SIEĆ NERDHEIM:

Pomylony pomysł. Recenzja książki Prawdziwie, do szaleństwa. Alan Rickman Dzienniki

Prawdziwie, do szaleństwa. Alan Rickman Dzienniki okładka

Największą wadą książki Prawdziwie, do szaleństwa jest fakt, że w ogóle została opublikowana. „Dzięki uprzejmości Rimy Horton i spadkobierców Alana Rickmana” gdzieś tam, czyjaś kaska się zgadza. Chyba wszyscy zostaliśmy oszukani, łącznie z samym twórcą.

Kiedy ogłoszono prace nad wydaniem prywatnych wspomnień aktora, fani mieli mieszane uczucia. I słusznie. Plotki głosiły, że sam zamierzał je wydać. Po roku od publikacji oryginalnej wersji doczekaliśmy się polskiego wydania. Redaktor już we wstępie rozwiewa wątpliwości: „Nie wiemy, czy Alan chciałby, żeby jego dzienniki wydano, ale zdarzało się, że proponowano mu napisanie książek, w których mógłby wykorzystać część zamieszczonego tutaj materiału”. Dodajmy do tego formę zapisków – niejasne, często nudne, krótkie wpisy – i już śmiało możemy stwierdzić, że Rickman raczej nie chciał, aby zostały opublikowane. Naprawdę o wiele lepiej byłoby, gdyby ktoś mógł wykorzystać jego notatki do stworzenia normalnej biografii. Wszyscy byśmy zyskali, czegoś się dowiedzieli i może wielu ominęłoby uczucie zażenowania.

Nie osądzam dzienników samych w sobie, bo nie powinno się oceniać cudzych wpisów mówiących o wizycie u dentysty czy spacerze. Oceniam pomylony pomysł opublikowania tego. W Prawdziwie, do szaleństwa dostajemy wgląd w często niejasne notki, których sens tylko sam aktor mógł rozumieć. Bywa, że czytelnikowi zwyczajnie brak kontekstu. Zostajemy zasypani mnóstwem imion, nazwisk, czasem tylko inicjałów, wizyt u lekarzy, wizyt w restauracjach, list dań i odbytych lotów.

Zapowiadane przez wydawcę 27 woluminów to tak naprawdę kalendarze z lat 1993-2015 i tylko kilka pojedynczych fragmentów z lat poprzednich umieszczonych na samym końcu. Upchnięto to wszystko w jeden tom mający ponad 600 stron. Gdyby zostawić wyłącznie fragmenty warte uwagi, zostałoby ich może 60… W publikacji umieszczono kilka zdjęć i skanów z oryginalnymi stronami kalendarzy. Możemy zauważyć, że np. na skanie widnieje data i wpis, którego w druku nie ma albo jest krótszy.

Reklama dźwignią handlu. Skonfrontujmy opis wydawcy z rzeczywistością. „…dzieli się anegdotami, zabawnymi historiami i emocjami, w które obfituje praca aktora”. Anegdot jest tu jak na lekarstwo. Musimy przebrnąć przez zapiski zwyczajnie nudne albo pełne utyskiwań, by wydobyć spośród nich coś ciekawego. „Lektura tej książki to jak słuchanie Rickmana rozmawiającego z bliskim przyjacielem”. Też recytujecie przyjaciołom coś na wzór listy rzeczy do zrobienia?

Sam Rickman w jednym wpisie stwierdza: „Mogę tylko liczyć na to, że kiedy znów zajrzę do dzienników z lat dziewięćdziesiątych, będę w stanie sobie przypomnieć wszystkie szczegóły i spostrzeżenia ukryte między bezpiecznie sformułowanymi wierszami”. Jeszcze ktoś ma wątpliwość co do słuszności tej publikacji? Na domiar złego powstał też audiobook.

Wielu na pewno czekało na wzmianki o Harrym Potterze. Niestety i tu bez szału, ale chyba możemy odpowiedzieć na często zadawane pytanie: czy Rickman lubił rolę wrednego profesora? W końcu kilkakrotnie rozważał odejście z obsady. Ostatecznie postanowił zostać. Jakby nie było, to właśnie Snape zapoczątkował całą historię. Tym, co denerwowało Rickmana najbardziej, był sposób pracy: szybki i pod presją. Obawiał się, że filmy za bardzo odbiegają od pierwowzoru, a przemycenie swoich pomysłów i wkładu w postać nie były łatwe. Aktor przeczytał całą Potterową serię, więc doskonale poznał swojego bohatera. W dziennikach skarżył się, że „Dom Snape’a zaprojektowano i wybudowano bez żadnego odniesienia do niego samego”. A kiedy pomysłem reżysera było, by Voldemort zabił Severusa za pomocą różdżki, Alan napisał: „Nie rozumiem tego i nawet nie chcę sobie wyobrażać złości czytelników”. Moim zdaniem przedstawienie Severusa w filmach różni się bardzo mocno od pierwowzoru (który wolę), ale Rickman nadał jej wyjątkowy charakter. Po prostu nie zawsze zdołał wywalczyć dla tej postaci większą uwagę i dbałość o szczegóły.

