SIEĆ NERDHEIM:

Dobrze było, ale się skończyło. Recenzja pierwszego i drugiego sezonu serialu B: The Beginning

Plakaty pierwszego i drugiego sezonu (źródła: imdb.com, netflix.fandom.com)
Plakaty pierwszego i drugiego sezonu (źródła: imdb.com, netflix.fandom.com)

B: The Beginning to pierwszy serial anime, który obejrzałam. Pomijając oczywiście Pokémon, Dragon Ball i inne bajki dla dzieci. Muszę przyznać, że od razu mnie wciągnął. Policyjne śledztwo, poruszająca i zagadkowa historia z przeszłości, antagoniści, którym mimo wszystko można współczuć, niesamowite zwroty akcji… No i to zakończenie! Gdy tylko usłyszałam zapowiedź premiery drugiego sezonu, nie mogłam się jej doczekać. Szkoda, że tak bardzo się zawiodłam.

Od razu mówię, że nie chcę spoilerować. Pierwszy sezon jest naprawdę godny uwagi i mam nadzieję, że ta recenzja zachęci Was do jego obejrzenia. Jeśli lubicie kryminały lub/i kino akcji, obiecuję – nie zawiedziecie się. Intryga jest tu szyta grubymi nićmi, a całość świetnie napisana. Na początku jesteśmy świadkami poważnych, na pozór niczym ze sobą niezwiązanych, przestępstw. Po pewnym czasie wraz z bohaterami odkrywamy, co je łączy. Wspólnym mianownikiem wydaje się tajemniczy, ścigany już od pewnego czasu, Zabójca B. Gdy na pozór sytuacja się klaruje, nagle, jak grzyby po deszczu, zaczynają pojawiać się nowe niewiadome. Wszystko wyjaśnia się w zaskakującym i naprawdę przerażającym finale.

Zanim jednak do tego dojdzie, mamy okazję rozkoszować się wciągającą fabułą, która skradła moje serce dzięki trzem podstawowym elementom.

Po pierwsze, ciekawe zestawienie bohaterów. Mamy tu energiczną i roztrzepaną Lily – młodą policjantkę z oddziału RIS (Royal Investigative Service); poczciwego weterana Borisa – jej przełożonego; niepokonaną Kaelę – policyjną informatyczkę; twardo stąpającego po ziemi Erica – szefa zespołu dochodzeniowego; ekscentrycznego, nieokrzesanego i zadufanego w sobie Keitha – śledczego spoza oddziału; Koku – tajemniczego chłopaka, pracującego u ojca Lily, a także sympatycznego Gilberta – lekarza sądowego. Prócz nich są jeszcze członkowie tajnej organizacji Market Maker – będący głównymi i początkowo jedynymi antagonistami w serialu. Wszystkich postaci jest oczywiście znacznie więcej. Ich różnorodność, ścierające się ze sobą charaktery oraz, w większości przypadków, poważne traumy sprzed wielu lat świetnie urozmaiciły całą fabułę.

Znak pozostawiany przez Zabójcę B na miejscach zbrodni (źródło: netflix.fandom.com)
Znak pozostawiany przez Zabójcę B na miejscach zbrodni (źródło: netflix.fandom.com)

Drugim elementem, będącym w moim mniemaniu kluczem do sukcesu pierwszego sezonu, jest historia oparta na osnutej tajemnicą i budzącej grozę przeszłości niektórych bohaterów. Nie obyło się tu bez starych, „dobrych” eksperymentów na dzieciach. W świecie kinematografii cierpienie nieletnich katowanych przez psychopatycznych dorosłych stało się już swego rodzaju magicznym składnikiem przyciągającym widownię. Niby widzieliśmy to setki razy, a mimo to ból niewinnych istot, za jakie uchodzą dzieci, wciąż nas porusza. Dla mnie natomiast bardziej interesujące od przeżywania losu małoletnich bohaterów jest sprawdzenie, co też z nich potem wyrośnie – taką możliwość daje nam właśnie B: The Beginning. Te niegdyś niewinne istotki stały się maszynami do zabijania. Jednak wciąż mają wybór. To, po której stronie staną, zależy już tylko od nich.

Kolejnym bohaterem borykającym się z traumatyczną przeszłością jest detektyw Keith. Prowadzone przed wielu laty dochodzenie w sprawie tragicznej śmierci bliskiej mu osoby nie przyniosło zbyt wielu rezultatów. Przy okazji obecnego śledztwa bolesne wspomnienia gwałtownie ożywają i zaczynają nękać detektywa ze zdwojoną siłą. Jak się okaże – nie bez powodu. Obie sprawy mają ze sobą więcej wspólnego, niż by się komukolwiek mogło wydawać.

