Codziennie przeglądasz się w czarnym lustrze – ekranie laptopa, telewizora, smartfonu. Technologia towarzyszy ci na każdym kroku, jest częścią życia twojego, twojej rodziny, twoich sąsiadów, społeczeństwa i mediów. Zmienia sposób, w jaki postrzegamy rzeczywistość, niesie ze sobą rozwiązania wielu problemów współczesności, tworząc jednocześnie nowe zagrożenia. Co stanie się, kiedy twój wierny cyfrowy towarzysz, bez którego nie wyobrażasz sobie świata, obróci się przeciwko tobie? Takie pytania stawia seria Czarne lustro (Black Mirror), której pomysłodawcą i scenarzystą jest Charlie Brooker. To antologia godzinnych filmów telewizyjnych spod znaku Strefy mroku bądź Alfred Hitchcock przedstawia. Dlatego też można rozpocząć oglądanie od dowolnego odcinka – moim zdaniem najlepszym miejscem startu jest dostępny od niedawna w serwisie Netflix sezon trzeci.
Najnowsze sześć odcinków powstało po tym, jak Brooker i cała jego ekipa przenieśli się spod skrzydeł brytyjskiego Channel 4 za ocean, do medialnego potentata streamingu. Obejrzenie tej inkarnacji produkcji to najlepszy sposób na zapoznanie się z serią, bowiem obecne są tutaj wszystkie motywy z poprzednich sezonów, jednak oszczędzono nam szokujących treści w stylu National Anthem – pierwszego odcinka z 2011 roku, który zniechęcił do oglądania sporo widzów. Bez obaw jednak – i na to przyjdzie pora.
Na początek (Nosedive) dostajemy lekką społeczną satyrę w stylu Gotowych na wszystko.W świecie przedstawionym opowieści każda osoba oceniana jestprzez pryzmat średniej liczby gwiazdek przyznawanych im przez innych za pomocą specjalnej aplikacji. Ci, którzy mają średnią w okolicach 5 – primes – stanowią kastę celebrytów i dbają jedynie o utrzymanie swojej pozycji w rankingu, gdyż zapewnia to wymierne przywileje, takie jak zniżki przy zakupach, szybszą (i lepszą) obsługę w różnych punktach, a także zachwyt i służalczość pozostałej części społeczeństwa. Wszyscy żyją w świecie pozorów, gdzie nie liczy się realna wartość człowieka, lecz tworzona przezeń persona. Bohaterka – aspirująca „czwórka z hakiem” otrzymuje zaproszenie na ślub swojej dawnej szkolnej przyjaciółki. Jako że desperacko potrzebuje podniesienia swego statusu (by pozwolić sobie na wyprowadzkę od brata-przegrywa), bez wahania zgadza się na zostanie druhną. Ten odcinek jest dość lekki w formie i treści – to bardzo smaczny aperitif przed daniem głównym. Po głębszym zastanowieniu – zresztą jak zawsze w przypadku Czarnego lustra – widać tu diagnozę naszej współczesności, gdzie wszyscy przejmują się swoim wizerunkiem w sieciach społecznościowych i liczbą lajków pod kolejną wrzuconą podczas śniadania fotką. Dzięki mocno kąśliwemu, satyrycznemu tonowi odcinek ten zawiódł nieco moje oczekiwania – spodziewałem się mocnego uderzenia obuchem przez łeb.
Charlie Brooker lubi bawić się gatunkowymi kliszami – nie tylko tymi wziętymi z science fiction. W Playtest bierze na warsztat kino grozy. Zaczyna się – jak to w horrorze – całkiem niewinnie. Młody Amerykanin rusza w podróż życia dookoła świata, by oderwać się od codzienności i wydzwaniającej non stop matki. Podczas pobytu w Londynie zmuszony jest do znalezienia dorywczej pracy, by móc wrócić do domu. Odpowiada na ogłoszenie developera gier pracującego nad supertajnym, rewolucyjnym projektem, mającym zmienić oblicze gamingu. Niejedna z poprzednich produkcji studia przyprawiała graczy o ciarki, ale ta – wspomagana najnowszymi technologiami – ma podkręcić strach na wyższy level. Playtest czerpie mocno z tradycji komputerowych gier z dreszczykiem – BioShocka, Resident Evil czy Alone in the Dark – zaś osoby obeznane z tematem znajdą tu mnóstwo smaczków. Odcinek pokazuje, jak ważna dla rozwoju technologii jest branża rozrywkowa – kolejne projekty studiów z całego świata stymulują rozwój grafiki komputerowej, motion capture czy virtual reality.
Trzeci epizod – Shut Up and Dance – to powrót do mrocznego klimatu znanego z poprzednich serii Czarnego lustra. Tematem przewodnim jest tutaj nasza prywatność w sieci (a raczej jej brak). Nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły, dlatego napiszę jedynie: zaklejajcie kamerki w swoich laptopach, dobrze wam radzę. Odcinek składa się z czystej akcji – biegnącej w zawrotnym tempie od cliffhangera do perypetii – przypomina w tym bardziej typowe sensacyjne seriale telewizyjne. Ale nie ma co liczyć na to, że coś się komuś uda – poziom szamba, w które brną bohaterowie, cały czas się podnosi, a widz może na to jedynie bezradnie patrzeć… Za to właśnie uwielbiam Czarne lustro.
Całkowitą odskocznią od mrocznego nastroju jest epizod San Junipero. Śmiem twierdzić, że to nawet najlepszy odcinek z wszystkich dotychczasowych sezonów. Przenosimy się w lata 80., do tytułowego, nadmorskiego miasteczka, gdzie złota wieczna młodzież bawi się nieustannie – przynajmniej póki nie wybije północ. Muszę przyznać, że zachwyciły mnie tak warstwa wizualna (stroje, dekoracje, odwołania popkulturowe), muzyczna (ścieżka wypchana ejtisowymi przebojami, z Heaven is a Place on Earth na czele) oraz subtelny i głęboki scenariusz. Twórcom udało się uchwycić ducha tamtych lat, ale zrezygnowali – na szczęście! – z prób kopiowania ówczesnych papierowych fabuł filmowych. Historia przybyłego do San Junipero kopciuszka, szukającego prawdziwej miłości, jest wzruszająca, wiarygodna i budzi nostalgię za prostszymi, szczęśliwymi czasami sprzed epidemii AIDS i globalnego ocieplenia. Oczywiście, należy się przygotować na technologiczny zwrot akcji, niemniej jednak tutaj liczy się przede wszystkim ludzki, osobisty dramat. Epizod odcina się na ponurym tle całej serii i dowodzi, że Brooker i spółka osiągnęli maestrię nie tylko w jednej konwencji.
W Men Against Fire wracamy do tradycyjnego mrocznego nastroju. Tym razem jest to gra z postapokalipsą – ludzkość nękana jest przez plagę tajemniczych „karaluchów” – z pewnością dwunożnych. Śledzimy losy jednego z żołnierzy sił zbrojnych odpowiedzialnych za eksterminację zagrożenia. Jednak, jak to w Czarnym lustrze bywa, nie jest to prosta strzelanka z zombie. Metafora epidemii czy inwazji najeźdźców – innych, obcych, nieczystych – wpasowuje się w dzisiejsze lęki przed terroryzmem, emigrantami i uchodźcami. Odcinek jest o jakieś 15 minut za długi – twórcy mogli sobie darować tłumaczenie explicite całej intrygi, niemniej jednak podłożona przez nich bomba fabularna jest jedną z bardziej szokujących w tym sezonie, choć eksplozja jest spodziewana. Z drugiej strony to ważny popkulturowy głos w debacie o aktualnych problemach Europy.
Ostatni epizod sezonu – Hated in the Nation – to właściwie pełnowymiarowy film telewizyjny, trwa bowiem półtorej godziny (i pewnie ma większy budżet niż większość polskich hiciorów). Przypomina mi premierowy odcinek pierwszej serii (wspominany National Anthem), tyczy się bowiem między innymi wpływu social mediów na politykę i bieżące wydarzenia. Oprócz tego tematami finałowej części są ekologia oraz – jak zawsze – technologia, która przestaje działać tak, jak powinna i z dobroczynnej siły zmienia się z mordercze zagrożenie. Mam wrażenie, że twórcy z dziką radością budowali popkulturowe nawiązania do innych filmów i seriali. Całość ubrana jest w kostium policyjnego kryminału, by potem swobodnie wskoczyć w strój katastroficznego kina z lat 70. XX wieku (widać tu silną inspirację pewnym obrazem z Michelem Caine’em z 1978), aż w końcu przywdziać uniform całkiem współczesnego hollywoodzkiego blockbustera, gdzie komputery posiadają czarodziejską niemal moc, a na ekranach mienią się barwne punkciki; jeśli zmieniają kolor – to niedobrze. Mimo że Hated in the Nation ma nieco dłużyzn, to i tak scenariusz, intryga, gra aktorska i oszczędne efekty specjalne dają więcej rozrywki intelektualnej niż większość produktów z Fabryki Snów.
Każdy z epizodów nowego sezonu Czarnego lustra jest równie świeży, niestereotypowy i zaskakujący jak poprzednie. Mam wrażenie, że kiedy Charlie Brooker przegląda sobie codzienne wiadomości, w jego głowie rodzą się setki potwornych pomysłów. Niestety, rzeczywistość dostarcza mu nieustannej inspiracji do scenariuszy. Ale dobrze, że ktoś pokazuje nasze odbicie w mrocznym zwierciadle.
NASZA OCENA
Podsumowanie
Plusy:
+ nieurągające inteligencji widza scenariusze
+ mądra diagnoza problemów współczesności
+ San Junipero – najlepszy odcinek z wszystkich serii
Minusy
– mało przyjemne wnioski płynące z serialu