W Internecie znajdziemy nagrania zza kulis, w których aktor śmiał się wraz z resztą ekipy na planie. Tymczasem z jego wspomnień moglibyśmy wywnioskować, że każdy dzień zdjęciowy był dla niego udręką. To jak w końcu było? Jest taka ciekawostka: Rickman w trakcie realizacji szóstej części Harry’ego Pottera zmienił tabliczkę na drzwiach do swojej garderoby ze „Snape” na „Książę Półkrwi”. Ale tego dowiecie się z Po drugiej stronie różdżki Toma Feltona, a nie z Prawdziwie, do szaleństwa. W swoich dziennikach Rickman narzeka na ciągłe pytania o rolę, która przyniosła mu jeszcze większą sławę. Tymczasem w książce Feltona czytamy: „Zdecydowanie najwięcej osób zapraszał Alan Rickman wspierający liczne fundacje”. Gdy na planie dochodziło do spotkań z fanami, aktor nie wychodził z roli profesora, rozumiejąc, że dzieciom najbardziej zależy na poznaniu ulubionych bohaterów. Czytając jego zapiski oraz wspomnienia osób, które go znały, dostrzegamy skrajności. Nawet te dotyczące błahostek. Z jednej strony kolacje z największymi sławami, z drugiej kupowanie lodówki w promocji. Rickman był niezwykłym artystą, ale nie przestał być też zwykłym człowiekiem.

Na koniec muszę wspomnieć, że oprócz wątpliwej redakcji mam też podejrzenia co do polskiego tłumaczenia. Szczególnie dotyczy to fragmentu, który nieszczęśliwie znalazł się z tyłu okładki: „Gdy tylko wkładam kostium i pierścień Snape’a (…)”. Ta postać nigdy nie nosiła pierścienia. Przypisy natomiast są kopiowane z Wikipedii i nie ma w tym nic złego, ale czasem jest to kopiowanie bezmyślne, bo jedno zdanie zostaje ucięte, przez co traci swój sens.

Jeśli ktoś chce dowiedzieć się, jaki był Alan Rickman, po lekturze Prawdziwie, do szaleństwa stworzy sobie błędny obraz człowieka zrzędliwego, nieuprzejmego i przepracowanego. Lepiej wiedzy o aktorze zaczerpnąć ze wspomnień osób, które go znały, a dzienniki ewentualnie potraktować jako uzupełnienie (jeśli jest się masochistą, jak ja), przy czym dobrze byłoby też znać większość jego filmografii – w przeciwnym razie wpisy będą jeszcze bardziej niezrozumiałe. A poza tym to może ktoś użyje zmieniacza czasu i sprawi, by ta książka nigdy nie została opublikowana?

SZCZEGÓŁY:
Tytuł: Prawdziwie, do szaleństwa. Dzienniki
Autor: Alan Rickman
Tytuł oryginału: Madly, Deeply. The Alan Rickman Diaries
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Język: polski
Ilość stron: 656
Tłumacz: Maria Jaszczurowska

Bądź na bieżąco z naszymi recenzjami. Obserwuj Nerdheim w Google News

komentarze

Subskrybuj
Powiadom o
guest
To pole jest wymagane. Przed jego zaznaczeniem koniecznie zapoznaj się z podlinkowanym dokumentem
0 komentarzy
Inline Feedbacks
Zobacz wszystkie kometarze
Największą wadą książki Prawdziwie, do szaleństwa jest fakt, że w ogóle została opublikowana. „Dzięki uprzejmości Rimy Horton i spadkobierców Alana Rickmana” gdzieś tam, czyjaś kaska się zgadza. Chyba wszyscy zostaliśmy oszukani, łącznie z samym twórcą. Kiedy ogłoszono prace nad wydaniem prywatnych wspomnień aktora, fani mieli...Pomylony pomysł. Recenzja książki Prawdziwie, do szaleństwa. Alan Rickman Dzienniki
Włącz powiadomienia OK Nie, dzięki