SIEĆ NERDHEIM:

ŚMIERĆ PACHNIE RYBAMI. Recenzja mangi Gyo

O przeczytaniu Gyo marzyłem, odkąd lata temu w magazynie Kawaii przeczytałem artykuł na jego temat i zobaczyłem kilka przykładowych grafik. W końcu jestem fanem horroru – nie tylko tego japońskiego, choć akurat jego odmianę cenię sobie w szczególności – a mangowe opowieści grozy, jako jedyne potrafiły wywołać we mnie coś na kształt niepokoju (to samo tyczy się japońskich książek – choć nigdy przy żadnej lekturze tak naprawdę się nie bałem). W dziele Ito natomiast dostrzegłem coś, co mnie urzekło: realizm, mrok, swoiste szaleństwo i element nieuchwytny, a jakże przekonujący do wizji autora. I chociaż w ostatecznym rozrachunku po rewelacjach, jakie pojawiają się w mandze, trudno powiedzieć, by było to dzieło do końca spełnione, to i tak Gyo pozostaje jednym z najlepszych komiksowych horrorów, jakie czytałem i chce się do niego wracać.

Wszystko zaczyna się od smrodu. Wypoczynek głównego bohatera, Tadashiego, na Okinawie nie przebiega tak, jakby sobie tego chłopak życzył. Nie dość, że powoli odkrywa złe strony swojej dziewczyny, Kaori, to jeszcze ta, obdarzona niezwykle silnym węchem, nie może znieść panujących nad morzem zapachów. Gorzej robi się jednak wtedy, kiedy smród zaczyna narastać, stając się nie do zniesienia także dla Tadashiego, a w okolicy pojawia się coś dziwnego. Coś, co wychodzi z wody, daje początek koszmarowi, jakiego Japonia jeszcze nie widziała. Ryby na dziwnych, pajęczych odnóżach, roztaczające odór śmierci, stają się prawdziwą plagą atakującą mieszkańców okolicy. Tadashi i Kaori uciekają do Tokio, ale nawet tam nie są bezpieczni. Szaleństwo ogarnia cały kraj, dokoła zaczynają dziać się coraz dziwniejsze i bardziej absurdalne rzeczy, ale zagrożenie nie mija, a prawdziwy koszmar dopiero się zacznie…

Kiedy zacząłem lekturę Gyo, całość z miejsca skojarzyła mi się z kinowym debiutem Jamesa Camerona, czyli horrorem Pirania 2: latający mordercy z 1981 roku. Film był kiczowaty (ryby ze skrzydłami atakują ludzi), ale jak każdy stary straszak, swój urok, a tym bardziej pewien całkiem niezły klimat, posiadał. I bardzo podobnie jest z dziełem Ito, z tym, że klimat na pierwszych dwustu stronach jest dosłownie zachwycający. Mroczne scenerie, szum wiatru, dziwne dźwięki, nagle coś wypada z ciemności. Nie widzimy co, przemyka szybko obok bohaterów, znika, zostaje tylko smród. I niepokój. Z czasem gdzieś zza mebla wychynie pajęcza kończyna, a padające na nią światło rzuca na ścianę wydłużony, groteskowy cień. Coś takiego zostaje w pamięci, a jakie robi wrażenie! I nawet kiedy ostatecznie groza pojawia się w pełnej, rybiej okazałości, nie robi śmieszy, bo dopracowana w najdrobniejszych szczegółach stanowi absurdalny dysonans, który drażni zmysły.

Podobnie rzecz ma się konkretnymi scenami dziejącymi się nawet w pełnym świetle, jak choćby wtedy, kiedy pływający ludzie widzą rekinią płetwę. Szybko uciekają na plażę, myślą, że są bezpieczni, a tu żarłacz wybiega za nimi na brzeg i goni ich dalej. Moment, kiedy wielkie, rybie cielsko o martwych oczach powoli przesuwa się wokół domu, by wreszcie wedrzeć się do niego, jest niezapomniany. Z czasem jednak Ito zaczyna wszystko wyjaśniać, wchodzi na dziwne tereny, których absurd przekracza wszelkie granice. Mrok i niepokój nadal goszczą na stronach, ale pojawiają się wręcz śmieszne odpowiedzi, a wątek z cyrkiem i gazami jelitowymi wypada bardzo blado. Zupełnie, jakby autor połączył dwie niepowiązane ze sobą opowieści, próbując jednocześnie spleść je w jedną całość.

Szkoda. Niemniej cała reszta jest w Gyo tak udana, że nawet mimo tych mankamentów, całość czyta się naprawdę znakomicie i zostawia po sobie jak najbardziej pozytywne wrażenia. Tym bardziej, że całość niepokoi jak prawie żaden inny komiks (jedynie Dōmu Katsuhiro Ōtomo zdołał mnie na tym polu bardziej poruszyć) i jest absolutnie rewelacyjnie zilustrowana (nawet jeśli Kaori wygląda identycznie, jak cała reszta bohaterek twórczości Ito z Tomie na czele), a dodatkowe krótkie komiksy wypadają naprawdę znakomicie. Kto lubi japońskie horrory, szczególnie takie z amerykańskimi naleciałościami, jakich nie brakowało także w twórczości Kojiego Suzukiego, autora nieśmiertelnego The Ring – Krąg, po Gyo, jak i inne dzieła Ito powinien kończenie sięgnąć. Mimo pewnych mankamentów, będzie zachwycony.

Dziękuję wydawnictwu JPF za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

SZCZEGÓŁY:

Tytuł: Gyo
Data premiery: marzec 2013
Scenariusz i rysunki: Junji Ito
Typ: komiks
Gatunek: horror

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Michał Lipka
Michał Lipkahttps://ksiazkarniablog.blogspot.com/
Rocznik 88. Próbuje swoich sił w pisaniu, w tworzeniu komiksów także. Przede wszystkim jednak czyta - dużo, namiętnie i bez chwili wytchnienia. A potem stara się wszystko to recenzować. Prowadzi także książkowego bloga https://ksiazkarniablog.blogspot.com
<p><strong>Plusy</strong><br /> + znakomita szata graficzna <br /> + genialny klimat <br /> + standardowo bardzo dobre wydanie </p> <p><strong>Minusy</strong><br /> - kulejące rozwiązania zagadek </p>ŚMIERĆ PACHNIE RYBAMI. Recenzja mangi Gyo
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki