W trakcie moich przygód uniwersyteckich trafiłem na przedmiot, który skupiał się na scharakteryzowaniu różnych kultur. Jako dwa skrajnie odmienne przypadki wskazane zostały USA i Japonia, a Francja leżała gdzieś pomiędzy. Netflix w swoim charakterystycznym stylu zarysował różnicę w tak przekoloryzowany sposób, że wydawać by się mogło, że to właśnie kraj z Europy jest tym skrajnie innym. Mimo to wydaje mi się, że ich nowy serial idealnie nadaje się do sylabusa tamtego przedmiotu.
Tytułowa Emily (Lily Collins) na skutek prozy życia opuszcza swoje rodzime Chicago i przenosi się do pięknego i magicznego Paryża w celach zawodowych. Dwudziestoparoletnia protagonistka zajmuje się marketingiem, do którego ma nowoczesne podejście. To zaś nie odpowiada Francuzom, a raczej ich przerysowanemu, serialowemu wyobrażeniu. Największą wadą głównej bohaterki, która doprowadza do niechęci ze strony współpracowników, a także stanowi podstawę do mniej lub bardziej żenujących żartów, jest jej nieznajomość języka. Na szczęście Emily dosyć szybko znajduje przyjazne dusze – opiekunkę Mindy (Ashley Park), kucharza Gabriela (Lucas Bravo) i jego dziewczynę Camille (Camille Razat). Niestety w tym momencie zaczynają się schody, bo bohaterkę interesuje więcej niż tylko przyjaźń z szefem kuchni. To nie jest zresztą jedyny obiekt jej westchnień. Cały serial w zasadzie skupia się na zmaganiach zawodowych w obcym kraju i przygodach miłosnych. W dużej mierze wątek problemów w pracy sprowadza się do niechęci ze strony szefowej – Sylvie (Philippine Leroy-Beaulieu). Z początku Emily nie może liczyć na pomoc swoich współpracowników, ale z czasem zjednuje sobie serca Juliena (Samuel Arnold) i Luca (Bruno Gouery). Muszę przyznać, że ten pierwszy ma świetne teksty.
Produkcja składa się z 10 około półgodzinnych odcinków, z których każdy jest mieszanką przedstawionych wcześniej problemów. Boże, jaki ten serial jest głupi. Wstyd mi, że pochłonąłem go prawie na raz. Jego przerysowanie i niedorzeczność w czasach pandemii okazały się jednak strzałem w dziesiątkę, w związku z czym ocena będzie wyższa niż byłaby podczas seansu w normalnym okresie. Cóż, ewidentnie kontekst i czas mają znaczenie. Aktorsko jest naprawdę nieźle. Oprócz Lily Collins nie znałem dotąd nikogo z obsady, ale muszę przyznać, że reszta wypada bardzo dobrze, zwłaszcza Philippine Leroy-Beaulieu i Bruno Gouery. Najlepiej napisaną postacią jest ewidentnie Pierre Cadault (w tej roli Jean-Christophe Bouvet). To przerysowany francuski artysta-cynik. Widz śmieje się za każdym razem, gdy tylko pojawia się na ekranie. Konstrukcja humoru w całym serialu oparta jest właśnie na eksploatacji stereotypów i grotesce bazującej na szokowaniu – przykładem niech będzie to, że Francuzi, prawie tu nie jedzą, tylko piją i palą. Ten serial to najzwyklejsza pulpa i definicja guilty pleasure. Z rzeczy, które definitywnie zapadły mi w pamięć, mogę wymienić wyjazd do rodziny Camille. A to ze względu na zaprezentowanie w tych scenach typowo francuskiego humoru, a także finałowy performans, w którym pierwsze skrzypce gra Pierre. Najnudniejszy jest wątek Antoine’a Lamberta (William Abadie), który nie wnosi nic oprócz podjudzania konfliktu między Emily a jej szefową.
Emily in Paris jest serialem dosyć mocno specyficznym, który swój sukces zawdzięcza momentowi, w którym wyszedł. Taka dawka przesłodzonego i wyidealizowanego wizerunku świata mocno zadziałała na widzów, w tym na mnie. Niestety zapowiedziano już drugi sezon i obawiam się, że to, co zostanie zaprezentowane, nie zadziała już tak dobrze w przyszłości.
Tytuł: Emily w Paryżu
Tytuł oryginalny: Emily in Paris
Produkcja: Netflix
Typ: serial
Gatunek: komedia, dramat
Data premiery: 2.10.2020
Liczba odcinków: 10
Twórcy: Darren Star
Obsada: Lily Collins, Philippine Leroy-Beaulieu, Ashley Park, Lucas Bravo, Samuel Arnold