się na przemian mieczem i blasterem. Okazjonalnie animatorzy szczególnie prężą twórcze muskuły na podobieństwo swoich postaci. W ciągu bardzo krótkiego sezonu (tylko pięć odcinków!) otrzymaliśmy widowisko okraszone świetną muzyką, dzięki której pewne chwile wyglądają jak teledyski z gatunku synthwave. Kulminacyjna scena Roboto była dla mnie największą perełką. Wspominałem już o odświeżeniu projektów postaci, dzięki którym nawet nieco pokraczni bohaterowie wyglądają nagle całkiem heroicznie, a oprócz tego ujął mnie w szczególności jeden drobiazg – książę Adam jest wreszcie tak inny od swojego wcielenia jako He-Man, jak tylko może być.
Władcy Wszechświata w pełni obejmują dziedzictwo swojego uniwersum. Można powiedzieć, że przeniesiono na ekran pełną epickość tego, jak w wyobraźni dawnych dzieciaków wyglądały przygody w okolicy zamczyska Posępnego Czerepu. Serial nie boi się przy tym śmiać z samego siebie, w tym z żenujących imion postaci, co ułatwia przełkniecie tych artefaktów po serii zabawek. Zachowano nawet czerstwe żarciki w dialogach, które są zręcznie używane jako mrugnięcia okiem do miłośników oryginału. Objawienia świetnie odtwarzają wrażenia i uczucia, które żyją w pamięci fanów, godząc to z zachowaniem wierności swoim korzeniom. Aby się w tym upewnić, skonsultowałem się z wielką wielbicielką starego serialu – w odpowiedzi zostałem zalany superlatywami. Czyli jest dobrze!
Chciałbym, żeby moje ukochane serie z dzieciństwa otrzymały taką aktualizację jak Władcy Wszechświata. Najwięcej frajdy, jak zawsze w tego typu produkcjach, będą mieć żarliwi fani, ale śmiem założyć, że czasu na serial nie pożałują też miłośnicy fantastyki, syntetycznych brzmień czy po prostu osoby pamiętające „coś” z dawnej kreskówki i ciekawe tego, co zmajstrowano po ponad trzydziestu latach od emisji oryginału. Szkoda tylko (wręcz już mi się odechciewa pisać o tym), że Netflix znowu daje nam żenująco krótki sezon dla animacji. Szczęśliwie część druga Objawień ma ukazać się jeszcze w tym roku.
SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Masters of the Universe – Revelation part 1
Data premiery: 23.07.2021
Typ: serial animowany
Gatunek: fantasy, przygodowy
Liczba odcinków: 5
Twórcy: Kevin Smith, Ted Biaselli, Susan Corbin
Studio: Powerhouse Animation Studios
Obsada: Chris Wood, Mark Hamill, Liam Cunningham, Sarah Michelle Gellar, Lena Headey