Ostatnim, ale nie mniej ważnym elementem, za który uwielbiam pierwszą odsłonę serialu, są sekwencje walki. To prawdziwe kino akcji, które ogląda się z zapartym tchem. Do gry wkraczają istoty w pewnym stopniu nadprzyrodzone, które poruszają się z taką szybkością i wdziękiem, że ich pojedynki można oglądać godzinami.

Bohaterowie serialu (źródło: netflix.com)
Bohaterowie serialu (źródło: netflix.com)

Tak jak wspomniałam, wraz z pierwszym sezonem skończył się również mój zachwyt dla tego tytułu. Muszę jednak przyznać, że nie od razu. Powrót do ulubionych postaci i wątków był z początku bardzo ekscytujący. Trwało to do momentu, w którym zaczęłam zauważać powtarzający się schemat. Niby nowy wątek, niby nowi antagoniści, a w gruncie rzeczy wszystko zrobione na jedną modłę. Znów pojawia się grupa czarnych charakterów pochodząca, notabene, z tego samego ośrodka badawczego, co ich poprzednicy z pierwszego sezonu. Głównymi bohaterami targają w zasadzie identyczne rozterki. A na dodatek nasz genialny detektyw, Keith, zamienia się w kogoś na kształt MacGyvera. O ile wcześniej był on przedstawiany w zaledwie lekko karykaturalny sposób, co tworzyło udany efekt humorystyczny, teraz stał się po prostu śmieszny. Tak jakby twórcy nagle stracili wyczucie przy kreowaniu tej postaci.

Finałowe starcie za sprawą bohaterów, którzy biorą w nim udział, do złudzenia przypomina to z poprzedniego sezonu. Zakończenie też jest zaskakujące. Jednak nie ze względu na rozwój wypadków, ale z uwagi na niespodziewane przerwanie walki, nim jeszcze dobiegła końca. Dlatego ostatecznie nie wiemy, kto wygrał, a tym samym wątek antagonistów nie zostaje zamknięty! Być może miało to zachęcić widzów do obejrzenia kolejnego sezonu (o ile powstanie), ale pojedynek urywa się w tak nienaturalny sposób, że gdyby nie napisy końcowe pomyślałabym, że odcięło mi Internet.

Drugi sezon składa się tylko z sześciu odcinków, podczas gdy pierwszy liczył ich dwanaście. To skłania do przypuszczeń, że być może niedługo pojawi się jego druga część. Jednak nic na razie nie jest pewne. Nie będę już narzekać na fakt, że twórcy kazali nam czekać trzy lata na kolejny sezon, bo moim zdaniem duży wpływ miała na to obecna sytuacja globalna. Mimo to szkoda, że kolejna odsłona serialu nie prezentuje lepszego poziomu. Głównym jej problemem jest mało ciekawa, bo niemal powielona, fabuła oraz bardzo dziwne zakończenie. Dlatego gorąco zachęcam Was do tego, abyście obejrzeli sezon pierwszy… i na nim poprzestali.

SZCZEGÓŁY
Tytuł I sezonu: B: The Beginning
Tytuł II sezonu: B: The Beginning. Sukcesja
Tytuły oryginalne: B: The Beginning, B: The Beginning. Succession
Typ: anime
Gatunek: thriller, sci-fi, fantasy, kino akcji
Data premiery I sezonu: 2.03.2018
Data premiery II sezonu: 18.03.2021
Liczba odcinków: 18
Czas trwania odcinka: ok. 25 minut
Reżyseria: Kazuto Nakazawa, Yoshiki Yamakawa
Produkcja: Production I.G
Platforma: Netflix
Obsada: Hiroaki Hirata, Yuki Kaji, Asami Seto, Hiroki Touchi, Minoru Inaba, Ami Koshimizu, Toshiyuki Toyonaga, Shintaro Tanaka, Atsushi Goto, Toshiyuki Morikawa, Kaito Ishikawa, Satomi Sato, Yû Kitada, Mitsuki Saiga, Kazuya Nakai, Nozomi Kameda, Makoto Awane, Takuma Terashima
Polska wersja językowa: napisy

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
spot_img
B: The Beginning to pierwszy serial anime, który obejrzałam. Pomijając oczywiście Pokémon, Dragon Ball i inne bajki dla dzieci. Muszę przyznać, że od razu mnie wciągnął. Policyjne śledztwo, poruszająca i zagadkowa historia z przeszłości, antagoniści, którym mimo wszystko można współczuć, niesamowite zwroty akcji… No...Dobrze było, ale się skończyło. Recenzja pierwszego i drugiego sezonu serialu B: The Beginning
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki