Sława Geralta z Rivii dzięki grom ze studia CD Projekt Red rozniosła się jak świat długi i szeroki. Nasz swojski wiedźmin, postrach strzyg i upiorów, stał się supergwiazdą i osiągnął sukces, jakiego nie doświadczyła chyba żadna inna postać z polskiej literatury. Nic więc dziwnego, że również japońska manga sięgnęła po Geralta i tak powstał Wiedźmin. Ronin.
Wiedźmin Geralt, człowiek stworzony do zabijania potworów, przemierza Japonię, od napotkanych ludzi otrzymując misje zabicia stworów (yokai), które utrudniają im życie. Jego wędrówka to pościg za Yuki Onną, Panią Śniegu. Właściwie do ostatnich kadrów nie wiadomo, po co ją tropi i czemu to dla niego tak ważna misja. Trzy zlecenia i finałowe spotkanie z Panią Śniegu to początek przygody, jaka niewątpliwie czeka na czytelników w dalszych tomach.
Za powstanie komiksu odpowiada Rafał Jaki, człowiek, który współtworzył internetową grę karcianą Gwint, a także brał udział w powstawaniu Wiedźmina 3: Dziki Gon. Teoretycznie chyba ciężko wyobrazić sobie osobę, która byłaby lepiej przygotowana do tworzenia komiksu o wiedźminie. Prawda stara jak świat głosi jednak, że teoria to jedno, a praktyka drugie. Manga o japońskim Geralcie bardziej niż komiks przypomina krótką solucję do gry, która polega na odhaczaniu kolejnych misji i przechodzeniu do następnych. Wiedźmin. Ronin nawiązuje do tworzonej przez Jakiego gry Dziki Gon i chyba na tym polega jego największy minus – bez znajomości Gonu możemy czuć się pogubieni w fabule. Geralt ściga Panią Śniegu, szuka jej przez cztery rozdziały, by w piątym stoczyć coś w rodzaju finałowej bitwy z bossem, po czym na ostatniej ilustracji dowiadujemy się, po co to właściwie było…
Co do kreski, jaką narysowany jest komiks, to nie jestem specjalistką (tak naprawdę to pierwsza manga, jaką w życiu przeczytałam), ale przypadła mi do gustu. Ludzkie postaci i stwory są przedstawione dość schematycznie, nie ma też zbyt wielu szczegółów tła. Odmianą jest fakt, że zazwyczaj mangi rysowane są jako biało-czarne, a tutaj mamy całość utrzymaną w beżowych odcieniach. Historię czyta się dobrze, przy czym ciekawym urozmaiceniem jest japońskie pismo, które towarzyszy polskim wyrazom dźwiękonaśladowczym, co bardzo mi się spodobało.
Ogromnym plusem i bodaj największą zaletą mangi jest zamieszczony na końcu bestiariusz, który opracował Matthew Meyer. Dzięki niemu dowiadujemy się, z jakimi właściwie yokai mierzy się Geralt, jak są one przedstawiane w japońskim folklorze i jakie są różnice między nimi a ich prezentacjami w mandze. Bardzo mi to przypadło do gustu i z ogromną ciekawością zagłębiłam się w poznawanie japońskich potworów.
Po pierwszym tomie mam bardzo mieszane uczucia. Wiedźmin. Ronin powstał pierwotnie jako projekt na Kickstarterze i jeśli mam być szczera, to o wiele bardziej podoba mi się promowana tam wersja okładki. Różowe elementy na jej ostatecznej wersji i twarz Geralta jakby żywcem wzięta z mangi dla nastolatków w ogóle mi nie pasują do fabuły komiksu i samej postaci wiedźmina. Taki sam mętlik w mojej głowie budzi fabuła mangi, która ani nie wprowadza charakterystyki postaci czy ich psychologii, ani nie pokazuje, w jaką stronę zamierza się rozwijać. Ogólnie na tę chwilę jest to wielki średniak, ale miejmy nadzieję, że będzie lepiej przy kolejnych tomach.
SZCZEGÓŁY
Tytuł: Wiedźmin. Ronin
Tytuł oryginalny: The Witcher. Ronin
Wydawnictwo: Egmont Polska
Autorzy: Rafał Jaki, Hataya
Gatunek: manga, fantasy
Data premiery: 07.09.2022
Liczba stron: 128
ISBN: 9788328155725